Trafiały się nam „dłuższe” dochodzenia, gdzie mój posokowiec po 30 km gonitwy wpędzał byka na wyspę, lub bardzo dramatyczne, gdy byk brał go na poroże. Bywały też takie, gdzie prawie godzinę pływał za jeleniem po jeziorze. Trafiła się nam również przygoda, gdy w trakcie gonu zastała nas noc i Cezar musiał sam sobie radzić, bo jego mener nie miał latarki i nic nie widział w tych ciemnościach. Mieliśmy prace, gdzie gon trwał 6 kilometrów i psa goniłem samochodem, aby nie utracić z nim łączności.
Posokowce z Klubu Posokowca są tak szkolone, że gdy ruszają do gonu i są w stanie utrzymać się za postrzałkiem, nie mogą go przerwać dopóki nie dojdzie do skutecznego stanowienia – zakończonego strzałem łaski. Tak też wyszkoliłem mojego Cezara i byłem z tego bardzo dumny!
Jednak po raz pierwszy zostałem zaskoczony rozwojem wypadków. Modliłem się w duchu, aby złamał tą zasadę i wrócił do mnie! Moje przekonanie, że praca w trakcie, której dochodzi do kolejnych stanowień w niedużych odstępach czasu musi zakończyć się sukcesem, zostało mocno nadwątlone!
Byk z „Rosomaka”
Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Wieczorem zadzwonił mój przyjaciel Irek. Polował w „Rosomaku” ze swoim kolegą. Paweł oddał strzał do byka, który niestety uszedł. Obaj, to stare myśliwskie wygi. Widząc na zestrzale ścinkę i plamkę farby po 200 metrach nawet nie wypuszczali swojej licznej sfory doskonałych psów. Przypuszczali, że może to być postrzał na miękkie. Wiedzieli, że w takim przypadku tylko czas może pomóc, więc umówiliśmy się na poszukiwania na kolejny dzień.
Na zestrzale jesteśmy po 18 godzinach. Temperatura -7 stopni. Do północy padał śnieg, ale trafiamy dokładnie na miejsce, ponieważ dwaj profesjonaliści idealnie wszystko oznaczyli. Wraz z postrzelonym bykiem podążała łania z cielęciem. Podniecony Cezar rusza do sprawdzania tropów tej pary. Nie mamy jednak czasu na eksperymenty, więc koryguję jego zapędy i ruszamy po tropie byka…
Irek wkłada mi swoją obrożę Garmina w tylną kieszeń, aby kontrolować nasze poczynania. Rusza z nami Paweł i kolega z mojego koła Krzysztof, który ma pełnić rolę kamerzysty…
Spodziewam się krótkiej pracy, zakończonej zgasłym bykiem, bo Paweł z Irkiem, to klasa mistrzowska w każdym calu!
Gon i stanowienie
Rzeczywiście po ok. 800 m tropu Cezar ma byka! Jednak głosi go, więc byk jeszcze żyje i trzeba zakończyć jego cierpienia. Dochodzimy do nich na około 80 metrów, ale byk jednak uchodzi. W łożu jest mało farby. Niedaleko dochodzi do kolejnego stanowienia. Wiem z doświadczenia, że w takich przypadkach to kwestia dwóch, trzech stanowień i dojdę do strzału.
Przy następnym podejściu byk ponownie „odjeżdża” z Cezarem na kolejne 200 metrów. Jeśli postrzałek po tak niewielkiej odległości zalega w łożu, to kodeks menera nakazuje obowiązkowe dojście postrzałka, bo świadczy to o ciężkim postrzale. Jednak, gdy za trzecim stanowieniem postrzałek uchodzi nam dość daleko, jestem lekko zdziwiony.
Wiem jednak, że jeśli pies utrzymuje się za nim w gonie, to jest to tylko kwestia czasu, kiedy podejdziemy na strzał. Co ciekawe na śniegu kompletnie brak farby. Z rzadka można dostrzec tylko smużkę, bo kropla byłaby natychmiast wyraźnie zauważalna.
Zaczynam się poważnie niepokoić gdy postrzałek „odjeżdża” od nas przy kolejnym podejście na ponad 600 metrów i mój Garmin traci z Cezarem łączność.
Utrata łączności
Dobrze, że jest śnieg i widzę tropy byka i Cezara. Od tej pory, prawdopodobnie przez zalegającą okiść na gałęziach, niestety mam łączność z Cezarem tylko momentami… Dochodzimy do nich parokrotnie na odległość około 100 metrów, ale byk wraz z psem uchodzą za każdym razem dość daleko. Nawet gdy słyszymy Cezara mój Garmin, albo nie łapie zasięgu, albo robi to przez moment zaznaczając tylko punkt stanowienia.
Byk idzie w mokre tereny i musimy przekraczać rozlewiska i oparzeliska. Lecę co sił za nimi i pilnuję ich tropu. Boję się go zgubić i nie mam czasu na obchodzenie kanałów. Raz, czy drugi udaje nam się przejść po leżącym drzewie, ale w końcu wszyscy jesteśmy skąpani po kolana.
Kolejne stanowienia i podejścia nie przynoszą sukcesu. Po sześciu kilometrach tej gonitwy i kompletnie przestaję to rozumieć. Dochodzimy do miejsc gdzie Cezar zatrzymał byka. Na śniegu widać zdeptany krąg z odciskami racic byka i łap psa. Tam jest wreszcie parę kropel farby. To, że byk nie potrafi urwać się w gonie Cezarowi, świadczy o jego dotkliwym postrzale.
Zaprzecza temu jednak tak długi dystans, jaki już pokonali i łatwość z jaką każdorazowo byk „odjeżdża”, gdy tylko do niego podchodzimy. Po 8 kilometrach tej wyczerpującej pogoni zajeżdża nam drogę Irek. Daje mi długą antenę, ale i na niej nie możemy namierzyć Cezara.
To rozkłada naszą koncepcję pogoni za nimi samochodem, bo nie wiemy w którym kierunku podążają. Pozostaje mi tylko tropienie tej dwójki po śniegu.
Odzyskać psa
Wykończony Paweł siada do Irka, a my z Krzyśkiem walimy dalej na piechotę. Jestem już nieźle podminowany. Nie dość, że niecałą godzinę wcześniej widziałem jak 6 kładów rwało leśną drogą z dużą szybkością pomiędzy nami i Cezarem, to teraz słyszę ryk samochodów z pobliskiej szosy, a oni popędzili w jej kierunku…
Całe szczęście, że gdy na nią wychodzimy, nie widzę rozjechanego Cezara. Udało im się ją przebiec, więc i my idziemy dalej za tropem. W głowie huczy mi myśl, że gdyby taka głośna i długa pogoń trafiła nam się zimą na Mazurach, czy w Białowieży, z pewnością mogło by to być ostatnie dochodzenie Cezara. Tam wilki nie przepuściłyby takiej okazji.
W Puszczy Kozienickiej nie ma ich jeszcze tak dużo, ale to dla mnie żadne pocieszenie. Sprawdzam co chwila, czy przy tropie byka są ślady Cezara. Całe szczęście, że słyszę psa co jakiś czas, gdy dochodzimy do nich na odległość mniejszą niż 200 metrów. Gdy mija już druga godzina tego gonu zdaję sobie sprawę, że ja to już właściwie walczę tylko o dogonienie i odzyskanie mojego psa!
Wiem, że on już nie przerwie tego gonu, a problem jednak polega na tym, czy mnie wystarczy sił, aby do niego dotrzeć. Przestaję wierzyć w szczęśliwy finał tej pracy. W tamtym momencie dałbym wiele, aby Cezar zostawił tego byka i wrócił do mnie…
Premia od Huberta
O dziwo Hubert wysłuchał moich próśb, dokładając nawet extra premię. Po 14 kilometrach gonu i nieprzerwanego głoszenia słyszę, jak przed nami pada strzał i zapada głęboka cisza!
Cezar przestaje głosić! Dochodzę do drogi i widzę najpiękniejszy dla mnie widok! Mój orzeł siedzi już na leżącym byku! To Irek z Pawłem przerwali ten niekończący się pościg, zajeżdżając drogę. Irek strzelił i co najważniejsze trafił! To pierwszy przypadek w naszej historii, że o mały włos nie wycałowałem takiego jegomościa, zamiast ze skóry go obdzierać.
Irek dobrze zna zasady i wie, że strzela tylko właściciel pracującego psa, ale tutaj sytuacja była nadzwyczajna. Podziękowałem mu za to i mimo, że byk nie był złoto-medalowym dwudziestakiem, to cieszyłem się z tego finału naszej pracy jak dziecko.
Po szybkiej obdukcji rany postrzałowej byka stwierdziłem, że kula trafiła go pod prawą pachę tj. weszła pomiędzy komorę, a przedni badyl, parę centymetrów od dołu i wyszła przodem nie naruszając żadnych organów. Byk był strzelany przez Pawła od tyłu na komorę, ale kąt strzału spowodował, że kula przeszła wzdłuż komory.
Niestety Cezar walcząc zawzięcie z bykiem, poniósł uszczerbek na zdrowiu. Miał kłopoty z wskoczeniem do samochodu. Dopiero w domu moja żona Krystyna obejrzała go dokładnie. Okazało się, że byk uderzył go porożem i ma ranę przy nasadzie ogona. Drugi grot trafił go w mięsień szynki, który lekko spuchł utrudniając bieganie i wskakiwanie. Parę dni urlopu z pewnością się nam przyda!