Brak farby na tropie nie jest dowodem pudła. Jedną z wyjątkowych umiejętności wyszkolonego posokowca – czego mogą mu pozazdrościć inne tropowce – jest zdolność weryfikacji strzału.
Mając wyjątkową umiejętność rozróżniania woni osobniczej, posokowiec potrafi sprawdzić każdy ślad. Jeśli zwierzyna zostanie trafiona, to pozostawi na tropie zapach „stresu”, co dla niego będzie niezawodnym sygnałem do wszczęcia poszukiwań.
W przypadku jego braku ten psi specjalista po prostu, nie podejmie pracy! Dla nas wzrokowców takim dowodem jest tylko widok farby, a tej wielokrotnie brak. Gdy nie zaobserwujemy po strzale żadnej nietypowej reakcji zwierza, to nasze wnioski moga być wyjątkowo błędne.
W naszych myśliwskich realiach, posokowiec swoje możliwości i kunszt może jednak pokazać tylko na rykowisku. Ono rządzi się innymi, wyjątkowymi regułami…
Jeśli pada strzał i brak jest widocznej farby, sukcesu nie przyniosły prace kilku tropowców, to doświadczeni nemrodzi wiedzą, że powinien to zweryfikować profesjonalista. W takich sytuacjach, sukces nie przychodzi im łatwo, ale jeśli już nadejdzie, to jego smak jest nadzwyczajny!
Prace kontrolne
Czas rykowiska to okres dla nas wyjątkowy. Przez cały rok nie sprawdzamy tylu pudeł i bezkrwawych tropów, co w tym jednym miesiącu. Wymaga to wyjątkowej cierpliwości i hartu ducha.
W zeszłym roku jeden dzień też to potwierdził. Z pięciu prac, dwie były typowymi pudłami, co Cezar szybko wykazał. Kolejne dwie, mimo braku widocznej farby, kosztowały nas pracą na czterokilometrowych dystansach, aby postawić pewną diagnozę. Trafienia były, choć jedno sądząc po reakcji, było po wyrostkach kręgosłupa, a drugie nieszkodliwą obcierką.
Piąta praca też nie odbiegała z pozoru od pozostałych i „pachniała” pudłem. Była jednak przykładem, że żadnego strzału nie należy lekceważyć.
Dewizowiec strzelał do byka z odległości 180 metrów. Ukształtowanie terenu i mgła sprawiły, że reakcji stadnego byka na strzał nie zaobserwował nawet podprowadzający. Znikł błyskawicznie za pagórkiem, a wątpliwości podprowadzającego wzbudziła tylko uciekająca chmara łań, którą dostrzegł w oddali, wśród której nie było byka!
Trafna diagnoza
Poszukiwania śladów ewentualnego trafienia lub farby na rozległej łące nie przyniosły sukcesu. Słuchając tej jego opowieści, gdy ręką wskazywał mi łąkę, na której stał byk, pomyślałem, że to pewnie kolejna kontrolna praca…
Jednak Cezar był większym optymistą. Oddalił się od nas o dobre 50 metrów, więc poprosiłem go o powrót i dokładniejszą kontrolę pod naszymi stopami oraz obrzeży niewielkiej, pobliskiej kępy drzew. Wykonał to posłusznie i ponownie powrócił na intrygujące go miejsce.
Wtedy i mnie zapaliła się iskierka nadziei. Ruszyłem za nim i tak wzrokowo kontrolując jego trop zawędrowaliśmy wszyscy kilkaset metrów dalej pod ścianę lasu. Gdy pies zniknął w jego poszyciu z zadumy wyrwały mnie podniecone głosy moich kolegów będących z tyłu…
Zrozumiałem, że podążając za nami znaleźli ślad farby, co potwierdzało trafną diagnozę mojego orła. Był to jedyny taki znaleziony dowód mimo, że od tej pory wszyscy staraliśmy się dzielnie i blisko dotrzymywać mu kroku obserwując pilnie trop.
Jedna szansa
Mijaliśmy kolejne oddziały, a las stopniowo gęstniał. Jednak tempo pracy nie malało. Czułem, że finał może nadejść w każdej chwili. Moje obawy budził tylko niezły stan zdrowia rannego byka.
Biorąc pod uwagę niewielką ilość czasu od strzału i brak oznak jego słabości obawiałem się, że Cezar może mieć kłopoty z jego stanowieniem. W tym okresie byk nabuzowany adrenaliną i testosteronem, potrafi być nadzwyczaj odporny na strzał, a słabość zaczyna zdradzać dopiero po wielu godzinach, a nawet kilku dniach.
W takim przypadku nasza praca może szybko zmienić się w wyczerpujący i bezskuteczny maraton. Miałem jednak nadzieję, że Cezar go zaskoczy i ja będę miał chwilę, aby to zakończyć.
Niestety taką szansę w tych gąszczu łatwo przegapić, więc gdy Cezar zaczął zawracać i kluczyć poczułem, że ten moment jest blisko. Byk szukał łoża i prawdopodobnie był niedaleko nas, bo Cezar pracował już na wysokich obrotach.
Zaskoczenie i zdumienie
Nie myliłem się. Usłyszeliśmy jego gon, ale dystans między nami szybko zaczął wzrastać, choć robiłem co mogłem. Tym razem miałem jednak sporo szczęścia…
Gdy Cezar natarł na byka głosząc go ostro, byłem od nich nie dalej niż sto metrów. Pokonałem je szybko i tym razem gąszcz okazał się moim sprzymierzeńcem. Zamaskował moją sylwetkę i zaskoczony byk – odpierając nagły atak Cezara – nie dostrzegł mnie.
Gdy ciągnąłem za spust, krzyż mojej biegówki spoczywał na jego łopatce. Huk wystrzału – tym razem z mojej dziewiątki – był dla mnie końcem pracy. Jednak moje zdumienie wywołał gon Cezara.
Jego baryton niósł się gromko po lesie oddalając się stopniowo i coraz bardziej cichnąc. Zaskoczony nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje i co słyszę.
Dla mnie trwało to bez końca, a zamiast ciszy oni pędzili coraz dalej. Biegłem za nimi niedowierzając, pełen narastającego zwątpienia. Po około 300 metrach wszystko ucichło i zaczęła do mnie docierać świadomość zaprzepaszczonej szansy. Zaniepokojony sięgnąłem po nawigację śledzącą Cezara. Jednak był niedaleko!
Odetchnąłem z ulgą, bo to oznaczało dla mnie nadzieję, że jeśli nie głosi to znaczy, że może stać nad bykiem! Gdy dotarłem do nich moja radość mieszała się z kolejnym zdumieniem. Wywołał ją widok miejsca trafienia mojej kuli…
Został trafiony idealnie na komorę, tuż za łopatką. Cóż, tym razem nie doceniłem siły wrześniowego stadnego byka, postrzelonego przez dewizowca tuż nad mostkiem…