WildMen

fot. Rafał Łapiński

Kundel na łowach

Przysłowie mówi: do trzech razy szuka. Jednak ortodoksyjni wyznawcy czystej rasy i obowiązkowych certyfikatów nie spoczną. Będą dalej nawracać ogniem i meczem „niewiernych” łowców, którzy nie podzielają ich spojrzenia na kynologię łowiecką.
Reklama

Kilka lat temu usłyszałem, że właśnie zapadła decyzja o wyeliminowaniu kundli z łowiectwa! Rozbawiła mnie bardzo żywiołowa reakcja etatowego pracownika PZŁ, kiedy zdradziłem mu tą tajemnicę, dodając przy tym żartem, że w końcu psy w naszych łowiskach nie będą musiały brać udziału w projekcie badawczym, którego celem było wyhodowanie polskiego psa do wszystkiego.

Reklama

Pierwsze podejście ostatecznego rozwiązania problemu kundli – w jakim można powiedzieć mimowolnie uczestniczyłem – skończyło się jeszcze przed napisaniem projektu uchwały dla NRŁ. Jednak po tym „incydencie” rozgorzała dyskusja. Okazało się, że wszyscy zgadzają się co do celu: myśliwy powinien polować z rodowodowym psem! Jak się później okazało wyznawcy „błękitnej krwi” chcieli upiec na jednym ognisku dwie pieczenie. Magicznym terminem w tej historii było słowo „certyfikat”.

Nie ma potrzeby powtarzać wszystkich argumentów, ale dla niewtajemniczonych i ewentualnych przyszłych menerów postanowiłem zrobić krótkie resume.

Reklama

Świat bez wad

Ortodoksyjnych miłośników psów rasowych można bardzo łatwo zidentyfikować w naszym środowisku. Moim zdaniem, zamykają się w swoim „pudełku” i nie potrafią zrozumieć innych myśliwych, który nawet lubią psy, ale nigdy ich nie układali, a tym bardziej nie potrafią ich właściwie prowadzić podczas polowania.

Dlatego mamy niewielką liczbę ułożonych i rasowych psów myśliwskich. Wynika to z wielu zaniedbań i błędów, jakie zostały popełnione w przeszłości. W moim odczuciu, odwrócenie negatywnych trendów jest możliwe, ale wymaga przygotowania strategii, doboru odpowiednich narzędzi, znalezienia środków finansowych i wielu lat pracy.

Reklama

Tymczasem dryfujemy i nie umiemy się wyrwać z zaklętego kręgu. Nie mamy zbyt wielu dobrych hodowli psów użytkowych, a konkursy pracy świecą pustkami. Zainteresowani zmianą nie dopuszczają myśli, że mają czekać kolejne dziesięciolecia. Dlatego preferują ekspresowe działania polegające na wprowadzeniu przymusu! Choć jest to bezprawne i może przynieść więcej złego niż dobrego, wciąż obserwujemy bezrefleksyjnie forsowane tematu wszelkimi możliwymi drogami!

Nie wszyscy są przekonani, że nakaz rozwiąże problemy. Wielu działaczy wierzyło i nadal wierzy, że kluczem do sukcesu jest proces edukacji nowowstępujących. Każdy przyszły adept łowiectwa styka się na kursie z kynologią. Najczęściej pozytywnie zakręcony „starszy” kolega przez kilka godzin opowiada ciekawostki o różnych rasach, a na koniec przypomina, że nikt nie zda egzaminu, jeśli nie będzie umiał rozróżnić jamnika od charta. Większość jest wstanie opanować tę trudną sztukę. Choć, kiedy jeszcze uczestniczyłem w egzaminowaniu, parę razy nie mogłem zapanować nad moją reakcją. Jedna historia zapadła mi szczególnie w pamięci!

Reklama

Przewodniczący komisji egzaminacyjnej rzuca tzw. „koło ratunkowe” osobie, której wcześniejsze pytania wyraźnie nie pasowały.

–- Proszę powiedzieć, co kolega wie o posokowcu?

Adept bez żadnego wahania!

– Posokowiec, to brocząca krwią dzika kaczka!

Można się pośmiać, ale należy się zastanowić, czy kurs jest właściwym miejscem przekazywania wiedzy o układaniu i prowadzeniu psa? Stawiam tezę, że nie! To długi proces, gdzie oprócz wiedzy zaczerpniętej z książek i podpowiedzi doświadczonych kolegów, głównie uczymy się na własnych błędach.

Nie zaprzeczam, że proces szkolenia przyszłych myśliwych jest doskonałym miejscem, w którym można rozbudzić zainteresowanie i umiejętnie przyciągać do kynologii przyszłych łowców. Czy tak się dzieje we wszystkich okręgach? Ogólnokrajowej strategii jeszcze nie opracowano!

Niestety, potrzeba posiadania rodowodowego psa oraz nabycie umiejętności jego ułożenia i prowadzenia to procesy, które w moim odczuciu muszą potrwać. Zwolennikom radykalnych posunięć zmiana na szczytach władzy pozwoliła jednak po kilkunastu miesiącach powrócić do tematu. W drugim podejściu zdołano namówić nowego łowczego krajowego, aby ten wpisał do projektu ustawy nakaz polowania z rasowym psem, nie zapominając oczywiście o certyfikatach. Na szczęście pomysł całej nowelizacji trafił do kosza!

Trzecie podejście

Myślę, że wszyscy w naszym środowisku mają świadomość, żadna forma nakazu nie ma szans przejścia przez Naczelną Radę Łowiecką. Dlatego kolejny pomysł wprowadzenia obowiązku polowania z rasowym i certyfikowanym psem pojawił się przy kolejnej zmianie władzy w nowym projekcie „Regulaminu polowań”. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby domyśleć się kto tym razem dyktował poszczególne zapisy ministerialnym urzędnikom. Ja wiem, że gdy wyrzucają drzwiami, należy pakować się oknem, ale…

Ile jeszcze razy będziemy świadkami przepychania niezgodnego z prawem rozwiązania? Trudno powiedzieć! Widać, że determinacja jest ogromna! Oczywiście jest bardzo proste rozwiązanie, na które moi koledzy nigdy nie wpadną, ponieważ interesuje ich tylko pełne zwycięstwo!

Siedziałem cicho i nie odzywałem się, żeby czasem nie było na mnie! W Internecie temat był każdego dnia pompowany. Przeciwnicy wyrywali sobie włosy, a kynolodzy machali szablami. Byłem pewien, że prawnicy ministerstwa – obawiający się gniewu „nieomylnych” – w odpowiednim momencie podpowiedzą Rządowemu Centrum Legislacji, które zapisy są niezgodne z obowiązującym prawem. Nie myliłem się! Trzecie podejście, mimo wstępnej akceptacji samego ministra, okazało się rzutem na aut!

Mieszany problem

Mamy coraz więcej myśliwych, którzy polują z rodowodowymi psami. Jednak cały czas hodowle użytkowych psów myśliwskich mają wielki problem znalezienia chętnych na szczeniaki. Czy problem leży w cenie? Tak, ale nie tyle w cenie szczeniaków, co w kosztach ułożenia psa do polowania! Wydanie tysiąca czy nawet dwóch tysięcy złotych na szczeniaka, który będzie kopał dziury w ogródku lub leżał na kanapie, jest dla każdego normalnego myśliwego bezsensowne.

Większość myśliwych ma świadomość, że nie sprosta wyzwaniu. Hodowcy natomiast wiedzą, że za przygotowanie i przeprowadzenie psa przez konkurs nikt nie zapłaci! Specjalnie na potrzeby tego tekstu zadzwoniłem do trzech kolegów, którzy (moim zdaniem) posiadają wiedzę i umiejętności w tej materii. Wszyscy zgodnie powiedzieli, że taki proces musi trwać około trzech lub czterech miesięcy. Zazwyczaj nie przyjmują takich zleceń, ale przyparci do muru podali kwotę od czterech do sześciu tysięcy!

Dlaczego nie można znaleźć ogłoszeń o układaniu psów? Powodów jest kilka! Pierwszy to zbyt mała liczba menerów, którzy potrafią to zrobić. Mamy ich dzisiaj najwyżej kilkunastu menerów, którzy i tak nie mają wolnych terminów! Drugi powód jest nieco mniej oczywisty – po czterech miesiącach układaniu psa nadchodzi… jeszcze trudniejszy roczny okres układania myśliwego, żeby nauczyć go prawidłowego prowadzenia psa, za który żaden łowca nie ma zamiaru płacić!

Ostatnim elementem układanki jest podejście myśliwych, którzy kupili za tysiąc złotych psa z papierami i „zawiedli” się na hodowcy. Pupil ma pasję, ale dziwnym trafem nie współpracuje z właścicielem. Większość myśliwych sądzi, że to rodowód układa pupila! Zderzenie z rzeczywistością jest zazwyczaj bardzo rozczarowujące.

Dlatego pomysł wprowadzenia obowiązkowych certyfikatów dopuszczających psa do polowania może tylko doprowadzić do całkowitej zapaści naszej kynologii! Pomijając drobne problemy, nie zdołamy wyszkolić i zmienić mentalność tysięcy myśliwych, którzy nie potrafią nawet prawidłowo wydawać komend i egzekwować ich wykonania. I wreszcie ostatnia, najsmutniejsza konkluzja – bolesna, ale musi zostać głośno wyartykułowana – ponad sto tysięcy polskich myśliwych ma dziś zerową wiedzę o kynologii i zatraciło umiejętność oraz potrzebę polowania z psem myśliwskim!

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów