Temat obowiązkowych badań lekarskich, które mogą już niedługo spowodować falę rezygnacji wielu tysięcy myśliwych, wywołał szeroką dyskusję i rekordową liczbę odsłon – ponad 40 tysięcy! Wcale mnie to nie dziwi, ponieważ problem może dotyczyć każdego koła łowieckiego i wielu myśliwskich rodzin.
Mam głęboką nadzieję, że politycy „zjednoczonej prawicy” walcząc z afrykańskim pomorem świń nie będą chcieli podnosić ciśnienia rolnikom i przeprowadzą stosowną reasumpcję. Z wielką niecierpliwością środowisko myśliwych będzie czekać na propozycję nowelizacji ustawy o broni i amunicji.
Likwidacja niestowarzyszonych
Badania, to nie jedyny powód naszych zmartwień. Kilkakrotnie w ostatnim czasie minister Edward Siarka deklarował, że chciałby zlikwidować status „niestowarzyszonego” myśliwego. Moim zdaniem, to może być dodatkowy element dewastujący nasze łowiectwo.
Niestowarzyszonych wymyślono i wprowadzono w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Była to moim zdaniem udana próba rozwiązania problemu, który trawił polskie łowiectwo przez prawie 30 lat. Problem dotyczył z jednej strony myśliwych wyrzuconych z kół, a z drugiej nowowstępujących. Mieli tylko rok na znalezienie koła i tracili uprawnienia do polowania.
Władze PZŁ nie umiały przekonać kół łowieckich do przyjmowania „nowych” członków, szczególnie tych z długą historią. Użycie sformułowania „nie umiały” jest błędne, ponieważ niezależnie od czasów, wszyscy rozumieli i rozumieją w czym tkwi problem.
Koła łowieckie, zarówno kiedyś, jak i obecnie, najbardziej obawiają się kłusowników z legitymacją PZŁ. Złapanie ich na gorącym uczynku jest prawie niemożliwe. Nie akceptujemy w swoim gronie również ludzi konfliktowych, którzy hurtowo produkują problemy i psują atmosferę. Szerokim łukiem omijamy wszystkowiedzących, którzy chcą nieustannie wszystko reformować, a oddzielnym rozdziałem są osoby niedowartościowane…
Większość myśliwych umiejących się zachować i chcących przeżyć przygodę szybko zyskuje akceptację kół. Czy minister Edward Siarka tego nie rozumie? Jest myśliwym i doskonale czuje wszystkie te niuanse!
Niestety historia zatoczyła koło i dzisiaj, tak jak w czasach PRL-u musimy słuchać polityków. W latach 70. ubiegłego wieku Polski Związek Łowiecki podlegał pod Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego. Wykonywaliśmy jego polecenia, a „Łowiec Polski” drukował zarządzenia, które ustalały między innymi zasady odstrzału.
„Gospodarskie konfrontacje”
Nie mogę wprost uwierzyć, że „zjednoczona prawica” żywcem kopiuje pomysły Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jeszcze bardziej mnie dziwi, że część myśliwych łyka te „reformy” bezrefleksyjnie. Dlatego postanowiłem dziś przypomnieć kilka faktów z naszej historii, w tym uchwałę NRŁ z 1970 roku.
Sięgam po stary rocznik „Łowca Polskiego” i czytam tekst redaktora naczelnego o spotkaniu naczelnych władz PZŁ, dyrektorów okręgowych zarządów lasów państwowych i zaproszonych gości. Tematem są szkody łowieckie. W PRL-u szacowaniem i wypłatą zajmowało się państwo, więc stale zwiększająca się populacja dzików i jeleni nie znajdowała zrozumienia.
Obradom przewodniczył wiceminister Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego mgr inż. Walenty Bartoszewicz:
„Jednym z głównych kierunków polityki łowieckiej resortu musi być wydatne zmniejszenie szkód wyrządzanych przez zwierzynę grubą. Szkody łowieckie osiągnęły nie notowany dotąd poziom stały się zbyt dużym ciężarem dla gospodarki narodowej, toteż nie można dłużej tolerować tego zjawiska, zwłaszcza że ma ono ujemne aspekty społeczno-polityczne.”
Resort przygotował wytyczne określające rozmiar, sposób i termin ogólnonarodowej redukcji. Wszystkich ubawi ostatni akapit tej relacji:
„Zwołanie narady pozwoliło na szeroką i wszechstronną wymianę poglądów między czynnikami odpowiedzialnymi za rozwój łowiectwa w PRL, doprowadziło do sprecyzowania wspólnego stanowiska w sprawach najbardziej istotnych i aktualnych dla gospodarki łowieckiej, umożliwiło postawienie wniosków uprawniających dotychczasowe metody i formy działania. Wspólny cel przyświecający uczestnikom pozwala żywić nadzieję, że wysunięte wnioski doczekają się szybkiej realizacji.”
Jak się domyślacie pomimo „wspierania” planu resortu przez władze PZŁ celu nie osiągnięto. W kolejnych dziesięcioleciach zarówno jelenie jak i dziki zasiedliły prawie wszystkie łowiska.
„Hermetyczne” koła
Powodem stale rosnących szkód łowieckich był brak zaangażowania myśliwych w ochronę upraw. Myśliwi zajmowali się polowaniem. a rolnicy pilnowali swoich plonów. Stale zwiększające populacje dzików i jeleni potęgowały konflikt, który miał swoje konsekwencje.
Politycy zawsze myślą zerojedynkowo – będzie więcej myśliwych, to wystrzelają dziki i nie będzie problemu. Tak było w PRL-u i tak jest obecnie. Zarządzenia i pohukiwania nigdy nie przynoszą spodziewanych efektów, więc zaczynają się kombinacje wokół mitycznego problemu „hermetycznych” kół.
Myśliwi, którzy zdają egzaminy, chcieliby polować za swoim „płotem”. Niestety, mają często postawę roszczeniową. Wykazali się determinacją podczas stażu i zainwestowali w broń, a miejscowy „beton”, „klika”, „układ” nie tylko nie czeka na nich z otwartymi ramionami, ale odrzuca ich podanie. Swoją „przygodę” z kołem zaczynają więc od pisania donosów lub podpuszczania okolicznych rolników. Naiwnie myślą, że ich zakulisowe gry pozostaną tajemnicą, a potem nie rozumieją niechęci, jaką okazują myśliwi i zarząd koła.
Chcą strzelać!
Dawniej na skargę chodzili do powiatowego sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a dzisiaj szukają posła „zjednoczonej prawicy”. Argumenty są takie same i reakcja ta sama. Nie liczą się merytoryczne argumenty, w tym wykonanie planu wyznaczanego przez państwo. Polityk chciałby zlikwidować konflikt jaki generuje zwierzyna… Niestety, nie ma wiedzy i pomysłu. Iluzoryczne rozwiązanie przynosi grupa niezadowolonych myśliwych, która nie może polować wokół swojego domu.
Zapewne nieświadomie (a może świadomie?) „wysadzają” model łowiectwa. Nie chcą czekać, zabiegać, a tym bardziej prosić. Chcą strzelać! Nawet jeśli wszyscy członkowie danego koła nie będą ich szanować. Nie wiedzą, że najważniejsze w polowaniu jest towarzystwo!
Dlatego na scenę wkraczają politycy i różnej maści „reformatorzy” chcący upiec przy tym ognisku własną pieczeń. Tak było również 1970 roku. Ogólnonarodowa redukcja nie przyniosła zmniejszenia szkód, więc resort naciskał. Naczelna Rada Łowiecka 26 listopada musiała podjąć uchwałę w sprawie przyjmowania członków do kół łowieckich.
Zmiana sprowadzała się do tego, że każde koło miało mieć odpowiednią liczbę członków w przeliczeniu na hektary obwodu. Jeśli współczynnik był za niski, a miejscowy „nowy” członek nie został przyjęty… To mógł się odwołać do PZŁ, który zobowiązywał koło do jego przyjęcia.
Fundament modelu
Wszystkie zdania jakie powierza Polskiemu Związkowi Łowieckiemu nasze Państwo wykonują koła łowieckie. To ich sprawne działanie jest najważniejszym filarem. Wszyscy przeciwnicy mają świadomość, że muszą „wysadzić” ten element, aby sparaliżować odstrzał i wypłatę odszkodowań dla rolników, co doprowadzi do zmiany modelu.
W 1970 roku władze PZŁ miały wyjątkowo silną pozycję. Skutecznie paraliżowały działania Lasów Państwowych. Nie wszyscy pamiętają, że cała praca związana z szacowaniem, a przede wszystkim wypłatą odszkodowań była zrzucona na leśników. Miliony, za które można było kupić nowe samochody, czy wypłacić premie uciekały z ich budżetu.
Dopiero po 1989 roku udało się w pełni przerzucić szkody na myśliwych i wymóc na kołach zwiększenie odstrzału. Na krótko, bo w nowej kapitalistycznej rzeczywistości szybko odzyskaliśmy stracone wpływy. Staliśmy się silną i sprawną organizacją.
Politycy i ministrowie wszystkich partii przychodzili na Nowy Świat. Nie mogli nami kierować. Musieli nas traktować jak partnerów. Prawo i Sprawiedliwość odebrało nam samorządność, naiwnie myśląc, że ten fortel pozwoli sterować stutysięcznym związkiem. Jeśli odzyskamy możliwość wybierania łowczego krajowego, to w ciągu kilku miesięcy… Wstaniemy z kolan i odzyskamy utraconą pozycję!
Dojenie tygrysa
To kluczowe zadanie, ponieważ mamy coraz więcej wrogów. Przerażające, że musimy cały czas walczyć z bolszewikami, którym marzy się nacjonalizacja łowiectwa. Mamy „zielone” frakcje w Lewicy, Platformie i Zjednoczonej Prawicy.
Nie obawiam się bolszewickich „reform”. Mamy ponad 70 lat doświadczenia w tej wojnie. Nie boimy się reformatorów, komisarzy, polityków, wegan i ekotalibów. Rozbroimy każdą ich bombę i wcześniej lub później wystawimy bolesny rachunek.
Posłom chciałbym przypomnieć głęboką myśl doświadczonego parlamentarzysty Stanisława Żelichowskiego z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jego zdaniem grzebanie przy ustawie łowieckiej nie było dobrym pomysłem. Były minister środowiska porównał to działanie do dojenia tygrysa i miał w stu procentach rację – ani to efektywne, ani bezpieczne. Myśliwych zawsze warto mieć po swojej stronie!