Ogromne obsadzone agawami pola, o powierzchni liczonej w tysiącach hektarów, są bardzo częstym widokiem w Afryce Wschodniej. Z liści tej rośliny otrzymuje się sizal – włókna używane do wyrobu lin, mat, worków i innych tego typu przedmiotów.
Agawy, zwane sizalem, rosną w postaci potężnych, grubych liści w rozecie. Każdy liść zakończony jest twardym i bardzo ostrym kolcem pięciocentymetrowej długości.
Utrzymanie plantacji w należytym porządku wymaga mnóstwa pracy. Sizal krzewi się obficie i niepielęgnowany rozrasta się w krótkim czasie tak, że mowy nie ma o przejściu przez zaniedbaną plantację. Uprawa sizalu podlega, jak wszystko, wahaniom koniunktury. Kiedy ceny idą w dół, plantatorzy po prostu przestają zajmować się kolczastymi uprawami. Agawy kwitną, wysiewają same i plenią obficie.
Historia wydarzyła się w czasie, gdy uprawa sizalu przestała się opłacać. Plantacje były bardzo zapuszczone. Agawy wysiewały się między rzędami, do tego dochodziły kolczaste krzewy buszowe.
Wszystko razem dorastało do dwóch i pół metra wysokości. Przez kłujący gąszcz można było iść tylko z wielkim trudem. Twarde kolce cięły gołe łydki do krwi.
I na taką zapuszczoną plantację wybraliśmy się polować na bawoły. Klient, Amerykanin, strzelał zupełnie nieźle. Był pierwszy raz w Afryce, ale radził sobie całkiem dobrze. Szliśmy powoli dawnymi drogami, które nie zarosły jeszcze doszczętnie. Plantacja miała mniej więcej dwadzieścia tysięcy hektarów.
Sizalowy gąszcz bardzo sobie cenią niektóre zwierzęta, zwłaszcza kudu i bawoły. Mają dobrą kryjówkę, a między zdziczałymi agawami rosną rozmaite rośliny, które bardzo im smakują.
W pewnej chwili, patrząc w lewo, dostrzegam dobrego bawołu. Stał o jakieś pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt kroków i patrzył się wprost na nas. Dałem znak mojemu Amerykaninowi: – Strzelamy!
Miałem niewzruszoną zasadę przy polowaniu na bawoły i słonie. Zawsze dublowałem, to jest strzelałem niemal równocześnie z klientem. Trudno, to zwierzęta bardzo niebezpieczne i to była moja polisa na życie. Klient musiał zaakceptować ten warunek. Przychodziło mu to tym łatwiej, że zwykle nawet nie słyszał mojego strzału – naciskałem spust ćwierć sekundy po nim. Jeśli jego strzał był celny, było to oczywiście zbyteczne, natomiast jeżeli chybił – oszczędzało mi to dwudniowego dochodzenia postrzałka.
Także i tym razem strzelamy razem. Ja strzelam w mózg – kaliber .475 daje gwarancję, że pocisk się nie ześlizgnie. Amerykanin wprost na komorę. Podwójny huk strzałów zlewa się w jedno. Bawół momentalnie rusza w pełnym galopie wprost na nas.
Amerykanin znika – skoczył gdzieś w bok, byle dalej od pędzącej bestii. Ja ciągnę za drugi spust – kłap! Niewypał. Rzucam się do tyłu. Skaczę cztery kroki i koniec. Nie mogę ruszyć się w żadną stronę. Trzymają mnie setki kolców krzewu zwanego jakże słusznie „Godja kidogo” czyli „Poczekaj chwilkę”.
Bawół jedzie prosto na mnie. Nie ma już czasu na zmianę nabojów. Nie ma już czasu na nic. Stoję bezbronny naprzeciw śmierci.
I nagle spod mojej prawej ręki wysuwa się lufa. To Ali! Zupełnie niewzruszony składam się z Winchestera .458 i strzelam. Nie jest jednak łatwo zatrzymać bawołu w pędzie.
Szarżuje – podobnie jak nosorożec – z uniesionym łbem, który opuszcza dopiero w ostatniej chwili. Bawół jest już o pięć metrów i wciąż pędzi. Potężna kula jednak robi swoje. Bawół staje, obraca się i znika.
Nadludzkim wysiłkiem wyrywam się z objęć Godja kidogo, momentalnie przeładowuję ekspres. Pędzę w stronę, gdzie zniknął bawół. Jest! Stoi tyłem do mnie i jakoś dziwnie się kiwa. Strzelam pod ogon. Bawół wali się z hukiem.
Podchodzimy z Alim. Bawół ma zupełnie rozbity nos – dowód na celność strzału z Winchestera – i ma moją kulę w tyłku. A gdzie pozostałe?!
Przecież niemożliwe tak spudłować do stojącego bawołu, to cel niczym stodoła. I dwóch ludzi umiejących strzelać. Ki diabeł? Ndege kręci głową i wchodzi w sizalowy gąszcz. Po chwili słyszymy jego wołanie: – Chodźcie tu!
Idziemy trasą, jaką bawół przed chwilą nas szarżował. Po kilkudziesięciu krokach stajemy jak wryci. Między agawami leży martwy bawół! Co się okazało? Wszystko działo się tak szybko, że nie zorientowaliśmy się w zamianie głównych aktorów polowania.
Gdy strzeliliśmy do bawołu, ten zwalił się w ogniu jak rażony gromem. Ale tuż przed nim, między nami leżał ukryty drugi bawół. Poderwał się niczym wyrzucony sprężyną. Krótko mówiąc, ten, co nas szarżował, w ogóle nie był strzelany.
W tym momencie dopiero wyłonił się z krzaków Amerykanin. Nie spojrzał nawet na bawoły – a obydwa były zupełnie przyzwoite – tylko, patrząc na moją twarz, z przerażeniem zaczął krzyczeć:
–Jezus Maria, natychmiast do szpitala! Przecież ten bawół okropnie pana poharatał! Szybko, może zdążymy!
Pomyślałem, że zwariował. Czuję się przecież zupełnie dobrze. Bawół przecież nie musnął mnie nawet, ale jeden rzut oka na moje odbicie wystarczył. Twarz była dokumentnie zbroczona krwią. Z tej czerwonej mazi błyskały tylko białka oczu. We krwi unurzane były też ręce, nogi, dosłownie cały broczyłem jak zarzynane prosię, ale nie była to wina bawolich rogów.
To te piekielne kolczaste krzaki, z którymi walczyłem nie gorzej niż z bawołem. Kolce rozorały mi dokumentnie skórę, wywołując obfite krwawienie. Ale szczęśliwie było to wszystko powierzchowne. Przyznaję jednak, że było to moje najboleśniejsze przeżycie podczas wszystkich szarży bawołów, jakie zdarzyło mi się przeżyć.
Eustachy Sapieha
Książę Eustachy Seweryn Sapieha urodził się 7 sierpnia 1916 w Spuszy koło Grodna. Zmarł 2 marca 2004 w Nairobi – był zawodowym myśliwym.