Strzelany nocą z podchodu na łące dzik, padł po strzale na miejscu. Odczekał, więc chwilę i zadowolony ruszył do samochodu, a gdy podjechał po niego stwierdził zaskoczony, że dzika… Nie ma!
Wnikliwa analiza miejsca zestrzału wykazała jedną niewielką plamkę farby i nic więcej. Wataha ruszyła po strzale do krzaków, lecz na jej tropie nie znalazł nawet kropelki farby. Wniosek wydawał się oczywisty i logiczny, że była to obcierka po „piórach”, czyli wyrostkach kręgosłupa i dla wycinka był to tylko przykry incydent…
Cezar sprawdza wskazaną mu plamkę i rusza po tropie watahy. Widząc to klnę w duchu, bo wiem, że teraz dopełnienie tej „formalności” to kilkukilometrowy szybki przełaj z przeszkodami, nim nabierzemy pewności, że tak w istocie było.
Czeka na nas pewnie najbardziej niewdzięczna z prac, które w takim przypadku musi wykonać mener ze swoim psem. Takie to czasami bywają uroki dochodzenia postrzałków.
Szansa na sukces
Jednak po kilkudziesięciu metrach Cezar zawraca i ponownie o dziwo sprawdza zestrzał?! Tym razem kieruje się jednak na rozległe łąki, a mnie zapala się światełko nadziei.
Jeśli dzik nie podąża za watahą, to jest to oznaka jego słabości i naszej szansy na sukces. Teraz czuję już wyraźnie powiew optymizmu, gdyż mój orzeł pewnie zmierza po tropie.
Po kilometrze trochę rzednie mi mina, gdy przekraczamy bobrową tamę w bagnistym terenie, a on przedziera się przez zwarte trzcinowiska. Na naszą pociechę dzika w nich na szczęście nie ma, a na niewielkiej łacie śniegu dostrzegamy pierwszy ślad farby.
Rytmiczne machanie
Jednak ostro protestuję, gdy mój orzeł zdecydowanie przepływa głęboki kanał, na co ja nie jestem przygotowany. Odwołuję go, fundując mu z przykrością ponowną kąpiel w lodowatej wodzie i wracamy szybko do bobrowej tamy, aby z drugiej strony rozlewiska odszukać trop.
Mądry dzik zrobił wiele, aby zgubić swój ślad w wodzie przed ewentualną pogonią. Na nasze szczęście Cezar szybko sobie z tym radzi i na dokładkę jest już stosunkowo twardo, choć przed nami wysokie łany nawłoci i chwastów.
Pracujemy teraz pod wiatr i dostrzegam u niego rytmiczne machanie ogonem, co jest pierwszym zwiastunem, że zapach tego poszukiwanego dzika jest już w jego nozdrzach.
Cezar przyspiesza, a ja pędząc za nim zdejmuję szybko broń wiedząc, że finał jest już blisko. Staram się jak mogę dostrzec w tym gąszczu jego poczynania, lecz gdy po raz pierwszy dwukrotnie daje głos, a ja w tej samej chwili dostrzegam sylwetkę uciekającego dzika nie mam jeszcze pewności, że to nasz postrzałek.
Weryfikacja tropowca
Nie strzelam, ale gdy mój orzeł rusza za nim ostro do głośnego gonu i po chwili zatrzymuje postrzałka, nie mam już najmniejszych wątpliwości. Tym razem ciągnę za spust kończąc pracę mojego orła.
Dopełnienie – jak się wydawało zwykłej formalności przez mojego kolegę – przyniosło doskonały rezultat przekonując go niezbicie, że każdy strzał do zwierzyny grubej powinien zweryfikować wykwalifikowany nos tropowca, a nie nasza logika…
W tym przypadku obdukcja wykazała postrzał w krtań, a nasz wycinek okazał się dorodnym warchlakiem.