Mamy kolejne zgłoszenie i jedziemy 100 kilometrów. Strzelany wieczorem byk pozostawił na trasie swej ucieczki kilka kropel farby. Jak zwykle relacja strzelającego jest bardzo obiecująca. Zwolnione ruchy byka, chwiejny chód, przystawanie i nienaturalna sylwetka…
Takie objawy mogą być często szokiem pourazowym po niegroźnej ranie czy obcierce, które szybko mijają. Najczęściej zwierz odzyskuje sprawność i po chwili uchodzi. Takim znanym dla wielu myśliwych, niegroźnym postrzałem jest trafienie np. dzika na chyb czyli po wyrostkach kręgosłupa. Reakcją bywa upadek i „pisanie testamentu” nawet przez dość długą chwilę, a następnie niezdarna i chaotyczna ucieczka przy niedowładzie biegów, czy niekiedy nawet „ryciu gwizdem”.
Układ nerwowy takiego lekko rannego zwierza, po niedługim czasie wraca do normy, a on do pełnej sprawności. W takim przypadku dochodzenie ma stosunkowo niewielkie szanse sukcesu. Najlepszą weryfikacją stanu zdrowia postrzałów jest dochodzenie ich po kilkunastu godzinach.
To niestety kłóci się z kodeksem etyki, który mówi, że powinniśmy jak najszybszej próbować dojść postrzałka, aby skrócić jego cierpienia. Bardzo często przynosi to jednak odwrotny skutek, bo jeszcze w miarę zdrowy zwierz jest w stanie ujść psu i później w cierpieniu kończy życie.
Teoretycznie ma temu zapobiec wnikliwa analiza miejsca zestrzału przez menera, ale jest to obarczone dość dużą możliwością popełnienia błędu. W praktyce zdarza się nam w takich przypadkach przerwać pracę, aby powrócić na nią kolejnego dnia i zakończyć ją z sukcesem.
Niestety takie sytuacje zdarzają się wyjątkowo rzadko. Ludzie lubią szybkie, proste i ekonomiczne rozwiązania…
Cezar w akcji
Tym razem po 15 godzinach od strzału do pracy rusza Roman ze swoją Freyą. Na początku krople farby są co kilkanaście metrów, ale później kompletnie już ich brak. Po około kilometrze Freya doprowadza nas do miejsca, gdzie byk przystanął. Na ziemi widać troszkę farby. Jest więc potwierdzenie o jej bezbłędnej pracy. Jednak po kolejnym kilometrze ma kłopoty…
Doprowadza nas w pobliże zabagnionego, niewielkiego cieku wodnego, gdzie byk najprawdopodobniej kręci aby zgubić trop. Robi to na tyle dokładnie, że zniecierpliwiony Roman aby przyspieszyć finał tej pracy mówi mi abym do akcji włączył Cezara.
Wracam więc do samochodu i ruszam za nim. Dochodzimy do Romana i Freyi stosunkowo szybko – są nadal przy tej rzeczce – ale teraz zdopingowana Freja już z Cezarem przedzierają się poprzez szuwary i przeskakują strumyk.
Ciągną wzdłuż niego 100 metrów i wchodzą w gęsty liściasty młodnik. I tu zaczyna się pogoń za bykiem. Widzę na ekranie Alfy, że Cezar „odjeżdża” mi na ponad 800 metrów. Rwiemy za nimi co sił, ale po dobrym kilometrze pościgu zmęczone psy wracają.
Szok pourazowy
Nie doszło do stanowienia postrzałka i głoszenia. Robimy przerwę na odpoczynek i poimy nasze zmordowane pociechy. Ruszamy ponownie razem, tropiąc byka kolejne dwa kilometry i po drodze natrafiamy na pozostawiony przez niego skrzep farby.
Niewiele to jednak daje i gdy widzimy psy na rozległej łące, jak zmierzają tropiąc za bykiem do kolejnego lasu, przerywamy pracę. Tym razem zwierz okazał się zbyt zdrowy aby go stanowić, a jego rana prawdopodobnie była mało groźna.
Dobrze, że szedł z nami kolega strzelającego nemroda i naocznie widział pracę psów. To niejako pozwoli mu łatwiej uwierzyć, że to co widział po strzale patrząc na byka to był „szok pourazowy” wywołany energią kuli, trafiającej w obrzeże jego tuszy.
Byk w bagnie
Kolejny dzień przynosi nam trzy prace w OHZ-ach. Na pierwszy ogień idzie Strzałowo. Jednak tam, to było typowe pudło. Walimy więc do Nidzicy. Mamy tam do szukania dwa byki. Jeden po 8, a drugi po 34 godzinach od strzału.
To odległe miejsca i jest już późno, więc będziemy pracować z Romanem razem. Wybieram na pierwszy ogień trudniejszego byka, tego po 34 godzinach. Praca psów przebiega gładko i bez problemów do trzeciego kilometra.
Byk uchodzi w bagna i ja się poświęcam brnąc za Cezarem, ale gdy docieramy do głębokiego, błotnego kanału postanawiam się wycofać. Musimy objechać te bagna i spróbować wejść na nie z drugiej strony.
Jest możliwe, że byk leży w nich, bo ten teren porastają gęste i wysokie trzciny. Patrzę na zegarek. Jest godzina 16. Ten byk nie położył się ani razu na pokonanej przez nas trasie i nie znalazłem żadnych śladów farby. Dlatego proszę towarzyszącego nam leśnika, aby skierował nas na trop tego drugiego, teoretycznie łatwiejszego byka.
Rozpoczętą pracę dokończymy później objeżdżając bagna, oczywiście jeśli czasu nam wystarczy…
Złom i zdjęcie
Jedziemy parę kilometrów. W grubym, starym lesie zestrzał wygląda bardzo obiecująco. Na gałązkach dostrzegam niewielkie kropelki jasnej, lekko niebieskawej farby. To może być farba z płuc.
Nie ma czasu. Ruszamy razem z Romanem. Psy pracują w tandemie i zgodnie się uzupełniają. Po szybkiej i bezproblemowej pracy na tropie pokonują dystans prawie dwóch kilometrów. Już zaczynam się denerwować, że moja diagnoza była błędna, gdy nagle psy odnajdują naszego, martwego postrzałka.
Dziwię się, jak on mógł pokonać po takim trafieniu, tak długi dystans, ale na dokładną obdukcję brakuje nam czasu. Prawdopodobnie trafienie było na miękkie, ale kula zawadziła delikatnie o krawędź płuc i stąd ich ślad na zestrzale.
Jest radość, bo w końcu mamy wymierny wynik pracy naszych psów, a Grzegorz przynajmniej wie, że nie na darmo nas fatygował taki kawał drogi. Złom i wspólne zdjęcia dokumentują nasz zespołowy sukces. Teraz czym prędzej musimy pędzić na drugą stronę bagna i spróbować odnaleźć tego pierwszego byka.
Nadchodzi szarówka
Mam problem z dotarciem w rejon kanału, który przekroczył byk, ale Cezar go nie ma. On już wie, jak pachnie nasza poprzednia zguba i wyłapuje trop na krawędzi lasu i bagna. Byk musiał w nich być i słysząc mnie hałasującego wyniósł się szybko, jakąś godzinę wcześniej.
Poznaję to po ostrej pracy Cezara. Teraz razem z Freyą gnają przed nami, tylko kurz idzie z pod ich łap. Pędzimy kolejne pięć kilometrów. Nadchodzi szarówka, a byka nadal nie ma. Niestety, nie za każdym razem jest sukces i święto.
Tym razem musimy z Romanem i naszymi pupilami przełknąć gorycz porażki. W tych lasach noc jest królestwem wszechobecnego i groźnego wilka! Nie będziemy ryzykować życia naszych psów.
Żegnamy się z przesympatycznym panem nadleśniczym i wracamy do odległej kwatery, gdzie piwo smakuje nam wyjątkowo wybornie. Szczególnie, gdy dzień rozpoczęliśmy o piątej rano, a zakończyliśmy grubo po dziewiątej wieczorem. Zmęczone psy jedzą i zasypiają na naszych oczach…