Ten dzień zaczęliśmy od kontroli byka strzelanego wieczorem w OHZ Strużyna. Mieliśmy do pokonania prawie 200 kilometrów, więc wyruszyliśmy grubo przed wschodem słońca.
Na szczęście przyjechał do mnie z wizytą mój młodszy kolega z koła Krzysztof, który jest pasjonatem pracy psów myśliwskich. Ma gończego i munsterlandera, ale czuję, że jeszcze trochę i będzie z niego niezły przewodnik posokowca.
Jego przyjazd, to dla mnie duża radość, ale też i nieoceniona pomoc. Teraz długa podróż upływa nam błyskawicznie i już o godz.7;30 słuchamy Jarka, jak relacjonuje nam wczorajsze problemy po strzale dewizowca.
Strzelany byk, co prawda uszedł, ale po kilkuset metrach idąc jego tropem zobaczyli go leżącego na łące tuż przy ścianie lasu. Próba zbliżenia się nie powiodła, jednak na miejscu dostrzegli ślady farby.
Bezbłędnie i pewnie
Ruszamy przy pięknej, słonecznej pogodzie, idąc za Cezarem wraz z liczną koroną. Co prawda ja na tym łożu nic szczególnego nie widziałem lecz nos mojego pupila momentalnie ciągnie nas w las.
Tym razem jego praca jest spokojna i dokładna, jakby czuł, że ocenia go wiele par oczu. Nawet nie robiła na nim żadnego wrażenia głośna praca pilarzy, których mijaliśmy. Dobrze wiem, że on pracuje bezbłędnie i pewnie.
Odprężony nie wypatruję tropów byka, czy kropel farby. Cała moja uwaga jest skupiona na nim i na tym, co mówi do mnie mowa jego ciała. Nie spuszczam go z oczu i jego otoczenia, gdyż praca luzem na tropie to dla niego wiele zagrożeń.
Poczynając od wilków, dróg komunikacyjnych, elektrycznych pastuchów i wielu innych niespodzianek. Na szczęście Krzysztof nas uzupełnia dbając o koronę z dumą pokazywał kolejne krople farby na tropie, co uwiarygadniało naszą poprawną pracę.
Po kilkuset metrach wreszcie sam Cezar wskazuje nam wyraźnie kolejne łoże, a po chwili… Martwego byka! Odprężenie i radość udziela się nam wszystkim. Te dziesięć minut owocnej pracy, po trzech godzinach uciążliwej jazdy, wynagradza nam cały trud.
Ja cieszę się wyjątkowo, bo nasz grafik był napięty. Tylko Cezar, sądząc po jego stoickim spokoju był pewnie zawiedziony takim, mało dynamicznym finałem… Widząc jego pracę i zachowanie na tropie jestem prawie pewny, że on już wcześniej wiedział, jaki będzie jej finał…
Byk został strzelony na miękkie. Od miejsca strzału odszedł około 800 merów…
Kontrola po pudle
Dalej w planie mamy typową kontrolę po pudle. Jestem z werdyktu Cezara bardzo zadowolony, bo to daje ulgę podprowadzającym, dewizowcowi i nam.
Dalej nie było już tak dobrze. W kolejnym miejscu ruszamy po 15 godzinach od strzału. Trafiamy, co prawda z początku na plamki farby domięśniowej, malującej parę trzcinek, ale byk przez 4,5 kilometra tropu nie wykazuje żadnych oznak słabości.
Przechodzi poprzez bagna i kanały wodne nie odpoczywając nawet na moment. To świadczy o jego kondycji i dobrym stanie zdrowia. Zgadzamy się wszyscy, że tej pracy nie ma sensu dalej kontynuować. Jedziemy do OHZ-tu Pisz.
Cezar głosi!
Tu Edmund, który poprzedniego dnia podprowadzał dewizowca, opowiada nam jak 17 godzin wcześniej strzelał do byka. Po dwóch oddanych strzałach zaobserwował jego charakterystyczny przysiad i szybką ucieczkę w las.
Na leśnej drodze 300 metrów od miejsca strzału dostrzegli byka, który uchodził wolno i pozostawił krople farby. Ruszamy z Krzysztofem tym tropem za Cezarem, który z ochotą przystępuje do pracy.
Edmund z dewizowcami rusza samochodem, jadąc po leśnych drogach, aby śledzić nasze poczynania. Tym razem Cezar rusza szybko. Pokonujemy bez większych problemów leśne ostępy, bez widocznych śladów farby, czy łoża. Jednak po 4 kilometrach i 40 minutach pracy mój orzeł nagle przyspiesza i zostajemy obaj daleko w tyle.
Po chwili mamy już odpowiedz. Cezar głosi! Ma byka! Adrenalina i ciśnienie gwałtownie rośnie! Czuję radość, ale i obawę, czy da radę go zatrzymać!
Pędzimy do nich, co sił. Jest dobrze, bo mój orzeł trzyma go twardo w jednym miejscu. Gdy dopadamy do nich, a ja wypatruję byka, nagle słyszymy obaj odgłos pędzącego samochodu!
To Edmund postanowił zafundować dewizowcom dodatkowe atrakcje, pokazując im z auta stanowienie byka, tuż przy leśnej drodze. Skończyło się tak, że byk ruszył ostro wzdłuż drogi, którą nadjechali, a za bykiem pognał mój Cezar. Ja z Krzysztofem zdążyłem dopaść… samochód.
Po leśnych wybojach
Całe szczęście, że zagraniczni myśliwi nie znali naszego języka i mogłem dość klarownie wytłumaczyć Edmundowi, co o tym wszystkim sądzę. Nim zakończyłem swój dynamiczny wywód, spostrzegłem na Garminie, że mój orzeł jest już od nas oddalony o ponad pół kilometra. Zażądałem podwiezienia nas w pobliże uchodzącego nam byka i psa.
Pędziliśmy samochodem na złamanie karku po leśnych wybojach, bo Edmund robił wszystko, co mógł, aby się zrehabilitować. Moich wrażeń z tej jazdy wolę wam nie opisywać. Powiem tylko, że opuściłem ich terenówkę z wielką ulgą, dziwiąc się jakim cudem Krzysztof utrzymał się na pace tego pikapa i jest razem z nami.
Dalej pędziliśmy na własnych nogach do mojego Cezara, który kolejny raz zatrzymał byka. Na nasze szczęście zbliżaliśmy się do nich pod osłoną drzew. Gdy wyjrzałem zza nich, ku mojemu zdumieniu zobaczyłem jak czujny i niezmordowany byk po raz kolejny rusza do ucieczki.
Odległość była dość duża lecz czułem, że wszyscy łącznie z Cezarem mamy już serdecznie dość tej gonitwy. Wykorzystując moment, że mój orzeł zachował stosowną odległość mogłem skupić się na precyzji strzału.
W tym przypadku trafienie było idealne i byk zwalił się martwy ogniu. Ten sukces przyszedł do nas w ostatnim momencie, bo pracowaliśmy już resztkami sił i nawet Cezar, którego „rozbudzają” takie prace, był potwornie zmęczony.
Zachował się z godnością dając spokój naszemu, tak walecznemu i majestatycznemu przeciwnikowi. Po wstępnych oględzinach okazało się, że byk otrzymał postrzał na mostek i szynkę.