WildMen

Wierni i oddani przyjaciele

W tym przypadku nie chodziło o zwykłe dochodzenie postrzałka. W drżącym głosie Andrzeja, który usilnie prosił mnie o przyjazd słychać było determinację graniczącą z rozpaczą.
Reklama

Słyszałem to wyraźnie. To było coś o wiele bardziej poważnego. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy po długiej podróży dotarliśmy do jego warmińskiej „Cytadeli”. Na miejscu czekała na nas przejęta, czteroosobowa grupa myśliwych. Dla ich nestora i przyjaciela, który pozostał na kwaterze ostatni okres nie był zbyt łaskawy.

Reklama

Po śmierci najbliższej osoby Ryszard, dla którego łowiectwo stanowiło integralną treść pulsującego, rodzinnego życia nagle przygasł i posmutniał zajęty własnymi myślami. Nawet jego ukochane polowania zeszły na drugi plan. Przyjaciele z niepokojem patrzyli na pogarszający się stan zdrowia tego zasłużonego i wyjątkowego nemroda będącego dla nich wzorem, którego przez lata podziwiali.

Gdy nadeszło jego ukochane niegdyś rykowisko, byli pewni, że będzie idealnym „lekarstwem” na jego zgryzoty. Wspólny wyjazd i bajeczne sceny z tego jeleniego spektaklu rzeczywiście zaczęły przynosić pożądany skutek. Wszystko układało się dobrze, aż do tego, jakże pechowego wieczoru…

Reklama

Wspaniałe „lekarstwo”

Strzelany przez Ryszarda byk uszedł. I nie byłoby to żadnym problemem, gdyby nie widoczne ślady farby pozostawione na trasie jego ucieczki. To załamało sędziwego nestora!

Jego przygnębienie i stan apatii budził najgorsze obawy jego kolegów i rodziny. Próba naprawienia błędu przez dwa ściągnięte w pośpiechu psy, nic nie dało. Wyglądało na to, że to wspaniałe „lekarstwo” jakim miało być polowanie w scenerii rykowiska, zamiast pomóc może dobić ich leciwego przyjaciela.

Reklama

Widziałem to w ich oczach, a Andrzej powiedział mi wprost: „Tu już nie chodzi o tego byka, tu chodzi o życie i zdrowie naszego Ryszarda”.

Musicie przyznać, że była to dla mnie niezwykła sytuacja. Same ślady farby bez zanotowanej reakcji byka, to skromna nadzieja na końcowy sukces, ale niepowodzenie w tym wypadku nie wchodziło w grę.

Reklama

Wiedziałem, że tym razem musimy dać z siebie wszystko, nawet gdyby to dochodzenie miało trwać dwa dni. Czułem przez skórę, że to nie będzie łatwa praca…

Porażki Cezara nawet nie brałem pod uwagę. Jedynym problemem mogła być tu moja wydolność, lecz przy takiej motywacji czułem, że dam z siebie wszystko! Tylko, czy to wystarczy?

Broń w pogotowiu

Uzgadniamy szybko, że na trop ruszamy we trzech za Cezarem. Reszta czeka w samochodach i przyjeżdża z pomocą na wezwanie. Rozpoczynamy bez problemów. Na początku znać farbę na tropie byka, która później całkowicie zanika. Byk wychodzi z zakrzaczonych torfowisk na gruby las. Andrzej zgłasza mi, gdzie kolejno odpadały z tropu inne psy.

Po 20 minutach i pokonaniu około dwóch kilometrów docieramy do sporej kępy gęstych krzaków na polanie usytuowanej na obrzeżu lasu i torfowisk. I tu mój orzeł włącza wyższy bieg. Widzę po jego zachowaniu, jak podminowany okrąża kępę i nie znajdując tropu wyjściowego namierza byka w jej środku.

Odsuwam szybko kolegów za plecy i trzymam broń w pogotowiu. Cezar staje nieruchomo z boku zarośli od strony polany i wzrokiem pyta mnie wyraźnie, czy jestem gotowy…

Ponieważ przyszliśmy z jej przeciwległego końca zakładam, że byk ruszy na mnie lub na las, który widzę. Ręką daję znak i mój posokowiec rusza do ataku!

Wpada w chaszcze i słyszymy, jak głosi byka. Lecz ten dobrze wie co robi. Zdążył już nas namierzyć. Ucieka jej drugim krańcem skąd przed chwilą przyszliśmy i teraz rwie grubym lasem, a za nim Cezar…

Mordercza gonitwa

Zaczyna się niestety mordercza i pewnie daleka gonitwa. Przedzieramy się za nimi przez leśne gęstwiny, by po jakimś czasie taranować uprawy kukurydzy. Przekraczamy duże śródleśne łąki, by za chwilę pokonywać rozległe pastwiska podążając do kolejnego lasu.

Cezar co jakiś czas zatrzymuje byka, ale on odjeżdża gdy zbliżamy się do nich na 100-150 metrów. Nawet ich nie widzimy. Ranny byk dobrze wie, że nadchodzimy. Ucieka tak szybko, że po chwili mamy już do nich dobre pół kilometra.

Mnie wykańcza kondycyjnie spore pofałdowanie terenu. Ciągła wspinaczka po wzniesieniach zapiera mi oddech, by za moment, ledwo utrzymując równowagę, toczę się po pochyłościach w karkołomnym slalomie.

Czuję, że stawka jest większa niż zwykle, więc dobywam resztek sił. Najważniejsze jest, że Cezar nie odpuszcza i nie daje się zgubić bykowi, a to świadczy o tym, że stan zdrowia postrzałka nie jest najlepszy i finał musi wreszcie kiedyś nadejść.

Wiara w telepatię

Gdy po trzykilometrowej pogoni zaczynam mieć wątpliwości, czy dotrwam do finału, przychodzi wreszcie pierwsza nagroda. Ledwo żywy dopadam do nich w grubym lesie na 80 metrów. Mam już nawet byka w krzyżu lunety, lecz mój orzeł tak ostro i blisko naciera na niego, że mimo całej desperacji nie odważyłem się pociągnąć za spust.

Znów uchodzą obaj, a ja nie mając innego wyjścia zaczynam już wierzyć w telepatię i błagam po cichu Cezara, aby kolejnym razem, gdy się zobaczymy trzymał się dalej od byka. Możecie nie wierzyć, ale chyba to pomogło, bo gdy po kilkuset metrach na resztkach tlenu do nich dotarłem, Cezar patrzył już na mnie i trzymał stosowny dystans, czekając na mój ruch.

Ledwo żywy byk wyglądał gorzej ode mnie. Leżał zmęczony pod drzewem. Tym razem nie zmarnowałem wysiłku Cezara i strzał łaski zakończył poszukiwania.

Byk był dochodzony po 20 godzinach. Otrzymał postrzał na przedni badyl. Cezar pokonał za nim 5,4 kilometra będąc w gonie ponad trzy…

Padliśmy sobie uradowani z Andrzejem w ramiona. Myślę, że obaj czuliśmy, jak niewiele dzieliło nas od klęski, a ta mogła zaboleć szalenie. Tym razem chodziło o coś wyjątkowego i bezcennego. Było nim zdrowie i spokój duszy ich przyjaciela.

A największą naszą nagrodą z tej przygody był skromny i delikatny uśmiech Ryszarda, oraz łza wzruszenia spływająca po jego policzku…

Mnie po tym zdarzeniu pozostała jedna nurtująca myśl – jak żyć, aby zasłużyć sobie na tak wiernych i oddanych przyjaciół? Zazdroszczę Ci, Kolego Ryszardzie!

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów