Jednym z powodów, za które tak kochamy polowanie jest jego niepowtarzalność, choć zazwyczaj mamy przekonanie, że jesteśmy do niego dobrze przygotowani. Często jednak nasz misterny plan się wywraca. Każda przygoda w kniei jest inna, a dynamika zmieniającej się sytuacji zawsze zaskakuje.
Podobnie jest też z dochodzeniem postrzałków. Bywa, że teoretycznie prosta praca zamienia się w węzeł gordyjski, który ciężko rozwikłać. Tak też było i tym razem…
Pewien wytrawny i zapobiegliwy dewizowiec, aby nie mieć problemu z ewentualnymi postrzałkami wybrał się do OHZ-tu na rykowisko z bronią, z którą polował w Afryce na wielką piątkę, czyli kalibrem 375 H&H Mag. Liczył, że po strzale taką kulą jeleń nie ma żadnych szans. Gdy jego wymarzony byk, tuż przed zachodem słońca ustawił się na kulawy sztych, oddał strzał na komorę…
Nocą na otoku
Byk kulę przyjął, jednak oddalił się na niewielką odległość i zaległ. Jarek – doświadczony podprowadzający – widząc to przezornie odczekał 30 min nim obaj ruszyli do byka. Zdumieni zobaczyli, jak ten podnosi się i rusza niespiesznie do przylegającego lasku. Wycofali się, a Jarek zadzwonił do mnie. Ponieważ mój harmonogram prac na kolejny dzień był mocno napięty, a sprawa wyglądała na przesądzoną, więc po krótkiej naradzie pomimo zapadających ciemności pojechaliśmy do nich z pomocą.
Tym razem po dwóch godzinach na otoku i w świetle latarek ruszyliśmy po tuszę martwego byka. Ale tym razem czekała na nas niespodzianka. Ku naszemu zaskoczeniu, byk podniósł się przed nami, a ja przekonany, że odchodzi resztkami sił puściłem w gon Cezara. Gdy jednak po 100 metrach nie było stanowienia, spanikowany zdzierając gardło jakimś cudem go odwołałem. Już widziałem w tych ciemnościach – oczyma wyobraźni – za każdym krzakiem wilka, których jest tu wiele…
Przezorny i zapobiegliwy Jarek, jak się później okazało, na wszelki wypadek zawiesił karteczkę na pobliskim krzaku, obok którego nocą wracał z gonu Cezar. Mocno zawiedzeni musieliśmy przełożyć pracę na kolejny dzień…
Gordyjski węzeł
Po porannych wyjazdach na planowane wcześniej dochodzenia, przyjeżdżam do łowiska o godzinie 14. Teraz już będąc pewni swego ruszamy od zestrzału. Jarek – znając kierunek ucieczki byka – jedzie samochodem, aby zaoszczędzić nam drogi powrotnej i czeka na telefoniczne wieści.
Na zestrzale jest dużo farby, więc jedynie czym się martwię, to tylko tym, że tusza byka może być już zaparzona. Ruszamy ponownie na trop i tu ku mojemu zaskoczeniu Cezar trafia na gordyjski węzeł!
Kręci i wywija pętle w tym niedużym lasku, gdzie farby już brak i wyprowadza mnie raz z jednej, raz z drugiej jego strony. Nic z tego nie rozumiem. Zaczynamy ponownie od zestrzału, ale sytuacja się powtarza. Upływa prawie godzina tej bezładnej plątaniny, a ja jestem bliski załamania, nie rozumiejąc przyczyny tych problemów.
Czyżby taka teoretycznie prosta i łatwa praca miałaby zrujnować naszą tak mozolnie wypracowaną reputację? Zniecierpliwiony Jarek powraca do nas zdziwiony i rozwiązuje zagadkę!
Prosto i ostro
Znając doskonale teren wyprowadza nas z lasku i pokazuje swoją karteczkę, którą pozostawił w nocy na tropie wracającego z gonu Cezara. I nagle staje się cud, problemy znikają jak ręką odjął.
Ruszamy jak wystrzeleni z katapulty, prosto i ostro przecinając na ukos wojskowy poligon. Widzę, jak mój wcześniej zagubiony pies zmienił się nagle w lotnego orła. Z nosem przy ziemi pędzi slalomem po tych wertepach, a ja robię co mogę, aby za nim nadążyć.
Gdy już zbliżamy się do lasu mój orzeł niknie mi w olbrzymiej połaci wysokich chwastów. Nawet nie zauważam, jak odjeżdża ode mnie w ekspresowym tempie. „Budzi” mnie dopiero wibracja mojej nawigacji i komunikat „Cezar szczeka”.
Jest tak daleko, że nawet tego nie słyszę. Ale wątpliwości już nie mam, znalazł naszą zgubę i o dziwo, żywą! On nie jest oszczekiwaczem, więc jeśli głosi to znaczy, że nasz byk żyje.
Pędzę do niego co sił i po chwili widzę w oddali to w co nie wierzyliśmy obaj z Jarkiem. Byk przemieszcza się po poligonie w kierunku lasu, a Cezar robi co może, aby go zatrzymać.
Ciągnę za spust
Nie widzę psa, ale już go słyszę i to dobrze. Są dość daleko, lecz do lasu mają coraz bliżej. A tam wcale nie musi być nam łatwiej. Boję się strzelać, bo nie dostrzegam w tym gąszczu Cezara.
Gdy kolejny raz widzę jak byk rusza, zatrzymuje się i odwraca, aby dać odpór psu, a słyszę go głoszącego wyraźnie z tyłu, postanawiam jednak zaryzykować. Jest daleko, ale mam go na blat. To jedyna okazja, więc składam się i ciągnę za spust, a byk zwala się na ziemię.
Sam prawie w to nie wierzę! Tyle szczęścia! Ta huśtawka nastrojów, pewności, stresu, zwątpienia, rozczarowania, nadziei, a teraz fartu przy tej pracy była tak duża, że już nic nie wydawało mi się pewne.
Po trafieniu z takiego kalibru, po którym przewracają się słonie, ten byk zaskakiwał nas na każdym etapie tej pracy. Pewnie dlatego ta niepowtarzalność polowań tak nas pociąga, a przy dochodzeniu postrzałków ich nieprzewidywalność nastręcza różne problemy, ale wtedy sukces jeszcze bardziej cieszy i smakuje.
Byk otrzymał trafienie 375 H&H Mag. centralnie w pierś, lecz na skutek ustawienia „na kulawy sztych” kula przeszła krawędzią komory i zatrzymała się pod łopatką…