Nocna polowania na dziki, to wielkie emocje. Wyobraźnia często potęguje nasze doznania i płata nam różne figle…
Spotykając wielkiego, pojedynczego dzika, to do tych wszystkich wrażeń dołącza się jeszcze niepokój, a jak wiemy „strach ma wielkie oczy”, więc nie dziwmy się, że gdy po strzale zwierz uchodzi, to najczęściej oczyma wyobraźni widzimy rekordowego odyńca! Jego rozmiary zawsze rośną wraz z opowieścią…
Rozmiar „kapci”
Gdy zadzwonił do mnie Rafał poruszony opowieścią o nocnej przygodzie Bronka, któremu uszedł strzelany olbrzymi 200-300 kilogramowy dzik, ruszyłem do nich z Cezarem mocno podekscytowany. Na miejscu jednak stremowany Bronek opowiada mi już nieco bardziej wstrzemięźliwie swoje wrażenia.
Po strzale, tak naprawdę obaj widzieli tylko zad uciekającego, wielkiego dzika pomiędzy kikutami nieskoszonych łodyg kukurydzy. Wydawało im się, że dzik skręcając w lewo prawdopodobnie utykał na przedni bieg. Brak widocznego tropu w tym grząskim i mokrym podłożu, oraz jakichkolwiek śladów farby zdają się świadczyć raczej o ich złudnych nadziejach niż o faktach.
Jednak Cezar o dziwo prowadzi nas z zapałem poprzez rozległe łąki do odległego lasu. Po kilkuset metrach naprowadza na trop dzika, który przeskakiwał odwadniający rów. Rozmiar jego „kapci” choć spory, pobudza nas do żartów z Bronka i jego nocnych wrażeń.
Ta wielkość „buta” nie zapowiada kolosa, choć rozmiar „stopy” świadczy, że mamy do czynienia z pojedynkiem. Wesoła i żartująca korona – idąca z nami – uprzyjemnia nam to dochodzenie. Jednak szans na skuteczną pracę upatruję już jedynie w trafieniu na miękkie…
Zbliżający się finał
Gdyby był to złamany bieg, to na tak długim dystansie byłaby farba. Pewną nadzieję dawał nam jeszcze podmokły las pełen rowów i wodnych rozlewisk, stanowiący doskonały teren dla rannego dzika. Jednak gdy pokonaliśmy go z niemałym trudem i po czterech kilometrach dotarliśmy do rzeki, zarządziłem odpoczynek.
Pozbyłem się złudzeń, że dzik dostał skuteczne trafienie na miękkie. To niestety musi być tylko bezkrwawa obcierka lub powierzchowny postrzał. Moje pesymistyczne wnioski nie robią jednak na kolegach żadnego wrażenia, bo z takiego olbrzyma i wielkiej nadziei, nikomu nie jest łatwo zrezygnować.
Ruszamy dalej i idziemy w górę rzeczki do mostu, poprzez który powracamy na trop, dzięki umiejętnościom Cezara. Niestety, to tylko chwilowy sukces, bo po kilkuset metrach dzik ponownie przepływa kolejną, jeszcze szerszą rzekę. Ponawiamy, więc manewr z jej obejściem, skracając sobie czas żartami, które mają „podnieść” na duchu podłamanego Bronka.
Teraz już tylko Cezar na poważnie traktuje tą pracę, a ja z Rafałem chcemy, choć tylko na chwilę, zobaczyć tego giganta. Lecz nagle praca nabiera ostrzejszego tempa.
Przedzieramy się przez wilgotne nabrzeżne tereny rzeki i wchodzimy w wyżej położony suchy las. Po pokonaniu paru kolejnych młodników przeczuwam po zaangażowaniu Cezara, zbliżający się finał.
Moment zaskoczenia
Odległość między nami rośnie i choć wydłużyłem krok, to chwilami tracę go z oczu. Gdy wszczyna alarm jest już przede mną około 50 metrów, w gęstym liściastym młodniku.
W tym przypadku mam prawie pewność, że tu zadecyduje moment pierwszego zaskoczenia. Jeśli bezszelestnie i szybko nie zbliżę się do tego dzika, to będę miał kilka sekund na oddanie strzału. Jeśli nie zdołam ich wykorzystać, to kolejnej szansy już od losu nie dostaniemy.
Podchodzę szybko, a moi koledzy tym razem dobrze czują, że to nie czas na żarty i trzymają stosowny dystans. Mam szczęście. Trafiam na niezarośnięty pas w młodniku i słysząc Cezara po prawej dostrzegam spomiędzy liści sylwetkę odyńca. Stoi obok barłogu i lustruje hałaśliwego intruza.
To musi mi wystarczyć. Poprzez zarośla posyłam mu twardą kulę. Dostrzegam, jak zwala się na ziemię. Czym prędzej pędzę do niego, bo to bardzo niebezpieczny moment. Rozemocjonowany pies w przypadku nieprecyzyjnego strzału, może za chwilę zostać dotkliwie poraniony przez odzyskującego świadomość dzika, więc zawsze dla pewności staram się go szybko dostrzelić.
Zagadka rozszyfrowana
W tym przypadku, nasz odyniec w dziennym świetle przybrał już dużo bardziej realne rozmiary, choć wzbudzał swą posturą nadal słuszny respekt. Z zaciekawieniem szukam u niego zagadkowej rany postrzałowej nie dającej nam żadnych widocznych jej potwierdzeń na tropie.
Jak się okazało tym razem Bronek i jego kolega właściwie rozpoznali, że dzik miał kłopoty z poruszaniem. Kula przeszła tuż pod skórą z przodu lewego przedniego biegu, poniżej drugiego stawu (łokciowego), ale nie uszkodziła kości, co ciekawe dokładnie taką samą bliźniaczą, jeszcze nie zagojoną ranę postrzałową odyniec miał również na drugim biegu.
Tym razem muszę przyznać, że mieliśmy wyjątkowe szczęście kończąc z sukcesem to dochodzenie. W sumie przeszliśmy ponad osiem kilometrów nie znajdując ani jednej kropli farby, ale to tylko dzięki temu, że w dobrym towarzystwie czas szybko płynie i nogi same niosą, a nadzieja umiera ostatnia!