Sobota nie była dla nas dobrym dniem. Wróciliśmy do domu krańcowo wyczerpani. Dzień rozpoczęliśmy od pracy na byku, który prawdopodobnie otrzymał domięśniowe trafienie i ruszył na bagna! Mocno zdeterminowani ruszyliśmy za nim, ale na tropie przeszliśmy zaledwie kilkaset metrów i skąpaliśmy się w błocie po pas.
Z wielkimi problemami wróciliśmy i szukaliśmy szansy z drugiej strony bagna. Tam Cezar błysnął talentem i odszukał trop zbiega. Potwierdziła to jedna kropelka farby, którą byk pozostawił na tropie. Zaangażowanie i piękna praca Cezara nie przyniosły jednak oczekiwanego rezultatu. Byk rwał poprzez łąki i asfaltową drogę w kolejne leśne oddziały nie kładąc się ani razu.
Po sześciu kilometrach tropienia wykończeni uznaliśmy, że byk przeżyje tą przygodę i daliśmy mu zielone światło.
Dalej ruszyliśmy spod Węgorzewa za Pisz po kolejną przygodę. Była to jednak rutynowa kontrola porannego, spudłowanego strzału do byka bez oznak trafienia. Tym razem Cezar bez nadmiernego parcia podjął pracę ale po trzech kilometrach zdecydowałem o jej zakończeniu.
Zastanawiające w takich pracach jest to, że nieraz pies daje mi znać o braku trafienia dość szybko ale zdarza się, że tropi parę kilometrów. Dla mnie wtedy decydujące o kontynuowaniu pracy jest jego „parcie na trop” czyli widoczna pasja i zaangażowanie.
Jeśli nie jest jej za dużo, wówczas kończę ją z przekonaniem, że mogła być to obcierka. Moja praktyka pokazała mi wielokrotnie, że dochodząc do takiego osobnika nawet ostry gon, nie przynosi skutku i zwierz uchodzi.
Zguba Waldka
Na szczęście niedziela była dla nas bardziej łaskawa. Z rana jedziemy do przyjaciela z Puszczy Piskiej. Strzelał do dzika z dużej watahy. Wydawało mu się, że słyszał uderzenie kuli. Reakcji w porannej mgle niestety nie zaobserwował. Farby też nie było i z określeniem miejsca zestrzału miał lekki kłopot, ale Cezar w takich sytuacjach nie ma problemów.
Momentalnie go rozwiązuje i ciągnie tropem do odległego młodnika. Idąc za nim, po kilkudziesięciu metrach trafiam na plamę farby. Po 300 metrach w młodniku słyszę, że Cezar odnalazł zgubę!
Rad nie rad pakuję się w gęsty sosnowy młodnik, bo stanowienie jest w jednym miejscu. Docieram do nich prawie na czworaka. Widzę Cezara, jak głosi, a przed nim w tym gąszczu, dużego dzika z postawionym chybem. Czym prędzej korzystam z okazji, aby dzik nie przetestował mojej odwagi, bo drzew na które mógłbym się wspiąć nie było.
Tym razem pierwszy strzał rozwiązuje problem i obaj z Cezarem skaczemy z radości. Ucieszony Waldek ściska mnie, bo będzie miał czym poczęstować swoich gości. Niestety nie mamy za dużo czasu na rozmowę mimo, że nie widzieliśmy się dobre pół roku. Obiecuję mu solennie, że odwiedziny go tuż po rykowisku i szybko wracamy pod Orzysz szukać rannego byka.
Byk w jeziorze
Mateusz czeka na nas wraz z kolegą. Też rano strzelał ze swojego sztucera w kalibrze .308 do byka zaganiającego łanie na łące. Jak mówi, po strzale widział, jak byk wyrzucił oba badyle do tyłu. Na łące brak śladów farby, ale po 100 metrach na jej skraju znajdujemy jedną kroplę.
Ruszamy wszyscy za Cezarem pełni nadziei na sukces. Byk po dotarciu do pierwszych drzew skręcił gwałtownie w lewo. Cezar na tym „zakręcie” wykręca dwa kółka, koryguje swoje poczynania i prowadzi nas w trzcinowiska pobliskiego jeziora.
Tam w szuwarach tropimy go już w wodzie sięgającej mi do kolan. Po kilkuset metrach takiego brodzenia nagle słyszę przed sobą warczenie Cezara! Jestem totalnie zaskoczony…
Za chwilę powtórka, ponownie złowrogo warczy. Tego jeszcze nigdy nie słyszałem, więc czuję dreszcze na plecach i nie wiem co się czai przed nami! To jak melodia z thrillera Alfreda Hitchcocka. I nagle Cezar przerywa swoim barytonem tą złowrogą ciszę.
Robię już odważnie parę kroków do przodu i widzę przed sobą bardzo blisko, tuż ponad trzcinami… Wystające groty koron wieńca byka. To nasz postrzałek, pewnie ledwo żywy, czai się przed nami strasząc nas.
Strzelam, kończąc jego dramat i tą pracę. Stoimy wszyscy w tym niecodziennym miejscu w trzcinach, po kolana w wodzie i cieszymy się z Mateusza i Cezara sukcesu. Złom jest z konieczności z trzciny, a nasze zdjęcia wieńczą to szczęśliwe zakończenie.
Przychodzi mi na myśl stare myśliwskie porzekadło, że przyjemność polowania kończy się wraz z momentem strzału. Teraz czeka myśliwych tytaniczny wysiłek aby wynieść martwego byka na łąkę, na której rozpoczynaliśmy tropienie. To niby „tylko” 350 metrów w prostej linii, ale po jakim terenie!
Zagmatwana rozgrywka
My z Cezarem nie możemy im już pomóc. Musimy jeszcze sprawdzić teoretyczne pudło 60 kilometrów dalej, więc żegnamy się, bo zbliża się południe.
Sprawa jest nietypowa. Kolega telefonicznie informuje mnie, że chce pozostać anonimowy i „najlepiej aby śladu po tym nie było”. Wyręcza on swojego przyjaciela z koła, chcąc mu zrobić przysługę. Jego druh rankiem strzelał do byka na rozległym zrębie. Brak było jakichkolwiek oznak trafienia, ale byk był zbyt ładny aby tego nie sprawdzić.
Nie chce jednak rozgłosu, bo obawia się, że jego koledzy mogą go pomówić o zranienie zwierzyny. Chce uniknąć za wszelką cenę takich plotek, niektórzy myśliwi mają różne problemy…
Znam obwód i jego kolegów. Wiem również z doświadczenia jak różne i dość dziwne stosunki potrafią panować w kołach. Mamy jednak nasze mało precyzyjne, zagmatwane i ciągle zmieniające się przepisy, które jednak mnie i łowcę poszukującego postrzałka obowiązują.
Boję się wpakować w jakąś ewentualną, zagmatwaną, koleżeńską rozgrywkę, więc przed rozpoczęciem pracy włączam kamerę i informuję go o obowiązujących nas obu przepisach, oraz jego odpowiedzialności za nasze poczynania. Jego oświadczenie daje mi gwarancję zgodnych z prawem naszych działań, więc ruszamy do pracy.
Tym razem Cezar, możliwe że rozochocony wcześniejszymi sukcesami, długo badał zrąb. W końcu poprowadził nas jakimś tropem, robiąc trzy kilometry bez żadnych potwierdzeń.
Mimo braku jego „parcia na trop” nie przerwałem mu tej pracy. Ponowne sprawdzenie zrębu w drugim końcu przyniosło kolejny dwu kilometrowy spacer.
Tym sposobem, to pudło kosztowało nas sporo pracy. Ale tak to z reguły jest. To na kontrolach i ewentualnych obcierkach tracimy najwięcej czasu i sił. Jednak mam świadomość, że jedna pomyłka może zrujnować naszą dobrą reputację. Więc musimy wkalkulować takie prace w nasze poczynania, bo nie ma nic cenniejszego, niż nasza dobra opinia u kolegów myśliwych, na którą ciężko pracujemy!