niedziela, 24 listopada, 2024
Strona głównaPolowanieNieprawdopodobna ucieczka

Autor

Nieprawdopodobna ucieczka

Kończył się nasz pierwszy tydzień pobytu na mazurskim rykowisku. Rankiem ruszyłem na kolejną pracę do odległego wielbarckiego „Echa”. Zatem miałem czas na przemyślenia i refleksje.

Byłem zmęczony i zły na siebie po wczorajszym skomplikowanym dochodzeniu w jednym z OHZ-tów. Uległem sugestiom idącego ze mną Huberta, że Cezar ruszył do chwilowego pościgu za zdrowym bykiem, który podniósł się przypadkowo przed nami.

Pies pracując na tropie jeszcze go nie widział, lecz gdy dotarł do jego świeżego tropu ruszył za nim gwałtownie. Jego „odjazd” był chwilowy i tylko na około 200 metrów, a na dodatek bez głoszenia, więc nabrałem – po sugestiach kolegi – pewnych wątpliwości…

Reklama

Trop był nie sfarbowany, więc nie było wyraźnego dowodu, że to był ten byk. Zdarzyły się nam już w przeszłości 2-3 podobne przypadki, ale wówczas kontrola Cezara („odjazd”) nie była dłuższa niż 20-30 metrów. Pies momentalnie orientował się, że to nie jest ten byk i natychmiast powracał na trop.

W tym przypadku byk wyglądał na kompletnie zdrowego, a reakcja Cezara była… niejednoznaczna… Po dyskusjach uległem jednak i ponownie podłożyłem psa na ten sam trop tyle, że kilkadziesiąt metrów wcześniej, co niestety było kolejnym błędem.

Reklama

Ten mój stary wyjadacz doskonale rozumie taką decyzję, która jest „zdjęciem” z tropu i poleceniem szukania innego postrzałka.

Tym oto sposobem dwukrotnie „nabiliśmy” nasz licznik dodatkowym i kilometrami nim zrozumiałem, że dogadamy się obaj tylko wówczas, gdy podejmę pracę jeszcze raz od zestrzału i na otoku. Efektem tych nieporozumień było ponowne dotarcie w to samo miejsce, gdzie już wcześniej podnieśliśmy byka i podążanie za nim przez kolejne 3 kilometry. Lecz teraz licznik Cezara wskazywał już 20 kilometrów, a nasz pewnie niewiele mniej. Tym sposobem zmordowani i rozczarowani zakończyliśmy tą pracę.

Mnie pozostały wyrzuty sumienia, że dałem się zbić z tropu koledze. Źle odczytałem mowę ciała mojego orła. Jak się okazało – po 12 dniach – byk był postrzelony na „puste” z kal.6,5 i żył jeszcze przez 8 lub 9 kolejnych dni zanim go znaleziono.

Kolega po fachu

Bilans pierwszego tygodnia nie był dla nas zbyt imponujący. Gdyby nie odnalezienie czterech byków jednego dnia, mógłbym przypuszczać, że jakieś fatum ciąży nad nami. Kolejne cztery nasze prace to strzały po wyrostkach kręgosłupa. Strzelcy mieli problem z oceną odległości. „Zapobiegliwie” brali poprawkę na opad kuli…

Nieznajomość reakcji byka na taki strzał i emocje z tym związane wywołują moją frustrację. Powodem jest pewność łowców, że byk leży martwy i to bardzo blisko… Tymczasem byki po takim strzale chwilowo są sparaliżowane. Wywracają się, a potem wstają i uchodzą zdrowe w siną dal, bez żadnych zdrowotnych następstw.

Pozostałe trzy prace to były kontrole i obcierka. Więc wniosek po tych przemyśleniach miałem tylko jeden – rozważnie „czytać to co mówi” pies i ufać w jego nos, a od siebie postanowiłem wymagać determinacji, wytrwałości i konsekwencji, gdyż praca w tym czasie na tropach tego mocarza naszych lasów to najwyższa kategoria trudności.

Jadę do Szymona z tym silnym postanowieniem, licząc po cichu, że wreszcie doczekamy się przyzwoitej pracy. Po przyjeździe jestem mile zaskoczony. Jak się okazuje to mój kolega po fachu! Jego pasją było i jest dochodzenie postrzałków. Niestety jego 13 letnia Lara (gończy) z dorobkiem ponad 200 znalezionych postrzałków nie jest już w życiowej formie, a młoda następczyni nie ma jeszcze stosownych umiejętności, dlatego po raz pierwszy musi szukać pomocy.

Strzelał rankiem do byka, który podążał za schodzącą chmarą. Czuje, że zerwał strzał. Jest farba na kilkudziesięciu metrach tropu byka, ale Lara nie ma już sił, a młody pies kolegi nie ma odpowiedniej praktyki.

Cezar rusza, a za nim ja z nadzieją na dobrą pracę mojego orła, która zadowoli idącego ze mną fachowca!

Szybko i bezproblemowo po dwóch kilometrach docieramy do typowej ostoi, gdzie rykowisko trwa w najlepsze. Na tym podmokłym i porośniętym krzakami terenie słychać wyraźnie ryczące byki i widać ślady toczonych przez nie walk. Teren jest totalnie przez nie zdeptany, ale Cezarowi to wcale nie przeszkadza i niczym w transie tropi swojego postrzałka.

Nagle Szymon wskazuje mi stojącego przed nami byka o imponującym porożu, oddalonego o 80 metrów, który się nam przygląda. Twierdzi, że to może być najprawdopodobniej jego postrzałek. Może ma rację, ale moja dewiza brzmi: jeśli Cezar go nie stanowi lub ja nie widzę u niego wyraźnych oznak postrzału, nie podnoszę broni do ramienia.

Ruszam za moim orłem, którego ledwie widzę w tych gąszczach. Podążamy za nim sporym łukiem 150 metrów i dochodzimy w okolicę miejsca, gdzie stał przyglądający się nam byk. Nagle słyszymy obaj odgłos tratowanych gałęzi, a po chwili Cezara, który głosi już w gonie.

Czas na odpoczynek

Zaczyna się wyścig, a ja mam pewność, że Cezar doszedł naszego postrzałka. Niestety odległość między nami nie maleje, lecz rośnie. Nie ma twardego stanowienia i po chwili są już przed nami ponad 500 metrów.

Pędzimy za nimi, co sił lecz niewiele to daje. Po dwudziestu minutach męczącej pogoni okazuje się, że byk ma więcej sił niż my z Cezarem i uwalnia się od niego, uchodząc.

Mój orzeł wraca do nas zziajany. Czas na odpoczynek i zastanowienie. Tak długi gon psa świadczy o tym, że byk nie jest w pełni sił, a to już daje nam nadzieję. Wygrał z nami pierwszą rundę, ale nie oznacza to, że na dłuższym dystansie nie mamy szans.

Zaczynam żałować, że tej pracy nie rozpoczęliśmy następnego dnia, gdy upływający czas zrobiłby swoje, uszczuplając siły postrzałka. Przed nami długi maraton, który pokaże kto ma więcej wytrwałości i zdrowia.

Taktyka jeleni

Ruszamy ponownie. Byk opuszcza gęstą, torfową ostoję i pędzi poprzez suchy las w kierunku jeziora. Idziemy za nim sosnowym lasem parę kilometrów przez dobre 40 minut. Po cichu mam nadzieję, że będzie szukał schronienia w szuwarach otaczających jezioro, co często jest taktyką jeleni.

Ku mojemu rozczarowaniu byk okrąża je, uciekając po otaczających go łąkach. Czuję jak nadchodzi moje zwątpienie, potęgowane silnym zmęczeniem. Jeśli byk nie skorzysta ze schronienia w trzcinach z tej strony jeziora, to może z nami wygrać tą batalię.

Jak na ironię widzę, że Cezar prowadzi nas do lasu, co redukuje i tak moje nikłe nadzieje. Dochodzimy do zwartego drzewostanu i pierwszego młodnika świerkowego. Wiem już, że gdy go miniemy pozbędę się moich złudzeń na sukces.

I nagle, niczym dzwon rozlega się w tej gęstwinie tak oczekiwany baryton Cezara. Ma byka, a ja czuję nagły skok adrenaliny i siłę, która błyskawicznie powróciła. Teraz ostrożnie zanurzam się w ten gąszcz wiedząc, że jeśli nie podejdę cichutko i dość blisko, to kolejnej szansy już nie będzie.

Szczęście i euforia

Słyszę głos Cezara i wiem, że jestem od nich parę metrów, ale nic nie widzę oprócz zielonej zasłony z mnóstwa gałęzi. Dopiero po chwili dostrzegam w małej luce pochylony wieniec byka, który czeka na swego ujadającego prześladowcę.

Teraz albo nigdy. Wiem, że Cezar jest z boku, więc ryzykuję strzelając do byka na sztych. Jednak ten zwala się w ogniu! Czuję jak zalewa mnie fala radości. Wiem, że tym razem mieliśmy sporo szczęścia kończąc przygodę ostatkiem sił i na resztkach wiary w sukces.

Szymon tryska szczęściem i euforią. Jest pełen uznania dla Cezara, co czule mu okazuje. A dla mnie takie uznanie kolegów po fachu, którzy bywają niezbyt wylewni, to podwójna radość i duma!

Byk jelenia, to nie dzik czy sarna, które pies potrafi zatrzymać. Tego inteligentnego i twardego olbrzyma może skruszyć tylko czas, który zrobi swoje, gdy brakuje dobrego i celnego trafienia. W takich sytuacjach potrzebny jest doskonały nos posokowca, który doprowadzi do niego w stosownym momencie.

Uszkodzona wątroba byka, którego Cezar tropił przez 10 kilometrów…

Na zakończenie ważna informacja. Byk otrzymał trafienie na wątrobę, z której 1/5 była kompletnie zniszczona przez kulę .308 Win Lapua Mega. Tak daleka ucieczka – po ośmiu godzinach od strzału – z taką raną wydaje się aż nieprawdopodobna.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
WIĘCEJ ARTYKUŁÓW

Dywagacje o badaniach

Hołowniacy złożyli w Sejmie projekt ustawy wprowadzający obowiązkowe badania dla myśliwych. Nie „przywracający” - jak to przedstawiają ciemnemu ludowi - bo nie można przywracać czegoś, czego nigdy nie było. Ale to nie jedyne ich kłamstwo!

Ptasia debata

Uwaga myśliwi czas się zmobilizować! To jest też zadanie dla Zarządu Głównego PZŁ- trzeba spowodować by na ptasiej debacie pojawili się i nasi reprezentanci.

Subiektywny przegląd poczty mailowe...

Często moje koleżanki i koledzy zastanawiają się, dlaczego media głównego nurtu atakują myśliwych. Odpowiedź jest prosta! Nasi przeciwnicy mają „maszynę” do zarabiania pieniędzy!

Czeska komedia – sikanie na n...

Z policyjnej akcji redukowania dzików nasi sąsiedzi zrobili prawdziwą komedię. Zdjęcie myśliwych oddających mocz w Górach Izerskich stało się powodem postawienia im zarzutów karnych.

Szkodliwe dokarmianie

Wielu myśliwych uważa, że dokarmianie jest naszym „obowiązkiem”. Jednak taka interwencja powoduje więcej szkody niż pożytku.

Obwód Prezydenta Mościckiego

Lasy gminy Hażlach koło Cieszyna nie mogły równać się bogactwem zwierzyny w Puszczy Białowieskiej, ale to w tym miejscu lubił polować Prezydent RP Ignacy Mościcki.