Kwiecień i początek maja charakteryzuje się niewielką ilością prac. Polujemy wyłącznie na dziki, ale wiosna wymusza wstrzemięźliwość.
Tym razem zadzwonił do mnie Konrad – prosząc o pomoc przy zranionym dziku – niestety z przykrością byłem zmuszony odmówić. Mój samochód był niesprawny. Po kilku minutach zadzwonił jednak ponownie i zaproponował, że po nas przyjedzie!
Zaskoczony propozycją – znając realia – próbowałem uzmysłowić mu koszty takiej podróży. Jednak Konrad był konsekwentny. Czekając na niego korygowałem swe poglądy o etyce myśliwych…
Dwugodzinna podróż szybko nam upłynęła na rozważaniach dotyczących prawnych aspektów poszukiwania postrzałków i obowiązków myśliwych z tym związanych. W końcu dotarliśmy na rozległe pole po kukurydzy i trop strzelanego 12 godzin wcześniej dzika.
Cezar znużony moimi bezproduktywnymi wywodami z ochotą rusza do swojego zadania. Konrad miał pewność trafienia, gdyż oprócz znalezienia kilku kropel farby odniósł wrażenie, że dzik zaznaczył przykurczem strzał.
Cezar zlokalizował trop i ruszamy z impetem, bo teraz to już mój orzeł dyktował tempo, a ja staram się nie przeszkadzać i nadążać. Mamy szczęście, bo las jest rzadki i bez gęstego podszytu, więc nie opóźniam zbytnio jego działań, a na dodatek dobrze widzę nasze otoczenie.
Praca przebiegała szybko i bez problemów, choć potwierdzeń trafienia po 100 metrach już nie było widać. Gdy mijaliśmy na otwartym lesie parę zwalonych drzew, nagle mój pupil zakręca i zatrzymuje się unosząc kufę do góry…
Dostrzegam charakterystyczne machnięcia jego szablastego ogona i mam pewność, że nasz dzik jest przed nami, gdzieś wśród leżących pni. Po chwili Cezar rusza i precyzyjnie namierza jego kryjówkę.
Przeskakuje leżące pnie raz z jednej to z drugiej strony, a ja posuwam się wzdłuż nich. Tuż przed ich koronami częstotliwość głoszenia gwałtownie rośnie, a jego nos pokazuje mi wyraźnie, że mamy dzika tuż przed sobą.
Dopiero teraz dostrzegam chyb dużego dzika wciśniętego pomiędzy dwa leżące blisko siebie drzewa. Odyniec leży tyłem do mnie i próbuje wstać ze swej nietypowej kryjówki. Nie czekam i strzelam. Wykorzystując względnie bezpieczną pozycję, jaką dają mi powalone drzewa.
Wolałem nie sprawdzać jego tężyzny fizycznej, choć sądząc po tempie reakcji, jego godziny były już policzone. Jak się okazało później, kula Konrada 8 x 57 trafiła tego odyńca stojącego na kulawy sztych, ukośnie poprzez miękkie łamiąc mu staw biodrowy lewego tylnego biegu.
Gdy Konrad wracał zmęczony przez kolejne dwie godziny, ja z podziwem myślałem o jego determinacji. Poświęcił cały dzień nie patrząc na koszty i problemy, aby naprawić swój minimalny błąd…