To jest tekst dla starszych myśliwych. Młodzi tego nie zrozumieją.
Nie dlatego, że od kilku miesięcy nadzór nad łowiectwem sprawuje niebezpieczny człowiek, bez podstawowej wiedzy przyrodniczej, nafaszerowany fałszywymi ideami. Mikołaj Dorożała, bardzo mi przypomina Lenina, a jego koledzy bolszewików. Tamci też mieli idee, nie znali się na gospodarce, ale byli ŚWIETNYMI propagandzistami, którym udało się porwać wielu podobnych do siebie idiotów (idiota nie musi mieć niskiego IQ, a niektórych z wysokim ilorazem Lenin nazywał „pożyteczni idiotami”).
Fajne hobby było
Bolszewicy narzucili swoją wizję świata i rozpirzyli, co się dało. Po 70 latach ich państwo upadło. Nie z powodu toczonych wojen, ale niewydolności gospodarczej i organizacyjnej.
Dorożała i jego koledzy, jako żywo mają wszelkie cechy bolszewików – przekonanie o boskiej misji, uznanie tylko jednej wizji świata i umiejętność zgarniania pieniędzy (choć w tym bardziej przypominają Ojca Dyrektora niż towarzysza Swierdłowa).
Łowiectwo, jakie znamy nie skończyło się z powodu działania „zespołu do spraw (de)formy łowiectwa” i próby wprowadzenia pomysłów, które nie służą niczemu innemu jak realizacji idiotycznych wizji pana Mikołaja. My sami w ostatnich latach doprowadziliśmy do upadku łowiectwa, jako formy ochrony przyrody i fajnego hobby.
Dopóki nie zrobimy uczciwego rachunku sumienia nasze szanse na wygranie z przeciwnikami polowania są marne. Inna sprawa, że obecność „Mikusi” tak naprawdę powoduje, że sami przed sobą nie chcemy tego rachunku zrobić, bo przecież jest „wróg zewnętrzny” wiec trzeba „zwierać szeregi, a nie rozdrapywać rany”…
Pomysł na ten tekst przyszedł mi do głowy po wizycie w dwóch bardzo gościnnych kołach. Pojechaliśmy tam, na zaproszenie kolegów, z moja polującą partnerką. Na rogacze. Przyjęto nas gościnnie, super życzliwie, widać, że gospodarze gotowi nieba przychylić. Tylko i tu i tu młodsi koledzy towarzyszący nam w łowach dziwili się niepomiernie: jak to jest, że nie mamy „sprzętów”. Ani nokto, ani „termo”. Jak tak można polować?
Nie mogli zrozumieć, jak można uprawiać „łowiectwo starodawne”, hołdować jakimś „etycznym zasadom”, schodzić z ambony, gdy zapadnie zmierzch, w bezksiężycową noc czytać jakieś łowieckie książki zamiast objechać łowisko z „termosem” w ręku.
Im ciemniej – tym lepiej!
Noktowizja i termowizja zmieniły łowiectwo w ciągu ostatnich kilku lat całkowicie. Dziś „młody” myśliwy musi mieć „sprzęt”, a to oznacza „polowanie” w nocy (im ciemniej tym lepiej). Strzelają wiele sztuk na jednym wyjściu i chwalą się tymi „sukcesami” w mediach społecznościowych.
Zwierzyna w bezksiężycową noc nie ma spokoju, a niepisana zasada starych nemrodów, że na jednym wyjściu strzela się do jednego dzika już nie obowiązuje. No i nie mówcie mi, że na rogacze i byki niektórzy z nas nie polują używając swoich „sprzętów”, bo śmiechem Was zabiję…
Do tego fotopułapki. Po co godzinami czatować, kiedy można zobaczyć, gdzie i o której zwierz przychodzi? Znałem takich (zerwałem znajomość), co mieszkając w łowisku siedzieli przez telewizorem, a kiedy przyszło zdjęcie z dzikami na nęcisku brali strzelbę i ruszali na „łowy”.
Romantyzm łowiectwa
Nowa technika zabiła romantyzm łowiectwa, co sprawiło, że coraz mniej jest polowania, a coraz więcej strzelactwa. To po pierwsze, a po drugie przestaliśmy bronić etycznej strony łowiectwa. Stało się to w chwili, gdy bez głosu sprzeciwu zgodziliśmy się na strzelanie loch wiosną. Wprawdzie jeszcze część z nas nie zgina palca do lochy przed 15 sierpnia, ale jest nas coraz mniej. Kalendarz dopuszcza, więc można, a wręcz trzeba.
Kolejnym etapem była zgoda na strzelenie w lipcu szpicaków jelenia, następnym będzie zgoda na całoroczne polowanie na kozły…
Bez krzty refleksji zgodziliśmy się na rzeź dzików. Strzelaliśmy chętnie, zwłaszcza do loch, bo „kazali i dobrze płacili”. Ba, wielu nawet upominało się o te pieniądze i nie chciało się dzielić z nimi z kołem, mimo, że wtedy był to jedyny dochód koła. Myśliwi kieszenie mieli pełne, a koło kasę pustą…
I kto protestował…
Niewielu było takich jak, dziś już emerytowany, nadleśniczy z Kluczborka, Paweł Pypłacz, który głośno mówił, że niech, co ma zdechnąć zdechnie, ale myśliwi do loch strzelać nie powinni nawet w okresie jesiennym.
Znam takiego skarbnika, co zgarnął do kieszeni za „dziki sanitarne” trzydzieści tysięcy, a potem na walnym krzyczał, że trzeba oddać jeden z obwodów, bo koło w trudnej sytuacji finansowej i nie stać go na utrzymanie tego obwodu. I żeby było śmieszniej – po kątach wszyscy szeptali, ale głośno nikt się nie odważył się przeciwstawić. W efekcie koło po 70 latach oddało obwód.
Po trzecie – giną zasady. Byłem ostatnio na kilku polowaniach na tzw. „Złotego rogacza (lub myłkusa)”. Na zbiórce i na pokocie tylko my z kobietą staliśmy z bronią. Nie trzeba „bo to nie jest polowanie zbiorowe”. Do łez rozbawił mnie prezes koła, kiedy zarządził zbiórkę z bronią „bo znów Andrzej będzie nas opierdalał”. Motywacją nie była tradycja, lecz obawa na moje marudzenie. Zobaczylibyście, z jaką niechęcią koledzy rozpinali futerały.
O tym, że amerykańska czapka – nakrycie głowy czarnoskórych raperów, która pasuje na futbolowy stadion – wyparła tradycyjny polski kapelusz (lub lisiurę) pisałem wielokrotnie, ale przyznacie sami, że życie towarzyskie w kołach zamiera. Już coraz mniej jest takich, co po polowaniu siądą przy ognisku, sięgną po myśliwską nalewkę, chcą ze sobą pobyć…
Dezintegracja życia towarzyskiego w kołach postępuje w zastraszającym tempie. A stąd już blisko do tezy, że koledzy mi przeszkadzają, stać mnie, to lepiej by było bym sam mógł wydzierżawić sobie obwód….
Komercyjne kaczki
Ustąpić starszemu koledze stanowiska, bo wylosował odległe miejsce, a dojść mu trudno? Rzecz coraz rzadsza. Kiedy ostatnio w wolsztyńskiej „Dianie” młody człowiek zaproponował mi, że pójdzie dalej, a ja niech sobie tutaj stoję wpadłem w takie zdumienie, tak o tym niebywałym zdarzeniu rozmyślałem, że nawet mikity nie zauważyłem…
Robimy się coraz pazerniejsi. Kiedyś zapraszało się kolegów na polowanie, teraz proponuje się im „sprzedaż polowania”. Gdy ostatnio przeczytałem, że jedno z kół zaprasza na „komercyjne polowanie na kaczki” w cenie 1000 zł za myśliwego i 300 złotych za osobę towarzyszącą to pomyślałem, że te kaczki będą ze srebra, polujących będą wozić po łowisku mercedesami, a jedzenie podawać na złotej zastawie…
Komercyjne polowania dla „krajowych dewizowców” stają się coraz popularniejsze. Pretekstem jest zawsze „ratowanie finansów koła”. I są koledzy, którzy za to płacą. Ale to znaczy, że sami się dzielimy – na tych bogatszych, którzy polują, i na tych biedniejszych, którzy obsługują.
W jednym związku sami się dzielimy! To dowód na moją tezę- łowiectwa, jakie znaliśmy my starsi, gdzie kolegów nie dzieliło się na tych forsiastych i biedaków ewentualnie, na tych których lubimy i na tych których lubimy mniej, już nie ma.
O szkodach, jakie wyrządzają nam samym łowieccy influenserzy napiszę wkrótce, bo ich obecność w przestrzeni publicznej, uporczywa praca, by lokując produkt zarobić na łowiectwie, zmieniła „młodych” myśliwych. Nieustająca dyskusja w Internecie, która broń lepsza, która terenówka sprawniejsza, jaką amo wybrać, nie bierze się z chęci zdobycia wiedzy, lecz z potrzeby szpanowania – wiem lepiej, stać mnie na więcej.
Zwróciliście uwagę, że nikt się nie przechwala ile karmy wywiózł, ile remiz posadził, ile razu powstrzymał się od strzału, tylko ile strzelił i w jakich to trudnych okolicznościach (im ciemniej tym lepiej).
Nasza organizacja
Podobno walczymy o udział dzieci w polowaniach? Naprawdę? W dniu kiedy sprawa rozstrzygała się w Sejmie, pod Ministerstwo Środowiska zjechała naprawdę garstka myśliwych. Reszta miała to w d… Ich walka ogranicza się, co najwyżej do noszenia T-shirta z odpowiednim obrazkiem.
Podobno mamy w swoich szeregach setki prawników, ponoć znakomitych. To jakim cudem nikt przez te 6 lat nie napisał do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o uznanie przepisu za niekonstytucyjny? Bo tak naprawdę gonimy króliczka i nie chcemy go łapać?
I wreszcie last but not least. Podobno walczymy o demokrację i samorządność w związku. Po pierwsze – nigdy jej za wiele nie było choć, moim zdaniem najwięcej w ostatnich latach PRL i pierwszych latach III RP. Potem na górze mieliśmy oświeconą dyktaturę, w okręgach demokrację sterowaną, w kołach pełną aż do anarchii. Potem nas upaństwowili i teraz…
Tu muszę od dygresji. Świetny myśliwy, niestety już nieżyjący, Józek Czwerynko, który podprowadzał w Arłamowie marszałków, generałów, ministrów i nadzianych gości zwykł do mnie mówić: „Andrzej, każda władza w tych samych butach chodzi”, co znaczyło, że jakkolwiek by się poprzedników nie krytykowało, to chętnie się ich rozwiązania przejmuje.
Pamiętam sprzed lat jak niejaki Krzysztof Janik przed wyborami krzyczał, że należy polską administrację decentralizować i zwiększać kompetencje samorządów, a gdy został ministrem, to za nic nie chciał się zgodzić, by sprawami górnictwa administrować z Katowic, a marszałkom przekazać, choć jedną kompetencję wojewodów. Teraz, mam wrażenie, że mianowanym działaczom związkowym (zwłaszcza w okręgach) jest wygodnie. Nie trzeba się liczyć z głosem opinii myśliwskiej.
Robimy, co uważamy za słuszne i nikt nic nie może nam zrobić. Wprawdzie jest dużo lepiej na zewnątrz, zwłaszcza jeśli chodzi o potyczki z Mikołajem, ale nic się nie zmieniło wewnątrz organizacji.
Łowczowie okręgowi są mianowani i odwoływania „po uważaniu”, a co by się stało gdyby Zarząd Główny PZŁ w przypadku nie zatwierdzenia sprawozdania przez Zjazd Okręgowy Delegatów z automatu odwołał łowczego? A gdyby łowczy krajowy przedstawiał przed powołaniem na łowczego okręgowego trzy kandydatury i prosił o ich przegłosowanie…
Nie ma takich uregulowań w ustawie i statucie, ale to nie znaczy, że nie można takich rzeczy robić. Prawo mówi, że łowczy krajowy powołuje łowczego i zarząd okręgowy, ale nic nie mówi o sposobie dochodzenia do tego aktu…
Reasumując! To, że moim zdaniem, łowiectwo jakie znaliśmy przez lata już nie istnieje, to nie tylko „zasługa” polityków. W znacznej mierze nasza. Przyczyniliśmy się do tego walnie i powiem tak: mniej mnie nawet boli upaństwowienie związku oraz brak samorządności. O wiele bardziej upadek zasad, dobrych obyczajów, reguł moralnych, jakie stosowaliśmy przed laty, a coraz więcej strzelactwa i pogoni za wynikami.
Bo nawet w upaństwowionym związku, gdybyśmy funkcjonowali tak jak nasi dziadowie i ojcowie byłoby nam o wiele łatwiej i przyjemniej. Szkoda…
Mówiąc brutalnie: my dziadersi mamy jeszcze, co wspominać- nocne posiadówki, podchodzenie dzika w skarpetkach po śniegu (który okazał się kamieniem), myśliwskie zabawy i wspólne wyprawy. A gdy słucham młodych to słyszę tylko: „zaświecił mi się na czerwono, ale okazało się, że to zając, kur…bateria się wyczerpała, zapomniałem włączyć nagrywanie, przejechaliśmy się przez łowisko z termo i cztery dziki strzeliłem. Nie ma w tych opowieściach krzty emocji myśliwskiej, ale również szacunku do zwierzyny.
Wszystko jest zgodnie z prawem, ale czy tylko o prawo chodzi?