czwartek, 3 lipca, 2025

Autor

Ósmak

Zasady odstrzału jeleni byków – kontrowersyjne do dziś – niezależnie od ich kształtu, były niezwykle restrykcyjne. Nie wchodząc w szczegóły, idealnym trofeum dla myśliwego posiadającego odstrzał selekcyjny był stary ósmak lub dziesiątak widliczny. I o takim byku jest ta opowieść.

Na rykowiska jeździłem i jeżdżę do dziś. Nie ma takiej siły, która mogłaby to zmienić. Stały się one jakby „częścią składową” mojego kalendarza, jak święta, urodziny czy sylwester, a rok dzielił się na czas przed i po rykowisku.

W łowisko jeździliśmy zawsze w grupie. „Kierownikiem” był ojciec, potem w hierarchii był brat jako myśliwy o najdłuższym stażu i dalej my. Młodzi adepci łowiectwa z różnych środowisk i wyrośli w różnych tradycjach. Nie miało to jednak znaczenia. W tym szczególnym czasie jednoczyło nas jedno wspólne pragnienie. Przeżyć coś wyjątkowego, podejść byka na strzał i móc go strzelić..

Reklama

Nie mieliśmy w łowisku prawie w ogóle ambon, bo i po co? Prawdziwe emocje wyzwala podchód, a nie bierne na niej wysiadywanie. Był to beztroski okres realnego socjalizmu, czasu było pod dostatkiem, a rykowiska były tak dobre, że pozwalały na podejście nawet kilku ryczących byków w trakcie jednego wyjścia, więc łowy przeżywaliśmy wspaniałe.

Mieszkaliśmy najpierw w hotelu robotniczym piaskowni, która wtedy dopiero zaczynała naprawdę dewastować nasz las. Hotel położony był około 2 km od granic naszego obwodu, więc poranne wyjście zaczynaliśmy ok. 3: 00, by zdążyć w łowisko dobrze przed świtem.

Reklama

Dopiero potem przenieśliśmy się do wyremontowanego własnym sumptem starego domku, tuż przy gajówce na Walkowni. Ale właśnie wtedy – nie wiedzieć czemu – nasz wspólny rykowiskowy zapał i łowiecka solidarność zaczęły słabnąć. I już nigdy nie było tak, jak wcześniej… Niestety.

Historia tego byka zaczyna się w okresie „hotelowym”. Chodziłem za nim kilka dni i zawsze byłem albo nie tu gdzie trzeba, albo za wcześnie, albo za późno. Słyszałem go gdy ryczał, a właściwie tylko stękał, bardzo rzadko.

Mój pierwszy byk 1982 rok

Stary cwaniak nie dawał się nawet obejrzeć. Zaczynałem podchód przy starej kapliczce Św. Magdaleny i drogą Kotlarską szedłem za nim próbując go jakoś zachodzić, ale ciągle się spóźniałem albo go płoszyłem. Poza Kotlarską, w tym czasie praktycznie nie było tam drogi; Czańkowa, jak ją nazywaliśmy, była już za daleko i tylko dwie linie oddziałowe pozwalały w miarę cicho się poruszać.

Była jeszcze droga przy kapliczce, pas starego lasu i drągowina wzdłuż starej, mocno zarośniętej drogi, znaczonej kilkunastoma starymi i pięknymi dębami. Innej możliwości poruszania się tam nie było. Droga graniczna z sąsiednim obwodem była zarośnięta wysoką mietlicą i nie dawała możliwości strzału. A on, niezmiennie, raz blisko drogi, czasem wzdłuż granicy podążał od rzeki, gęstymi młodnikami do swojej dziennej ostoi. Gdy zasadzałem się na liniach od razu, jeszcze po ciemku, zwykle lokalizowały mnie łanie i cała chmara skutecznie mnie omijała.

Przeważające do dziś wiatry od Kotlarskiej w stronę „Magdalenki” nie dawały szansy na bycie tam przed bykiem; trzeba się było z nim zderzyć, co przy pilnujących go łaniach było zadaniem karkołomnym.

Wieczorem nie było jak, bo byk ruszał z ostoi po ciemku. Zabawa ze mną trwała dobre 4 dni, aż w końcu zmienił się wiatr na północny, od rzeki i wreszcie miałem wybór. Mogłem zaczaić się na niego rano blisko ostoi albo podchodzić. Wybrałem pierwszy wariant, bo poranne przymrozki nie pozwalały na ciche poruszanie się po terenie. Dawniej były normą i każdy, kto pamięta te czasy doskonale wie jak majestatycznie wygląda byk, gdy rycząc wyrzuca z siebie kłęby pary o specyficznej piżmowej woni.

Był to beztroski okres realnego socjalizmu, czasu było pod dostatkiem, a rykowiska były…

Jest ciemna noc, a ja nie mogę spać. Myśli kłębią się w głowie i układam kolejny wariant przechytrzenia mojego byka. Każdy wybrany, już po chwili, okazuje się gorszy od następnego, który mi się roi. Dźwięk budzika wyrywa mnie z tych majaków i rześki siadam do stołu, opowiadam ojcu o moim planie, wypijam herbatę i rwę do lasu.

Gdy nikną światła „hotelowego kompleksu” zagłębiam się w noc i jak co dzień, idąc ze sztucerem na ramieniu nie przez swój teren(!), a tak wtedy było, ciekawie przyglądam się niewielkim zagonom warzyw, uprawianych przez rodziny pracowników kopalni. Raz spotkałem tam grubego dzika, a widok to miły dla myśliwego nawet wtedy, gdy nie może go strzelić.

Przechodzę przez most i wprawdzie jestem już w moim obwodzie, ale do Św. Magdaleny jeszcze ze 2-3 kilometry. Mijam uśpioną gajówkę na Walkowni, przechodzę jedne tory i gdy zaczynam dochodzić do drugich słyszę mojego byka. Jest jeszcze daleko od miejsca, gdzie wyznaczyłem mu spotkanie, ale przyśpieszam kroku. Świeci nieśmiało księżyc, który zmierza do nowiu, a trawa skrzy się szarym o tej porze szronem. Gdy mijam kapliczkę zwalniam i krok za krokiem posuwam się na południe. Słyszę inne byki, grają dookoła pięknie. Podchodzę do starej drogi na żwirownię i staję.

Na Walkowni z ojcem, bratem i kolegami

Długo słucham i czekam na głos mojego cwaniaka. W końcu jest i to dużo bliżej niż się spodziewałem. W miarę szybko, lecz ostrożnie posuwam się w głąb oddziału, co chwila przystając i nasłuchując.

Mam wokół siebie 6 mocno grających byków, ale to nic. Wiatr mi sprzyja, więc posuwam się dalej w miejsce, które wymyśliłem sobie w czasie nocnych rozważań. Przy drodze jest dąb, a za nim malutki sosnowy młodnik, wysoki do ramion i dość rzadki. Z tyłu za nim szeroki pas drągowiny i dalej duży kompleks młodników, najpewniej miejsce odpoczynku mojego byka.

Postanowiłem wcześniej – jeszcze we śnie – zejść z drogi, stanąć w młodniczku przy dębie i czekać na rozwój wypadków. Byki grają dookoła jak w transie. Powoli dnieje. Nagle widzę licówkę, za nią idzie chmara. Przesuwają się 100 metrów ode mnie w stronę gęstych młodników…

Czyżby mój byk? Myślę i wolno, schylony poniżej czubków sosenek, przesuwam się do skraju drągowiny. Podnoszę głowę i nareszcie go widzę!! Nie ma czasu na zastanowienie, podnoszę sztucer, lecz jest już za łaniami i zagania je do młodnika. Znikają w nim, jak sądzę bezpowrotnie.

Stoję wściekły i zrezygnowany zastanawiając się, czy coś zrobiłem źle. Czy spłoszyłem chmarę zbyt szybkim wyjściem z młodnika, a może wiatr się zmienił…

Nagle z tamtej strony, gdzie zniknęły jelenie dochodzi do mnie głos innego byka, mocny i wyzywający. Wychodzę teraz cały z sosenek i opieram się o małą brzozę. Nie wiem co dalej robić. Próbuję zawabić, a wychodziło mi to zupełnie nieźle.

Zresztą, prawdę mówiąc, rykowiska były wtedy tak mocne, a byki tak podniecone miłosnymi uniesieniami, że wystarczało wydobyć z siebie jakikolwiek głos, choćby tylko zbliżony do ryku jelenia, by te reagowały.

Z bratem przy jego byku

Sztucer opieram o brzozę, zwijam ręce niczym w komsomolskim uścisku i próbuje zagrać. Głos grzęźnie mi w gardle z emocji. Słyszę w młodniku rogowanie. Pomyślałem, że jak mój byk uzna mnie za słabe ogniwo kordonu grających dookoła konkurentów, to może spróbuje czmychnąć w moim kierunku. Wreszcie daję głos, słaby, a byki się dalej rogują, słychać trzask łamanych gałęzi i drzewek. Powtarzam wab, już mocniej i pewniej. Wreszcie widzę licówkę, za nią chmarę i byka, jak wychodzą z młodnika. Krąży wokół łań. Któraś chce odskoczyć, a on przywołuje ją do porządku porządnym dźgnięciem w zad.

Byki wokół jakby bliżej, słychać je niemal w zasięgu wzroku, ale są poza drągowiną, w której stoję i nie ma szansy na dojrzenie czegokolwiek, za gęsto. Daję znowu głos i byk, jak po sznurku, zaganiając łanie prowadzi je prosto na mnie.

Powolutku, bez nerwowych ruchów, starając się i tak kryć je za cienką brzozą podnoszę sztucer i widzę w lunecie licówkę, która jest już prawie przy mnie, a za nią – w odległości może 40 metrów – pięknego, regularnego i bardzo starego ósmaka.

Długie odnogi bojowe, wyświecone końce grotów…

Kładę krzyż wysoko na piersi byka i ściągam spust. Łamie się po strzale i pisze testament. Łanie, bez pośpiechu opuszczają teatr. I tylko ja zostaję na widowni…

Stary ósmak, czy widliczny dziesiątak to były moje ulubione trofea

Takich wrażeń nie miałem, oczywiście, na każdym rykowisku. To było jedno z najlepszych i będę je pamiętać zawsze. Odtąd dobry, stary ósmak, czy widliczny dziesiątak to były moje ulubione trofea.
Mijają lata i rykowisko, nieodmiennie, jest dla mnie czymś specjalnym, wyjątkowym. Jednak wraz z upływem czasu przeżywam je inaczej. Inny jest też ten nasz obwód.

Zdewastowany przez pożar, inni są ludzie i – nad czym najbardziej boleję – inny stosunek do tego jakże wyjątkowego spektaklu. Penetracja łowiska przez ludzi, możliwość dojazdu samochodem niemal w każdy zakątek i dziesiątki ambon, które stanowią teraz jedyny i bezpieczny sposób polowania zabiły, moim zdaniem, wyjątkowość i czar tego czasu.

Rykowisko teraz to „buchalteria”, wyścigi na to kto zapisze się szybciej na jakąś ambonę, drobne oszustwa i blokowanie ambon, gdy nas nie ma tylko po to, by inny kolega – broń Boże – nie zajął nam „naszego miejsca” i w końcu odliczanie kolejnych strzelonych byków, bez żadnej refleksji. Ot, po prostu, kolejne sto kilo dziczyzny.

Koleżeństwo prawie umarło, a ci co opowiadają innym myśliwym o swoich spotkaniach z bykiem, uważani są za dziwaków. Gdzie te czasy, gdy u Norberta za stodołą spotykaliśmy się wszyscy, bawili opowiadaniami o naszych przeżyciach i z życzliwością wyśmiewali porażki swoje i kolegów. Teraz liczy się tylko strzał i trofeum, nic więcej.

Coraz częściej zdarza się, że swój udział w rykowisku ograniczam niemal wyłącznie do podprowadzenia młodych kolegów, którzy chcą te łowy naprawdę przeżywać, czuć ich wyjątkowy czar. Tak jak ja cieszyć się byciem częścią tego misterium, a nie traktować go tylko jak okazję do zdobycia kolejnego trofeum. Uciekam ostatnio w lasy Puszczy Białowieskiej w poszukiwaniu tego czegoś, co w Rudach – chyba – umarło…

Stare dobre czasy…

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
WIĘCEJ ARTYKUŁÓW

Akceptacja i poczucie bezpieczeństw...

Rośnie akceptacja łowiectwa. Społeczeństwo oderwane od natury i nie umiejące posługiwać się bronią obawia się nie tylko zwierzyny.

Rycerze w gumofilcach

Nie potrafimy zdefiniować roli łowiectwa w XXI wieku, a jednocześnie gubimy etos i tożsamość, który budowało wiele pokoleń myśliwych.

Moratorium – sabotowanie polowania

Przeciwnicy polowań w całej Europie próbują wprowadzać moratorium na polowania. Ich działania nie mają nic wspólnego z ochroną przyrody – to wyłącznie próba skracania listy gatunków łownych.

Paraliż amerykańskiego modelu łowie...

Strategia przeciwników polowania ma na celu masowe przejmowanie licencji na odstrzał, co może całkowicie sparaliżować tegoroczne polowania na niedźwiedzie.

Myśliwy czy kłusownik

Powszechne użytkowanie termo i noktowizji wywołuje pytanie: czy nowoczesna technika zamieni myśliwych w kłusowników? Dyskusja nabiera tempa i budzi duże kontrowersje w naszym środowisku.

Szkody zapłaci państwo

W całej Europie toczy się dyskusja o partycypacji państwa w wypłacie odszkodowań od zwierzyny. Najdalej idą Francuzi, którzy przymuszą do płacenia przeciwników polowania.