Tym razem szukał jej mój przyjaciel Irek z „Rosomaka”. Strzelał w nocy do dużego odyńca. Użył swoich doskonałych wachtli, które godzinę później miały kontakt z dzikiem, ale później straciły trop.
Ruszamy podminowani. Odyniec to dodatkowy dreszczyk emocji. Jesteśmy u niego o 12;30, czyli po 12 godzinach od trafienia. Na zestrzale było trochę farby. Jest po burzy z ulewnym deszczem, więc jej nie widzimy. Cezar podpina się pod trop bez kłopotów i w trójkę wchodzimy w las.
Pierwszy oddział pokonujemy bez kłopotów. Tam jego wachtle głosiły jeszcze dzika. Dalej tropimy, lecz kilometry powoli dają nam się we znaki. W ramach pogotowia postrzałkowego trzeci raz szukamy w tym obwodzie dzika. Za pierwszym razem była prawdopodobnie obcierka i dzika nie odszukaliśmy. Za drugim pudło, więc teraz tanio skóry nie sprzedamy.
Po ośmiu kilometrach odyniec idzie leśną drogą, ale śladów brak. W nocy była ulewa i wszystko dokładnie zmyła. Tym niemniej po tylu kilometrach tropienia, oczy wychodzą nam z orbit, żeby zobaczyć choć kontur śladu tego odyńca. Inaczej nogi niosą, jak jest choć najmniejsze potwierdzenie.
Cezar swojego jest pewny, ale my nie za bardzo. Wreszcie jest! Trzy słabe odciski „krokodyla”. O pomyłce nie może być mowy. Taki rozmiar „buta” noszą tu nieliczni. Za chwilę skręcamy w las, przechodzimy obok leśniczówki i w pola. No wreszcie na nich lepiej znać jego „kapcie”.
Po kilkuset metrach pola, dzik wali do lasu. Na dwunastym kilometrze Cezar ma kłopoty, jak zwykle na leśnej drodze. Tu tracimy 15 minut a on okłada skrzyżowanie i sąsiadujące z drogami pobocza. Jest chwila odpoczynku dla nas.
Irek myśli o naszej przyszłości. Jak my wrócimy taki kawał? Dzwoni do żony, która zgadza się przyjechać i podrzucić go do samochodu. Więc Irek idzie lasem do drogi asfaltowej, a my z Cezarem, dalej rozwiązujemy rebus.
Niby proste, ale chwilę to trwało. Dzik wyszedł na drogę, pokonał nią 100m, przeszedł skrzyżowanie i dalej z drogi po 50m, skręcił w linię oddziałową. Deszcz który lał, zmył wszelkie ślady i pewnie sporo zapachu. Dalej poszło już bez kłopotów. Parę esów i zakrętów i dwa kolejene kilometry i… nagle pies szczeka!
Pędzę i widzę od tyłu „warującego” dużego dzika pod drzewem, który skierowany jest gwizdem do psa. Jest blisko, żartów nie ma! Korzystam z okazji i strzelam na chyb. Dzik nawet się nie ruszył. Ciśnienie ze mnie gwałtownie schodzi.
Patrzę w Garmina. Cezar na swoim liczniku ma wybite 14 kilometrów, które czuję to po sobie! Patrzę na zegarek – pracowaliśmy ponad trzy godziny, no ale w końcu jest sukces u Irka!
Dla mnie jego uznanie ma wartość podwójną. To podkładacz, który jest pozytywnie „zakręcony” na punkcie psów użytkowych. Jego wachtle w miotach pracowały w całej Polsce. Czekamy na niego obaj szczęśliwi w… pozycji na wznak.
Razem z moim kolegą nie mogliśmy ustalić, gdzie dzik otrzymał ranę postrzałową. Patroszenie ze względu na „czerwoną strefę” musiało się odbyć w punkcie skupu. Okazało się, że była to niezbyt groźna rana w okolicach chybu.
Wojciech Dulski
P.S.
Jestem przewodnikiem posokowca bawarskiego . „Cezar”, który ma już 5 lat i udowodnił swe nieprzeciętne zdolności, odszukując 290 szt. postrzałków!