Czas na nową formułę szkolenia myśliwych. Nie wiem, czy jak będzie inaczej będzie lepiej, ale żeby było lepiej musi być inaczej!
Autorem tego powiedzenia jest podobno Churchill. Chodzi za mną od momentu, kiedy zostałem szefem szkolenia w jednym z okręgów. Edukowałem adeptów sztuki łowieckiej przez 18 lat, a kierowałem szkoleniem przez lat 7 i jestem pewien, że musimy zmienić nasz model szkolenia.
Był dobry przez lata, ale już się zestarzał. Pozwólcie, więc Drodzy Czytelnicy, że przedstawię Wam zarys pomysłu, który urodził się w mojej głowie kilka lat temu…
Diagnoza problemu
Najsłabszym dziś elementem przygotowania do bycia myśliwym jest staż w kołach. Zbyt często ogranicza się do wykorzystania stażysty, jako siły roboczej: zrób ambonę, rozwieź karmę, napraw ogrodzenie, idź w nagance. Nie mam nic przeciwko temu pod warunkiem, że odbywa się to wraz ze starszymi kolegami – stażysta pracuje z nimi, podpatruje, mimowolnie chłonie wiedzę, ale zbyt często zostawia się młodych samopas…
Stażyści powinni chodzić w nagankę. Bowiem nic tak nie pozwala poznać łowiska – wnętrza miotów – jak ta forma uczestnictwa w polowaniu. Wiele kół cierpi na brak naganiaczy (czasy kiedy młodzież mieszkająca na wsi w ten sposób sobie dorabiała niestety już się kończą), więc przez cały sezon stażysta chodzi w nagance i ani razu nie stoi na linii.
I nie mówcie mi, że jest inaczej, bowiem przez te 18 lat odbyłem setki rozmów z nowo wstępującymi i większość nich w czasie stażu na polowaniu zbiorowym była nie raz, ale na zbiorówce na linii nie stała, a powinna stać nie raz, nie dwa. Stad mój pomysł wprowadzenia obowiązku, by w czasie stażu „młody”, co najmniej dwa razy stał na linii.
I tu dochodzimy do opiekunów stażu – zwanych wprowadzającymi. Niestety często są to goście „na sztukę”- zabierze „młodego” na polowanie indywidualne, zabierze na dokarmianie, czasami obwiezie po całym obwodzie. Często jest to nawet doświadczony nemrod, ale z zerowymi umiejętnościami pedagogicznymi….
Płatny staż łowiecki
Są koła, gdzie wprowadzający przykładają się do swego zadania, są również koła, gdzie wprowadzających bierze się z łapanki. Stąd mój pomysł, by staż był płatny (z wyjątkiem uczniów i studentów). Bo czemu nie? Kwota nie powinna być większa niż roczna składka do danego koła i powinna trafiać do kasy koła. Tym sposobem opiekuna stażu można zwolnić ze składki…
Po drugie powinny być jednak prowadzone choćby jednodniowe kursy dla prowadzących staż (jest nawet książka „Staż z pomysłem”) choćby po to, by im przekazać, co powinni przekazać.
Po trzecie trzeba zmodyfikować program szkolenia. Nie mówię, że obecny jest zły, ale nacisk na nim położono nawet nie na biologię zwierzyny, lecz na strzelectwo, co przez 8 godzin można opowiadać o zasadach bezpiecznego posługiwania się broną myśliwską skoro 7 godzin mówiło się o jej budowie?
Kim był Sztolcman?
Na kursie jest zbyt mało wiedzy o kulturze łowieckiej i wyobraźcie sobie, że w ogóle nie uczymy o naszym związku! Kiedy w 100-lecie PZŁ wprowadziłem do programu kursu wykład z historii PZŁ, a jest to rzecz o naszych dziejach w ciągu ostatniego stulecia, to wielu kolegów pytało: „Po co?”
Już jako curiosum zapamiętałem sobie pytanie prezesa koła: Po co od kursantów wymagam wiedzy o tym kim był Sztolcman? Odniosłem zresztą wrażenie, że ów prezes sam nie wie kim był…
Lubimy cytować napis z wejścia na cmentarz na Pęksowym Brzysku „Narody, tracąc pamięć, tracą życie” przypisywany, a to Norwidowi, a to marszałkowi Fochowi, ale w praktyce…
Stanowczo zbyt mało poświęcamy miejsca: tradycji, kulturze obyczajom łowieckim, a także łowieckiemu sawoir-vivre. Uczymy kilku podstawowych rzeczy: złom, ślubowanie, pasowanie, chrzest, ostatni kęs, ale już skąd się wzięły, jakei jest ich znaczenie, jaki kod kulturowy jest w nich zawarty, to mam wrażenie, że niewiele osób wie. Nie mówiąc o bardzo słabej znajomości łowieckiej literatury pięknej, która w programie stażu nie istnieje.
Zakres tematyczny
Jest dużo biologii zwierzyny łownej i bardzo dobrze. To powoduje, że na tym polu prawie każdy młody myśliwy może stanąć do walki z tzw. „aktywistą”, ale moim zdaniem, to ciągle za mało.
W programie brakuje problematyki ochrony przyrody (2 godziny to mało), choćby wstępu do nauk leśnych (kiedy na jednym z kursów zacząłem pytać o podstawowe typy lasu, oczy kursantów były niczym afrykańskie krugellandy – wielkie i okrągłe).
Na pewno w nowym programie powinno się znaleźć sporo miejsca dla kwestii mediów społecznościowych. Prowadziłem niedawno przez rok zajęcia z tej dziedziny na jednej z wyższych uczelni i wierzcie mi – jest o czym nauczać.
Nie wiem czy to wszystko, o czym piszę powinno być w programie, co do niego jeszcze dopisać, co wyrzucić – ale wiem jedno czas: na dyskusję nad nowym programem, czas na nowe sylabusy.
Zakuć, zaliczyć, zapomnieć!
Wreszcie kwestia organizacyjna dla mnie w tej chwili podstawowa. Dziś jest tak, że po roku stażu, lub krótko przed jego ukończeniem, stażysta idzie na kurs. Przez kilka weekendów z rzędu faszerujemy go wiedzą. Właściwie dopiero tutaj dowiaduje się wielu rzeczy, które teoretycznie powinien nabyć od opiekuna stażu, ale – ze względów, o których powyżej pisałem – się nie dowiedział. Wiedzy jest dużo, do przyswojenia w bardzo krótkim czasie!
Adepci rozwiązują testy (co bardziej obyci z informatyką wiedzą jak obejść zabezpieczenia i zamiast szukać odpowiedzi po podręcznikach mają je od razu na ekranie – miałem kurs, gdzie kumaty informatyk podzielił się ta wiedzą z całą grupą) w związku z tym uczą się na pamięć.
Jako się już rzekło wiedzy jest dużo, czasu mało, więc odbywa się typowo studencki proces: zakuć, zaliczyć, zapomnieć. Egzaminy zdają, ale wiele z nabytej wiedzy szybko wietrzeje…
Stąd mój pomysł. Prosty. Wydłużmy czas nauki! Nie róbmy kursów dla stażystów. Uczmy ich przez cały okres stażu. I tu mam pomysł na trzy modele:
Kurs przed stażem
Pierwszy – najmniej rewolucyjny. Stażysta idzie na kurs na początku stażu, by wejść w dalszy staż już wyposażony w minimum wiedzy teoretycznej. Po roku robimy weekend przypominających konsultacji – albo i nie – i dopiero wtedy egzamin.
Już słyszę głosy mówiące o tym, że przecież jak zaczyna staż, to przyszły myśliwy ma się sam uczyć teoretycznie, a kurs to tylko przypomnienie wiedzy. To piękne założenie, ale sprawdza się raz na 100 przypadków. Zbyt długo uczyłem, by nie wiedzieć jak jest…
Za naukę teoretyczną stażysta bierze się w momencie zaczęcia kursu, że jest to dobry pomysł przekonałem się na własnej skórze, odkąd swoich podopiecznych zacząłem posyłać na kursy, gdy zaczynali. Uzbrojeni od początku w wiedzę teoretyczną o wiele lepiej funkcjonowali w czasie terminowania i kiedy po roku szli na egzamin byli przygotowani lepiej bo mieli czas na utrwalenie wiedzy.
12-miesięczne szkolenie
Drugi pomysł – trochę bardziej rewolucyjny. Przez cały rok, jeden weekend w miesiącu, odbywa się szkolenie teoretyczne. W jednym miesiącu zajęcia z broni, w drugim z kynologii, trzecim z literatury itd. Bez względu na to, w którym miesiącu stażysta zaczyna, od początku idzie również na zajęcia teoretyczne i musi zaliczyć wszystkie 12 zajęć, po czym dopiero może przystąpić do egzaminu.
Zajęcia maja charakter „koła” – co 12 miesięcy te same zajęcia – więc bez względu kiedy adept zacznie staż – na zajęcia z danego tematu musi trafić.
Model ten jest trudny organizacyjnie dla zarządu okręgowego, ale ma jedną zaletę – stażysta cały czas musi sobie przyswajać wiedzę.
Studia podyplomowe
Wreszcie pomysł trzeci. Wszyscy stażyści zaczynają w staż w jednym terminie! Nabór na staż trwa od lutego do marca i 1 kwietnia wszyscy w okręgu zaczynają łowiecką praktykę. Przez rok – raz w miesiącu mają zajęcia teoretyczne, organizator kursu może im zadawać „zadania domowe” do wykonania w kole i wszyscy w marcu następnego roku przystępują do egzaminu, tak by w kwietniu – maju już mogli uczestniczyć w walnych zgromadzeniach kół.
Rewolucja? Nie, po prostu zmiana przyzwyczajeń. Nim odrzucicie ten pomysł zapytajcie się sami – dlaczego nie? Jednakowy termin przyjęcia na staż w całej Polsce? A dlaczego nie? Do szkół i na studia też idzie się w jednym terminie, chcesz iść na studia podyplomowe, też nie idziesz kiedy chcesz tylko 1 października.
Model prostszy organizacyjnie, przypomina studia podyplomowe, zmusza do nauki przez cały czas, pozwala kursantów poznać o wiele lepiej niż w czasie krótkiego kursu dzisiaj, a i integracja grupy jest większa.
Jest też jeszcze jedna sprawa uczynienia kursów bardziej praktycznych. „Za moich czasów” wymagaliśmy, by kursanci brali udział w wystawach psów myśliwskich, gdzie pod opieką doświadczonego kynologa oglądają różne psy na żywo, a nie tylko nie tylko na rysunkach z testów, jeździli do OHZ, by zobaczyć jak wygląda wzorcowa gospodarka łowiecka (akurat taką prowadzi OHZ Bytnica), podglądali zagrodową hodowlę zajęcy, przyglądali się rozbiorowi tuszy.
Wyobrażam sobie, że ci z Wielkopolski mogliby jeździć do Zielonki, by na własne oczy zobaczyć daniela, ci z Kujaw mogliby się przyglądać polowaniom na dzikie bażanty, wszyscy braliby udział, co najmniej w jednych targach łowieckich…
Bez wątpienia należy wprowadzić do programów rozpoznawanie ptaków nie będących łownymi. Pomysłów jest sporo trzeba tylko…. Ruszyć bryłę przyzwyczajenia z posad i nie bać się dyskusji o zmianach.
Świat się zmienia i musimy mieć wiedzę szeroką. Nie tylko o łowiectwie, ale i o szerszych zagadnieniach przyrodniczych. Do dyskusji w „ekofisiami” nie wystarczy prof. Gwiazdowicz, prof. Olech, czy prof. Okarma. Każdy z nas musi być wyposażony w podstawową wiedzę, by spotykając na ulicy miłośniczkę jedzenia trawy umieć jej wyjaśnić, że schabowe nie rosną na drzewach, a bezwzględna ochrona wilka oznacza zagładę dla biednych sarenek.
Nie wiem, czy jak będzie inaczej będzie lepiej, ale wiem, że by było lepiej musi być inaczej. Musimy się szkolić, dobrze szkolić i to nie tylko na samym początku łowieckiej drogi. Ale o tym innym razem…
P.S.
Kategorycznie należy zakażać szkoleń zdalnych. To fikcja, po prostu fikcja…