Jedną z piękniejszych kart łowiectwa jest możliwość polowania z psem. Współpraca z nimi oprócz przyjemności daje nam również okazję dostrzeżenia, że bez ich pomocy jesteśmy całkowicie bezradni.
Wyposażeni w najnowsze zdobycze techniki, czujemy się często wszechmocni. Lecz wystarczy tylko jeden strzał, po którym zwierz nie pada w ogniu i stajemy się całkowicie bezradni.
Wszystkie nasze nowoczesne narzędzia nie potrafią zastąpić niezwykłego zmysłu powonienia psa i biegłości z jaką się nim posługuje. Przyjemność oglądania tego talentu oraz doświadczenia, dzięki któremu potrafi odnaleźć postrzeloną zwierzynę jest niesamowicie fascynujące. Każdy, kto tego doświadczył ma pełną świadomość, że polowanie bez ułożonego psa myśliwskiego nie jest już tak ekscytujące i efektywne.
Charakterystyczna „rakieta”
W zeszłym roku Cezar wielokrotnie udowodnił wyższość swojego powonienia nad ułomnością ludzkiego wzroku. Tak było również z pozoru wyjątkowo prostym przypadkiem…
Zagraniczny myśliwy w towarzystwie podprowadzającego z odległości około 180 metrów oddał strzał do byka będącego na łące tuż przy ścianie brzozowego lasu, poprzerastanego bujną roślinnością. Obaj widzieli jego reakcję, którą była charakterystyczna „rakieta”, po której byk ruszył ostro w gąszcz.
Poszli na miejsce, gdzie przed chwilą go widzieli, jednak farby na zestrzale nie znaleźli. Przy tak charakterystycznej reakcji zwierza byli pewni dobrego trafienia, więc mozolne przeszukiwali gęste leśne poszycie, w którym zniknął…
Efekt był taki, że po dwóch godzinach spotykamy się i wskazują tym razem Cezarowi zapamiętane miejsce zestrzału. Jednak on nie dostrzega tam nic niezwykłego i bez przekonania posłusznie sprawdza wskazane obrzeża lasu.
W końcu sam podejmuje decyzję powracając na łąkę i tam weryfikuje ich informacje sprawdzając teren dużo szerzej. Spokojnie przeszukuje ścianę lasu ponad sto metrów od poprzednio wskazanego miejsca i tam natrafia na to czego szukał.
Po 50 metrach wszyscy staliśmy uśmiechnięci i zadowoleni w chaszczach nad martwym bykiem. Tylko Cezar wyglądał na lekko zażenowanego, że do tak prostej pracy został wezwany!
Zagadkowe objawy
W upalne południe – tego wrześniowego dnia – byliśmy w dużo gorszych nastrojach. Niedaleko Węgorzewa po przejściu kilku kilometrów po rozgrzanych łąkach odpuszczamy trop byka, któremu przygoda z dewizowcami zbytnio nie zaszkodziła.
Ruszamy, czym prędzej do odległej Iławy, gdzie czeka nas kolejna myśliwska zagadka. Myśliwym uszedł strzelany również przez dewizowca byk, lecz podobno odnaleźli na jego tropie parę kropel farby. Prawdopodobnie nie będzie to kontrolny spacerek…
Po czterech godzinach „odpoczynku” za kierownicą, podprowadzający leśnicy opowiadają mi, że jedyną reakcja, jaką zauważyli w momencie strzału był „półobrót”, jaki wykonał byk przed ucieczką.
To zagadkowe i nieprzekonujące objawy. Farby nigdzie nie dostrzegam, ale ruszamy za Cezarem w leśne ostępy. Wigor Cezara mówi mi wiele. Widzę po jego zachowaniu, że znalazł zapach „stresu”, co potwierdza trafienie.
Mój posokowiec pracuje płynnie, sprawnie i szybko. W gęstwinach potrafi nawracać, a trop bywa bardziej kręty i zawikłany, ale wiem, że to byk próbuje go poplątać, aby zgubić ewentualnych prześladowców.
Nagły zwrot akcji
Cezar rozwiązuje te jego zagadki i przez ponad pół godziny pokonuje ponad dwa kilometry. Mijamy młodniki, gruby las i w końcu docieramy do gęstej brzozowej uprawy, gdzie mój orzeł – jakimś siódmym zmysłem – jak zwykle wiedział, że nadchodzi finał.
Znając go doskonale, domyślałem się tego po jego zachowaniu. Nagle znika z mojego pola widzenia i tylko nawigacja informuje, że dystans między nami wzrósł do ponad 100 metrów. To sygnał dla mnie, że za chwilę nastąpi nagły zwrot akcji.
Głoszenie daje mi stuprocentową gwarancję, że dotarliśmy do poszukiwanego postrzałka. Jego nos rozróżnia bezbłędnie zapach poszukiwanego postrzałka, co wielokrotnie obserwowałem. Z flegmą ignoruje ucieczkę każdego napotkanego zdrowego byka, czy innego zwierza, który zalegał na naszym tropie i z zimną krwią odprowadza go wzrokiem…
Fala dumy i radości
Cezar oszczekuje postrzałka, więc staram się podejść jak najbliżej, co wielokrotnie decydowało o sukcesie. Zawsze baryton Cezara – który nagle rozdziera leśną ciszę – działa na mnie niczym niespodziewany wstrząs elektryczny.
Serce skacze mi do gardła, a krzyż lunety wśród gąszczu listowia wypatruje celu. Zaskoczony również bywa byk i to często jest naszym największym atutem.
Tym razem skrzętnie korzystam z tej przewagi, lecz byk rusza ostro po pierwszym strzale. Poprawiam szybko, jednak bez spodziewanego efektu.
Baryton oddalającego się Cezara nadal niesie się po kniei, a ja z mętlikiem w głowie przedzieram się za nim. Gdy wypadamy z młodnika ciężar spada mi z serca.
Widzę jak mój orzeł triumfalnie stoi nad pięknym jeleniem. Czuję jak fala dumy i radości zalewa mi serce. Mój Cezar kolejny raz pokazał, że nic nie jest w stanie zastąpić ułożonego tropowca, bez którego polowanie potrafi mieć bardzo często gorzki smak.