Innymi słowy, nawet gdy nie dojdziemy postrzałka, to naszą gorycz „osłodzą” nowo poznani pasjonaci łowiectwa. Ludzie o różnych zawodach i dodatkowych pasjach. Ich otwartość powoduje, że dochodzenia postrzałków wraz z całą swoją otoczką, stają się wspaniałym przeżyciem, dostarczającym wielu niezapomnianych wrażeń.
Szef kuchni
Marek strzelił wieczorem dzika, kiedy go ściągał zauważył na śniegu farbę na tropie uciekającej watahy. Pytanie brzmiało, czy przypadkiem inny dzik nie otrzymał postrzału?
Rano po 17 godzinach pojawiamy się z Cezarem na miejscu. Dzień jest piękny, świeci słońce i na śniegu czytamy jak z książki. Opiekuje się nami Andrzej. Rzeczywiście, poza miejscem gdzie został dzik – jest farba! Cezar rusza do boju, a my za nim.
Tak brniemy w śniegu przez pola i zagajniki oraz małe laski. Dalej śladów farby już nie ma, a dziki… Wszystkie idą razem. Po prawie pięciu kilometrach dziki żerowały Przerywamy pracę i wracamy do samochodów na skróty polami.
Jest chwila na luźną rozmowę. Andrzej mówi, że z zawodu jest szefem kuchni i pracuje aktualnie w Irlandii. Opowiada mi niezwykle ciekawie, w ilu miejscach i krajach pracował i kto raczył się jego rarytasami. Andrzej poluje na wyspach i opisuje mi barwnie te polowania.
Opowiada o zwierzynie i modelu tamtejszego łowiectwa. Jest to bardzo ciekawe i zajmujące. Słuchając tego i porównując ich łowiectwo z naszym, czuję ku mojemu zaskoczeniu, bardziej słodki smak tego naszego bałaganu. Myślę, że ta wiedza powinna być szerzej dostępna. Dałaby wielu naszym myśliwym dużo do myślenia!
Gdy doszliśmy do samochodów zacząłem żałować, że zbyt krótko szliśmy za tym dzikiem. Możliwość poznania Andrzeja i rozmowy z nim, to było dla mnie wyjątkowo smacznym „deserem” jaki szef kuchni mi zaserwował po tej rutynowej pracy.
Wydeptana ścieżka
Wieczorem dzwoni do mnie Darek, łowczy z „Kniei”. Słucham kolejnej nietypowej opowieści. Leśnik rankiem zauważył na śniegu sporą ilość farby. Była ona na wydeptanej ścieżce, którą poruszały się zarówno łosie, jelenie jak i dziki. Próba wytropienia farbującej sztuki nie powiodła się, bo ślady farby zanikły.
Darek posiada sforę doskonałych psów, ale do pracy w miocie i po ciepłym tropie, a tu tropy były stare. Mają co najmniej 30-40 godzin. Zaprasza Cezara i żadnego zwierza nie wyklucza, bo nikt z jego koła nie strzelał.
Spotykamy się rano na leśnej drodze. Farby jest sporo i sugerowanym nieszczęśnikiem jest jeleń byk. Ruszamy za Cezarem razem z Darkiem. Tropy wiodą do młodnika. Tam sztuka pokładała się co najmniej trzykrotnie. Farby w łożach jest dużo. Zwierz kluczy, wychodzi z młodnika i ciągnie grubym lasem. Jest odwilż i ślady zanikają, ale po trzech kilometrach trafiamy na pieczęć farby.
Jest idealnie
Nagle Cezar gwałtownie przyspiesza i widzę na Alfie, że 250 metrów przed nami głosi już byka. Próba dojścia kończy się niepowodzeniem. Byk uchodzi, ale po kolejnych paru stanowieniach podchodzę do nich na strzał. Niestety tym razem świerk zasłania mi byka. W końcu widzę go w kępie dużych świerków. Jest idealnie. Cezar jest z boku, więc decyduję się na strzał i pudłuję paskudnie!
Byk i Cezar ruszają dalej. Gonitwa trwa, a ja próbuję nadążyć za nimi. Jest kolejne stanowienie, ale Cezar jest przed bykiem i znów nic z tego. Wreszcie byk kładzie się i kończę jego cierpienia. Naładowany adrenaliną byk po komorowym strzale uchodzi jeszcze 10 metrów. Okazuje się, że był postrzelony w tylny badyl!
Tak kończymy pierwszą pracę na byku w tym nowym roku, ale prawdziwym deserem uraczyli mnie koledzy z „Kniei” w swojej kwaterze. Oprócz pysznej białej kurpiowskiej kiełbasy i kawy, którą zaserwowali, była rozmowa. Dowiedziałem się o ich najlepszych łowiskach, wielu medalowych wieńcach byków i uroku polowań na niedźwiedzie.
Nawet zaczęliśmy zgłębiać uroki nurkowania i wędkowania. Tematów nie brakowało, bo to również miłośnicy psów myśliwskich. Wstyd przyznać, ale więcej czasu zajęło mi świętowanie z nimi naszego sukcesu niż samo dochodzenie. Pewnie dlatego tak lubię te „postrzałki”. To prawdziwa uczta zawsze złożona z wielu dań!