Najtrudniejsze są prace na tropie postrzelonej zwierzyny po polowaniach zbiorowych, które potrafią być bardzo wyczerpujące i czasem mocno frustrujące. Krótkie jesienne dni powodują, że kolejność prac podjętych przez psa – po takim polowaniu – ma decydujące znaczenie dla podniesienia postrzałków. Dobre wyczucie i intuicja „pilota” wskazującego nam kolejność prac jest na wagę złota.
Pod koniec listopada przeprowadzaliśmy kontrolę w kole łowieckim po polowaniu zbiorowym, które odbyło się poprzedniego dnia. Taka praktyka jest godna uznania, choć niestety niezbyt często praktykowana w kołach.
Startujemy od kontroli pudła, lecz po moich cierpkich uwagach Michał rzuca nas na głęboką wodę. Idziemy na trop chmary, gdzie strzelano do dwóch łań, z których jedną topił nawet gończy, lecz bez sukcesu.
Ruszamy późno, ale wreszcie za postrzałkiem. Cezar ciągnie po tropie zdeterminowany i ostro posuwamy się grubym lasem. Widzę na mapie, że zbliżamy do asfaltowej drogi. Do niedawna były moim zmartwieniem. Cezar nie raz musi je przekraczać idąc bez otoku za ranną zwierzyną.
Dzisiaj pędząc za nim, z satysfakcją i dumą patrzę, jak często bez komendy siada przed nimi i czeka spokojnie na moją zgodę, aby przekroczyć te śmiercionośne pułapki.
Cezar „odjeżdża”
Pracujemy płynnie i bezstresowo. Po pięciu kilometrach przekraczamy drugą samochodową arterię i wchodzimy w gęsty młodnik, czuję przez skórę bliski finał. Rzeczywiście Cezar „odjeżdża” gwałtownie i po chwili słyszę, jak głosi stanowioną łanię.
Niestety, tym razem pierwsze podejście kończy się fiaskiem. Czujna łania rusza szybko do ucieczki i mój strzał rozpaczy kończy się pudłem.
Cezar znów musi ratować sytuację. Pędzi za nią jak błyskawica, a ja robię, co mogę, aby nie odpaść zbyt wcześnie z tego wyścigu.
Mam szczęście, bo na leśnej drodze dogania mnie samochodem Michał. Teraz nasza wspólna pogoń i dotarcie do nich, to już tylko kwestia czasu.
Po kilometrze namierzamy Garminem Cezara w kolejnym sosnowym młodniku. Twardo stanowi łanię z przestrzelonym, tylnym badylem. Docieram do nich szybko i tym razem kończę z sukcesem to dynamiczne i trwające godzinę dochodzenie.
Ponad 20 kilometrów
Spieszymy się! Czeka kolejne pilne zadania. W następnej pracy pokonujemy ponad trzy kilometry za ranną łanią, która uciekając przepływa jednak szeroki kanał dzielący olbrzymie trzcinowiska.
Dla Cezara to nie problem, ale dla nas okazał się on nie do pokonania, więc w kolejnym maratonie tego dnia próbujemy dojść byka, który choć zgubił trochę farby, to uchodzi… Zmrok zastaje nas w lesie, gdy zmęczeni mamy na liczniku ponad 20 kilometrów i tylko jeden sukces.
Kończyłem ten dzień z pewnym niedosytem spowodowanym przekonaniem, że nie zdążyłem zapracować w nim na wszystkich tropach wymagających kontroli, co podniosłoby naszą skuteczność. Szkoda, że mieszkamy tak daleko, bo praca dla takiego koła i z takim podejściem, to dla mnie wielka przyjemność i satysfakcja!
Z nosem przy ziemi
Po dniu odpoczynku jedziemy do Grzegorza. Strzelał rankiem na obrzeżach Puszczy Kozienickiej do jednego z dwóch byków jelenia. Po strzale sprawdził dokładnie najbliższą okolicę i nie znalazł najmniejszego dowodu potwierdzającego trafienie.
Zawiedziony uwierzył, że spudłował, ale namówiony przez przyjaciela i dla świętego spokoju poprosił mnie, aby Cezar to potwierdził. Ruszamy spod ściany lasu we trójkę do oddalonej o 150 metrów gruszki, w rejonie której był strzelany byk.
Na łące leżą jeszcze resztki topniejącego śniegu, więc sprawa wygląda na przesądzoną. Każda kropla farby w promieniu 100 metrów powinna być widoczna.
Nasze wspólne poszukiwania z Grzegorzem nie wnoszą jednak nic nowego, ale o dziwo Cezar pracuje niczym pedant, uparcie tropiąc z nosem przy ziemi. Wolno, ale systematycznie posuwa się łąką w kierunku brzozowego młodnika.
Sprawdzamy naocznie, co go tak zaabsorbowało na tej gołej łące, ale nic ciekawego na niej nie dostrzegamy. Jednak o dziwo jego praca nabiera rozpędu i widzę, że to już nie jest zwykła kontrola.
Niespodziewany prezent
Podążamy za nim przekraczając wąskie młodniki i grząskie polne oranki, ciągnąc wzdłuż lasu. Miejscami trafiam na trop byka, ale nigdzie na śniegu nie znajduję śladów farby.
Jednak po pracy Cezara widzę, że trafienie lub obcierka była, choć nadal nie mamy potwierdzenia. Dopiero prawie po kilometrze tropienia… Nagle dostrzegam na resztkach śniegu jedną malutką kropelkę farby!
Dziwne to i zastanawiające. Szykowałem się już na długi i ciężki maraton z wątpliwym zakończeniem, ponieważ wyglądało to mizernie.
Gdy w brzozowym młodniku wpadłem wprost na Cezara stojącego nad martwym bykiem, byłem tym niesamowicie zaskoczony! Aż trudno uwierzyć w tak szczęśliwy, zaskakujący i szybki finał tej pracy, którego kompletnie się nie spodziewaliśmy.
Chyba najbardziej cieszą nas takie niespodziewane prezenty, a szczególnie, gdy są tak piękne. Widziałem to w szczęśliwej twarzy Grzegorza, do którego na pewno z czasem dotrze, że otrzymał ten prezent od mojego Cezara!