Stopień skomplikowania pracy, którą ma podjąć posokowiec ze swoim menerem jest zawsze dużą niewiadomą. Nie sposób przewidzieć słysząc relację myśliwego i patrząc na zestrzał, jaki przyniesie ona efekt i czym może nas zaskoczyć.
To, co my myśliwi widzimy po strzale często decyduje o naszym postępowaniu. Takim najczęstszym i wymownym dowodem jest dla wielu widoczna po strzale farba. Jeśli jej nie ma to najczęściej twierdzimy, że było pudło. Szczególnie jeśli nie obserwujemy żadnej, charakterystycznej reakcji zwierza.
Mając przez wiele lat do czynienia z mnóstwem takich przypadków, staram się nie ulegać sugestiom, bo mogą mieć negatywny wpływ na moje poczynania. Wiem, że tylko nos mojego psa jest w stanie postawić rzetelną diagnozę.
Rolą przewodnika jest tylko właściwe jej odczytanie. Nawet gdy moje zmysły podpowiadają mi co powinienem zrobić, wstrzymuję się i ostateczną decyzję zawsze staram się pozostawić Cezarowi.
Brak farby
Ostatnim razem byłem z tego bardzo dumny. Właśnie przejeżdżaliśmy z Cezarem tuż obok OHZ-tu Tomka i byliśmy w pełnym „uzbrojeniu”. Gdy to usłyszał ucieszył się i zaprosił do sprawdzenia pudła.
Ten doświadczony leśnik, w swoim OHZ-cie polował na byki daniela. Tak się złożyło, że podprowadzany przez niego Duńczyk strzelał z podchodu do byka. Zadzwonił do mnie po pomoc, choć jak szczerze powiedział, nie wierzył w jego trafienie.
Po strzale dewizowca na około 80 metrów daniel nie zaznaczył strzału, nie słyszeli też uderzenia kuli i nie znaleźli ani kropelki farby, a byk spokojnie oddalił się od nich i znikł w lesie. Kontrola nic nie dała. Tomek rutynowo oznaczył jednak zestrzał i wziął telefon do ręki, aby do mnie zadzwonić…
Przestrzelony pień
Skręcamy do niego i po chwili wszyscy w komplecie jedziemy na miejsce. W samochodzie ponownie opowiadają mi szczegóły polowania, więc na zestrzał idę z przeświadczeniem, że to rutynowa praca kontrolna.
Gdy już na miejscu kręcimy się we trzech, szukając jakiegoś przeoczonego śladu, nagle zza pleców słyszę gromkie. Ooooo! To nasz Duńczyk znalazł przestrzelony kulą pień drzewa i to na wysokości kolana.
Sprawa dla wszystkich – łącznie ze mną – wydaje się jasna. Szukanie czegokolwiek w tym rejonie, po takim dowodzie wydaje się być absurdalne, ale nie dla Cezara! Najwyraźniej ma inne zdanie na ten temat…
Z szacunku dla jego pracy, posłusznie podążam za nim. Reszta towarzystwa bez cienia wahania wraca do samochodów. Ja głośno obiecuję nasz szybki powrót, bo szczerze mówiąc czuję się trochę, jak ten maruder, który wszystkich opóźnia.
Podążam za Cezarem zgodnie z założeniem, ale bez odrobiny wiary. Nagle po 100 metrach nie wierzę własnym oczom!
Martwy łopatacz
Na tropie widzę wielką świeżą plamę farby! Zatrzymuję głośno psa i wołam jeszcze głośniej na Tomka. Przybiegają i szczerze mówiąc wszyscy nie wiemy co o tym myśleć.
To wydaje się wprost niemożliwe, by kula trafiająca w drzewo na wysokości kolana mogła ugodzić daniela, ale ślady są bardzo wymowne.
Rozterki nasze dość szybko wyjaśnia Cezar. Ruszamy za nim i po kolejnych 100 metrach widzimy martwego łopatacza. Radość i zaskoczenie jest wielka. Złom i zdjęcia upamiętniają to polowanie wraz z jego nietypowymi szczegółami…
Byk otrzymał jak się okazało postrzał na szyję. Czy kula zmieniła tor lotu po trafieniu w byka, czy po trafieniu w drzewo? Tego się nie dowiemy.