Niestety nawet ja sam przyczyniam się do takiego sposobu myślenia, opisując tylko dochodzenie postrzałków. Myśl ta zaświtała mi nie tak dawno, dopiero wówczas, gdy strzelając w kole, w sąsiedztwie niszczonych upraw rolnych nastego dzika, zauważyłem dziwne spojrzenia moich kolegów.
Patrzyli na mnie „podejrzanym wzrokiem” i pytali, dlaczego im się tak dobrze nie wiedzie, skoro mają sprzęt myśliwski dużo lepszy od mojego? Nie chcę ich drażnić mówiąc, że ich najdroższy i najlepszy sprzęt niestety nie dorównuje mojemu.
Mój trzeba TYLKO umieć obsługiwać i chcieć z niego skorzystać. Choć widzą go codziennie, nie przychodzi im do głowy, że to tylko dzięki niemu św. Hubert jest dla mnie tak łaskawy. Nazywa się Cezar – jest posokowcem bawarskim!
Trzy atuty
Ale od początku. Praktyka z reguły jest taka, że większość myśliwych nawet gdy już nabywa posokowca i jest na tyle wytrwała, że potrafi go wyszkolić, aby zaliczył jakiś konkurs, to jednak wyjątkowo rzadko korzysta z pomocy psa w praktyce, gdyż własnych postrzałków trafia się im niewiele lub wcale.
Natomiast dochodzeniem innym, nie są zainteresowani z racji braku czasu, nadmiaru obowiązków, ryzyka, dodatkowych kosztów itp.. Wolą, gdy znajdą czas pojechać samemu na wieczorną zasiadkę na dziki, a ich pupil najczęściej zostaje w domu, stając się powoli domową maskotką.
Gdy w końcu przytrafi się jakiś postrzałek, z racji braku praktyki w łowisku, nie potrafi spełnić pokładanych w nim nadziei. Dla mnie jest to najzwyklejsze – choć pewnie nieświadome – marnowanie cudownego daru natury. Podstawowym powołaniem i powinnością posokowca jest wspólne polowanie z podchodu oraz z nocne zasiadki na dziki. Dopiero trzecim atutem jest talent i pasja dochodzenia postrzałków!
Wyjątkowe uzdolnienie
Przyznam szczerze, że przez 35 lat posiadania różnych psów w tym również posokowca nie przypuszczałem, że potrafią być one w takim rodzaju polowania tak wyjątkowo uzdolnione. A pokazał mi to, zupełnie przypadkowo mój młodziutki, roczny Cezar…
Pewnego wrześniowego wieczoru wybraliśmy się razem na rykowisko. Ponieważ zmrok zapadł szybko, a spacer był krótki, więc poszliśmy razem do ambony, pod którą było nęcisko dzików. Wiatr wiał nam w twarz. Gdy byliśmy tuż przy niej, mój orzeł zaprotestował.
Napięta smycz mówiła mi wyraźnie. Idziemy dalej drogą na samo nęcisko, bo tam jest TO COŚ! Przepychanka trwała krótko, bo zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli go siłowo przekonam do wejścia, to skrzypnięcie drzwi od ambony i tak wypłoszy nam dziki.
Zrezygnowany postanowiłem ulec mojemu młodemu pupilowi i zobaczyć, co się ciekawego wydarzy. Gdy cichutko zostałem zaciągnięty do zakrętu, za którym parę metrów było nęcisko, Cezar przystanął, a ja w świetle księżyca zobaczyłem pustą polankę!
Gdy w tej ciszy moje emocje już opadały, nagle wyjechał wielki dzik! Był od nas około 10 metrów! Zdążyłem lewą ręką przycisnąć zad psa, który usiadł, wypuściłem smycz z ręki i dopiero wtedy mogłem zdjąć dryling z ramienia.
Dla mnie trwało to całą wieczność. Za to tuż po strzale przeżyłem horror, bo mój młodziutki wówczas bawar nie wytrzymał odłożenia i ruszył za uciekinierem w gąszcz wraz z ciągnącą się za nim smyczą.
Bezbłędna lokalizacja
Na nasze szczęście nic złego się nie stało, a odyniec po 60 metrach padł martwy… Ta cała sytuacja spowodowała, że już od tej pory na wszelkie polowania jeździmy bezwzględnie razem, licząc na jego cudowny nos i idealny słuch…
Z ambony korzystamy gównie zimą. Naczelną zasadą, zarówno, gdy idziemy, czy siedzimy jest to, aby wiatr wieje nam w nos. Do naszych ulubionych polowań należy podchód drożyną wzdłuż samego nabrzeża Wisły. Dziki zalegające w chaszczach będących pomiędzy wodą, a oddalonym o 200 metrów wałem wiślanym są nie do zlokalizowania, nawet przy pomocy najlepszej termowizji…
Tylko nos mojego orła lokalizuje je bezbłędnie i to nawet na spore odległości pod warunkiem, że wieje do nas. Informuje mnie o tym napięta smycz, łącząca nas obu.
Wówczas, jeśli jest możliwość, to podchodzimy dziki, jeśli nie, czekamy na ich ruch. Bywa, że i one czekają, bo też dostają wiatr a wraz z nim informację, że na wiślanym wale czeka myśliwy liczący na strzał w momencie, gdy będą go przekraczać.
Niestety, często moi koledzy nie zaprzątają sobie głowy takimi drobiazgami jak kierunek wiatru. Siedzą lub chodzą po wale, a dziki spokojnie czekają, aż goście się wyniosą.
Emocje i napięcie
Dla mnie ta nasza niezawodna metoda zdaje egzamin wszędzie tam, gdzie jest drożyna, ścieżka, czy grobla, którą można cicho podążać obok lasu, krzaków, zarośli, czy szuwarów. Wszelkie trzcinowiska będące przy oczkach wodnych, stawach rybnych, to potencjalny dziczy dom.
W tym gąszczu dzik jest niewidoczny, a wszelkie nokto czy termowizje są bezużyteczne. Za to nos Cezara lokalizuje je bez pudła. Trzeba tylko do nich podejść w taki sposób aby wiatr, nawet będąc bardzo delikatny wiał od dzików do nas!
Gdy siedzimy na stołeczku blisko niszczonej uprawy nie obserwuję przedpola, gdyż często nawet nie zauważę dzika w wysokich zbożach. Patrzę na spokojnego i zrównoważonego Cezara, któremu wiatr przynosi wiadomości. Jeśli on zareaguje swym ciałem wskazując mi kierunek nosem, ja też tam patrzę swoim sprzętem.
Jeśli wiatr zmieni kierunek na przeciwny… Jedziemy do domu. Tak, jak nie trzeba przekonywać myśliwych do korzystania z usług wyżła przy polowaniu na kuropatwy, czy bażanty, który sygnalizuje je stójką, tak zapewniam Was, że posokowiec zrobi to równie dobrze, jeśli nie lepiej z dzikami przy nocnym polowaniu z podchodu lub zasiadki.
Noktowizja przydaje się wtedy najlepiej do patrzenia pod nogi, aby się nie przewrócić na nierównościach terenu. Przypuszczalnie dlatego, że jesteśmy wzrokowcami, kiedy widzimy dzienną pracę wyżła, jesteśmy przekonani do korzyści z niej płynącej.
Niestety nocną pracę bawara, którą nie tak łatwo jest zobaczyć i sfilmować, trudniej jest już nam uwierzyć. Ją po prostu trzeba poczuć na krótkiej smyczy, ale odczujemy i zobaczymy to tylko wtedy, gdy będziemy tuż, tuż obok niego!
Wówczas emocje i napięcie, związane z namierzeniem dzika lub podejściem do niego są nieprawdopodobne i sięgają zenitu! A skuteczność takich polowań jest nieporównywalnie dużo większa.
Wzajemne zgranie
Nie myślcie, że do tego typu polowania trzeba specjalnie szkolić psa. W naszym przypadku w zupełności wystarczyło dobre przygotowanie do konkursów i poprawne podążanie przy nodze pomiędzy drzewami. Reszta to już tylko wzajemne zgranie i zrozumienie.
Dlatego dzisiaj, przy dość niskiej populacji zwierzyny drobnej, a obfitości czarnej dziwi mnie fakt, tak nikłego wykorzystania umiejętności posokowców bawarskich do tego typu polowań.
Bardzo żałuję, że nie mogę uwiecznić na filmie tej emocjonującej pracy w nocnych ciemnościach, ale mój amatorski sprzęt niestety na to mi nie pozwala.
Z powodu braku filmików z naszych nocnych, indywidualnych polowań, zaprezentuję dwie dzienne prace Cezara na postrzałkach rogaczy. Obie po 12 i 15 godzinach należą do typowych i niezbyt długich.
Ich opis wydaje mi się zbyteczny. Pies po mistrzowsku pracował z nosem na niewidocznym tropie, ale arcymistrzem jest również, gdy trzeba posłużyć się górnym wiatrem….
Dajcie mu tylko szansę i okazję, a Was zadziwi. Odrzućcie stare teorie i schematy, które zaszufladkowały posokowca tylko i wyłącznie jako poszukiwacza postrzałków. To krzywdzące dla niego, zawężające jego umiejętności i niedocenianie niezwykłego talentu, który błyszczy szczególnie nocą!