Ubranie maskujące, kominiarka i wojskowy karabin nie ma nic wspólnego z naszym łowiectwem.
Nigdy nie akceptowałem militarnych ubrań oraz broni używanych przez wojsko. Janek Głazowski – stary nemrod – spytał mnie kiedyś: czy współczesny myśliwy pozostanie już komandosem? Te ubrania maskujące, kamuflaże, zakrywanie twarzy – czy o to naprawdę chodzi w łowiectwie? Czy jak spotkam w lesie człowieka z bronią, to mam się zastanawiać, czy to myśliwy, czy może zagubiony komandos?
Wielu moich znajomych twierdzi, że zmianę społecznego odbioru łowiectwa trzeba rozpocząć od analizy przyczyn narastającej niechęci, ponieważ u jej podstaw znajduje się niewiedza, niezrozumienie, ale również wizerunek kształtowany przez nas samych.
Po dopuszczeniu do polowania termo i noktowizji w opinii naszego społeczeństwa nie pozostawiamy zwierzynie żadnych szans. Potwierdzeniem tego są filmiki „promujące” łowiectwo, gdzie znani youtuberzy dwoją się i troją, aby zachęcić myśliwych do zakupu urządzeń zwiększających nasze szanse i pozwalające strzelać coraz dalej…
Pytanie wcale nieretoryczne – gdy ktoś spotka w lesie takiego zamaskowanego „partyzanta” w kamuflażu z wojskowym karabinem i celownikiem termowizyjnym, to wzbudzi sympatię, czy raczej pomyśli, że ma przed sobą „mordercę” biednych sarenek…
Sęk w tym, że część młodych adeptów jest zachwyconych tymi nowinkami. Chętnie upodabniają się do komandosów, potrafią godzinami rozprawiać, na jaką odległość da się celnie strzelić, a na jaką nie.
Mnie się ta moda nie podoba. Tak samo jak myśliwy w walonkach. I tu dotykamy problemu naszego ubioru. W tej sprawie jestem germanofilem. Uważam, że Niemcy, Szwajcarzy, a zwłaszcza Austriacy mogą być dla nas wzorem. Mam z nimi do czynienia często i jestem pełen podziwu dla ich szyku i elegancji. Stonowana zieleń, charakterystyczny krój – wszystko to powoduje, że już z daleka wiesz, że masz do czynienia z myśliwym.
I to nie tylko w łowisku, ale i w mieście. Elegancka marynarka, dobrze skrojona kamizelka, zamszowa wstawka i rogowe guziki powodują, że taki łowca – nie wspominając o polujących paniach – budzą sympatię.
Często pytam siebie, dlaczego polscy myśliwi tak małą wagę przywiązują do swego wyglądu? Bejsbolówka to czapka rodem ze stadionu, a nie z łowiska. Na strzelnicy jeszcze przystoi, ale w lesie? W lesie nakryciem polskiego myśliwego powinien być kapelusz. Ale co ja tu się czepiam bejsbolówki, skoro zdarza mi się spotykać kolegów w płóciennych kapelusikach prosto z wędkarskiego sklepu.
Tak samo irytują mnie plastikowe osady broni, często w ciapki i wzorki. To nie ma nic wspólnego z polowaniem. Z takim karabinem można się zgłosić do Wojsk Terytorialnych. Te „wynalazki” są oferowane przez sklepy myśliwskie, co nie jest żadnym argumentem. Kupcy oferują wszystko, co mają szanse sprzedać, ale to nie znaczy, że trzeba zaraz to kupować!
To samo dotyczy naszej prezencji poza lasem. Ilu z nas, idąc do znajomych ubiera coś, co wskazuje, ze przynależy do łowieckiego środowiska? Zielona marynarka, koszula w łowieckie wzory, myśliwska biżuteria. To jest w sklepach! Trzeba tylko chcieć, a że przy okazji tworzy dobrą aurę wokół łowiectwa, to chyba dobrze.
Noblesse oblige – szlachectwo zobowiązuje. Skoro chcesz być polskim myśliwym, to szanuj nasze zwyczaje. Filcowy kapelusz, stonowana zieleń, drewniana osada broni i elegancka wyjściowa marynarka. Jesteś myśliwym, a nie komandosem!