Nasza mazurska przygoda zakończyła się dzień wcześniej niż planowaliśmy. Powodem tego była moja żona, która tak zatęskniła za naszym domem, że chciała choć jeden dzień w nim pomieszkać. Gdy ona rozkoszowała się tym czwartkiem, my sprawdzaliśmy rankiem już pudło do byka w odległym kole, a w piątek mieliśmy zaplanowany kolejny wyjazd na nasze coroczne święto, którym jest Hubertus Węgrowski.
Wieczorem gdy dopinałem walizki, zadzwonił Tomek. To doświadczony kolega z mojego koła „Uroczysko-Biele”. Strzelał do byka, który niestety uszedł. Dzwoni kontrolnie i chce się upewnić czy już jestem w domu. Po trzech godzinach dzwoni ponownie i tym razem już prosi o pomoc. Mówi, że nie rozumie, co poszło nie tak…
Jest przekonany o swoim perfekcyjnym, komorowym trafieniu. Byk wystawił blat, a jego 30-06 jest idealnie przystrzelany i nawet wszystkie lisy strzelane z niego padały w ogniu. Ma przy sobie swojego dobrego wachtla, ale nie potrafi odnaleźć byka. Tomek uważa, że powodem tego może być zbyt ciężki teren do tropienia, czyli podmokłe rozległe szuwary, w które byk poszedł po strzale.
Wreszcie odpuścili
Obawiał się, że tusza do rana może ulec zaparzeniu, więc z kolegami nie dawali za wygraną. Przeszukali cały teren, a jeden z nich nawet poświęcił się i mokry do pasa, nocą przedzierał się dalej za sfarbowanym tropem. Niewiele to dało i po pokonaniu 200-300 metrów musiał się wycofać.
Zrobili wszystko co mogli i wreszcie odpuścili. Umawiamy się obaj na rano. Teren, gdzie byk uszedł należy niestety do wyjątkowo ciężkich. Nasze urocze kiedyś Biele, to niedostępne, zalane wodą łąki, porośnięte krzakami i trzcinami. Z informacji od Michała, który nocą brnął tym trzcinowiskiem za rannym bykiem, dowiedziałem się, że aby wejść na jego trop i rozpocząć pracę, trzeba najpierw wykąpać się do pasa w oddzielającym je dość szerokim kanale.
Określił mi również kierunek, w jakim byk uchodził. Zaproponowałem Tomkowi próbę dotarcia na trop postrzałka z drugiej strony. Tej bardziej suchej. Niestety, nie przyniosło to oczekiwanego efektu, a my błąkaliśmy się w tych mokradłach dodatkowe 40 minut.
Dopiero Michał, który przyjechał tym razem zaopatrzony w wodery, pokonał kanał i wreszcie skierował nas na właściwe miejsce w tej podmokłej dżungli.
Bez otoku
Teraz już Cezar mógł wreszcie rozpocząć swoje zadanie. Widać było po nim, że był już mocno zniecierpliwiony tymi naszymi „pomysłami”, bo z werwą ruszył do pracy. Ale w takim nietypowym i trudnym terenie nie było łatwo go dostrzec jego poczynań. Tu zdobycze techniki, czyli śledzenie go przy pomocy Garmina były nieodzowne.
W takich chwilach myślę o kolegach, którzy mówią, że poszukując postrzałki trzeba zawsze pracować na otoku. Pytam: po co i z jakiego powodu? Dobrze wyszkolony pies pracujący luzem ma trzymać trop, będąc w bliskim dystansie z menerem. A praca na otoku, w takim gęstym terenie w przypadku rannego dzika, może być dla nich obu bardzo niebezpieczna.
Otok ma służyć do prawidłowego wyszkolenia, a nie jako postronek hamujący nieposkromioną pasję psa!
W tym labiryncie ścieżek wydeptanych przez dziki i jelenie, wśród trzcinowisk, krzaków i niezmierzonych chaszczy, pokonywaliśmy kolejne kanały i bagniska. Tomek nie może uwierzyć w to co widzi, ale fakty mówią same za siebie.
Byk znaczy od czasu do czasu swój trop farbą… Jednak idzie dalej. Wreszcie po pokonaniu kilometra przekraczamy z ulgą ostatni kanał oddzielający nas od w miarę twardego podłoża.
Cezar podnosi byka
Radośnie witamy już teren torfowisk porośniętych olchą, i leszczyną. Wreszcie pozwala nam to na lepsze poruszanie się i przyzwoitszą widoczność. Teraz już rosną nasze szanse i wreszcie widzę poczynania Cezara.
Przemieszczamy się tu już dużo żwawiej i nagle Cezar wszczyna alarm! Ma byka, który podnosi się z łoża. Widać już po nim, że goni resztkami sił. Celnym strzałem kończę jego niedolę…
To mocny, piękny byk. Radość Tomka ze skutecznego dojścia jest olbrzymia. I my oddychamy z wielką ulgą. Składamy mu i Cezarowi gratulacje i robimy pamiątkowe zdjęcia uwieczniające tą wyjątkową chwilę. Jednak nasze duże zdziwienie budzi rana postrzałowa.
To teoretycznie dobre trafienie na idealną komorę. Niestety nie mogę asystować przy jego patroszeniu. Muszę pędzić z Cezarem czym prędzej do domu, bo w końcu nie dotrzemy na czas, na naszego Hubertusa.
Proszę Tomka o wnikliwą analizę tego postrzału i informację na jej temat. Jak się okazało, przyczyną złego ulokowania kuli było ustawienie byka na „kulawy sztych”. Nie docenił go nasz kolega i kula mierzona na komorę za łopatką, trafiła w to miejsce pod sporym kątem.
Naruszyła trzy żebra, wchodząc pod łopatkę i uszkadzając przy okazji górną część płuca. Tak, to nawet doświadczonemu myśliwemu strzelającemu z wygodnej ambony na skutek braku dogłębnej analizy spowodowanej emocjami, pośpiechem i dynamiczną sytuacją, potrafi zdarzyć się niezbyt precyzyjny strzał.
Pewnie gdyby to była łania lub inny zwierz takie dalekie odejście byłoby dużo mniej prawdopodobne, ale jednak jeleń byk, szczególnie w okresie rykowiska, to nadzwyczaj odporny zwierz.