Podczas poszukiwania postrzałków bywają różne przeszkody jeziora, rzeki, granice parków narodowych lub naszego państwa. Bywa nią też i pogoda. Nie boimy się deszczu i wielokrotnie w nim pracowaliśmy. Ale upału boimy się bardzo. Tu woda, którą mamy ze sobą nie rozwiązuje problemu.
Na przegrzane mięśnie w trakcie gonu, pomóc może tylko odpoczynek. Tym razem to właśnie upał wraz z ostrą pogonią za rogaczem pokonały mnie i Cezara.
Niedzielną pracę rozpoczęliśmy o 11;30 u Tomka. Jego sympatyczni goście, trzej Duńczycy strzelali dobrze, ale z różnym skutkiem. Mieliśmy z Cezarem skontrolować trzy strzały do rogaczy. W żadnym z nich nie było śladów potwierdzających trafienie, czyli farby, kości, czy treści. Tylko podejrzenia i niepewność strzelców.
Gorąco i wilgotno
Na pierwszy ogień sprawdzamy rogacza strzelanego wieczorem. Był on w zagłębieniu terenu na niewielkiej łączce otoczonej lasem i krzakami. Po strzale ze znacznej odległości, rogacz będący tuż przy krzakach nagle zniknął strzelającemu z pola widzenia. Stąd wątpliwości strzelca, czy nie otrzymał trafienia.
Cezar po 15 godzinach od zdarzenia, nie miał żadnych wątpliwości. Sprawdził wszystko w promieniu 50 metrów i nie wykazał zainteresowania żadnym tropem. To było czyste pudło!
Widziałem, jak wszyscy odetchnęli z ulgą oprócz mnie i Cezara. Może to zabrzmi niezbyt ładnie, ale ja bardzo lubię pracować z moim orłem na tropie postrzałka. Dlatego, gdy jej nie ma, to w głębi duszy jestem jednak zawiedziony. Jedziemy wszyscy bez zwłoki i z nadzieją do drugiego rogacza.
Po dotarciu na miejsce zdarzenia, Morten, który strzelał, bardzo obrazowo przedstawił reakcję rogacza na strzał, która go zaniepokoiła. Z jego mowy ciała oraz informacji Tomka dowiedziałem się, że oddał strzał ze 190 metrów do rogacza będącego obok wielkiej beli słomy. Strzelany sześć godzin wcześniej rogacz po strzale lekko przysiadł, wyglądało, jakby się skurczył i pognał w długi pas krzaków.
Żadnych śladów trafienia niestety na rżysku nie pozostawił. Siedzący obok Cezar z radochą rusza wreszcie w tym upale na moją komendę, aby skontrolować teren. On nie lubi tych naszych przydługich, teoretycznych wywodów.
Zniecierpliwiony przystępuje do pracy i rzeczywiście jego nieomylny nos szybko natrafia na niewidoczny trop postrzałka! Ciągnie spokojnie poprzez krzaki, aby po 400 metrach doprowadzić do martwego już kozła. Po jego spokojnej „rozczarowanej” minie i reakcji wiem, że on już go znalazł, mimo, że ja go w tych krzakach jeszcze przez chwilę nie widzę.
Ten mój stary rutyniarz w takich sytuacjach zachowuje anielski spokój, co mnie zawsze zaskakuje i za co go podziwiam. U mnie jest zupełnie odwrotnie. Ja jestem podekscytowany, pozytywnie pobudzony i szczęśliwy. Wołam kolegów. Okazuje się, że rogacz strzelony był na miękkie.
Jest tak gorąco i wilgotno, że pomimo krótkiej i spokojnej pracy, Cezar się kładzie, aby odpocząć, a ja mu daję napić się wody. My w tym czasie świętujemy i cieszymy się z sukcesu Mortena i Cezara.
Tym razem nie jestem zawiedziony, pękam z dumy i radości. Złom i zdjęcia pieczętują szczęśliwe zakończenie naszej myśliwskiej, wspólnej przygody. Wszyscy razem w doskonałych nastrojach jedziemy na kolejną, trzecią już pracę Cezara tego dnia.
Nabiera przyspieszenia
Na miejscu Tomek informuje mnie zwięźle w imieniu swej duńskiej drużyny, że strzelany rogacz, po pokonaniu około 350 metrów pola, tego tuż przed nami, wpadł w wysokie trawy i pognał w las będący za nimi. Gdy uciekał mieli wrażenie, że jednak lekko utykał.
Cezarowi dwa razy nie trzeba powtarzać. Nie wiem czy tym razem w ogóle słuchał Tomka, ale momentalnie namierzył trop zbiega i z werwą ruszył za nim w las. Uwielbiam ten jego łatwy i bezproblemowy start, bo wtedy jestem pełen optymizmu i nadziei na końcowy sukces…
Ruszamy za nim z Tomaszem, a reszta grupy czeka w rezerwie. Tropienie idzie gładko i bezproblemowo. Po dwóch kilometrach naglę widzę, że coś się dzieje. Pies jest podniecony i nabrał werwy. Ranny rogacz przed chwilą, podniósł się z łoża i wieje przed nami. Cezar też to wie, przyspiesza i próbuje go szybko dojść, aby rozpocząć gon.
Widzimy go z Tomkiem, jak startuje, nabierając przyspieszenia. Jeszcze prowadzi go nadal nos po świeżym zapachu, ale gdy rogacza zobaczy jego oko, to rozpocznie się gon. Pędzimy co sił za nim, a ja na ekranie Garmina widzę, jak szybko zostajemy w tyle.
Czuję, że poziom adrenaliny w moim organizmie sięga zenitu! Czekam w napięciu na głoszenie. Pies wybiega z lasu na pole i nagle spostrzegam na ekranie, że pogoń ustała. Co się stało? Czyżby zatrzymał rogacza?
Niestety nie! Gdy dochodzimy do niego widzimy, jak korzysta z chłodzenia, leżąc na drodze w małej kałuży błota. Jestem załamany! A on dyszy i jest wykończony! Nie udało mu się niestety dojść tego uciekiniera. Pościg na dystansie około 500-600 metrów w temperaturze 27 st. C całkowicie go wyczerpał.
Daję mu wodę, którą łapczywie pije. Niestety, to nie rozwiązuje problemu. Tu potrzebny jest odpoczynek. Ubolewam nad tym, czując zawód i żal, że tyle wysiłku poszło na marne!
Wielokrotnie, całymi kilometrami Cezar potrafi prowadzić gon za postrzałkami. Często jeździliśmy za nim po lesie samochodem, bo o dojściu, czy dogonieniu nie mogło być mowy! Jednak w tym przypadku i tej wysokiej temperaturze… Wystarczyło zaledwie 600 metrów! Nie jest wykluczone, że mój stary wyjadacz zorientował się, że rogacz nie jest do dojścia i zmęczony odpuścił pogoń.
Udar cieplny
Przy tej okazji warto przypomnieć szczególnie tym myśliwym, który mają pierwszego psa, że każdy inaczej radzi sobie z upałem. Te o słabszej kondycji lub z większym zapasem tłuszczu, mogą wykazywać oznaki przegrzania szybciej niż te, które są zaprawione w boju. „Stres cieplny” jest pierwszym etapem. Wasze psy mogą wolniej biegać i wykazywać brak koncentracji.
W kolejnym etapie „wyczerpaniu cieplnym” możecie zauważyć, że pies słabnie, a nawet się potyka. W trzecim etapie, czyli „udaru cieplnego” do wszystkich wcześniej wymienionych objawów dochodzą wymioty, biegunka, dezorientacją, a nawet zapaść.
Jeśli uważasz, że Twój pies ma widoczne oznaki zmęczenia, czyli porusza się w wolniejszym tempie, nadmierne dyszy, ma pastowatą ślinę, jego błony śluzowe są ceglastoczerwone – bezwarunkowo zakończ pracę. Usiądź z psem w zacienionym miejscu i zapewnij mu dużo wody. Pamiętajcie nie wolno wrzucać psa do wody!
Można nakładać chłodną wodę na opuszki łap i podbrzusze. Nie próbujcie podejmować pracy Wasz pies powinien odpoczywać do następnego dnia. Najlepiej skonsultujcie się z weterynarzem, aby uzyskać dodatkowe instrukcje.