W normalnym sezonie polowań zbiorowych nie było czasu na regenerację. Praktycznie każdego dnia razem z moim posokowcem szukaliśmy postrzałków. W tym roku pandemia wszystko pokrzyżowała. Nawet święty Mikołaj nie był dla nas zbyt szczodry, ale pamiętał o nas. Prezent był tylko jeden i wyjątkowo nas ucieszył!
Wracając wieczorem do domu szóstego grudnia z kolejnej kontrolnej pracy trochę się dziwiłem, że nie było „prezentu”. Po tylu latach jednak wierzę w św. Mikołaja!
Z tych rozważań wyrywał mnie telefon! Dzwoni Leszek z oddalonego od nas o 190 kilometrów koła „Ogrodników” i opowiada, że jego tata strzelał rano do byka. Pech chciał, że ten niestety uszedł pozostawiając na tropie farbę. Wraz z kolegami i psami zrobił wszystko, aby go odszukać. Niestety na niewiele to się zdało.
Egzamin „Ogrodników”
Leszek też myślał o prezencie z okazji Mikołaja i za wszelką cenę chciał znaleźć tego byka, ale jego metody zawiodły. Pyta, czy mógłbym przyjechać?
Szczerze mówiąc, wahałem się czy przyjąć zlecenie, bo nie wyglądało obiecująco, Sporo farby oraz ich długi pościg, wyglądał na typowy mięśniowy postrzał i jeszcze na dodatek byk pognany na „gorąco”!
Możemy się za nim zagonić na amen, a tu przecież liczą się tylko namacalne efekty naszej pracy! No i ta odległość od nas! Jednak przekonuje mnie. Ta resztka mojej i jego wiary w Św. Mikołaja! Może jednak chce zrobić prezent, tylko z lekkim opóźnieniem? Umawiam się z nim na 8 rano kolejnego dnia.
Wita mnie nestor koła Ryszard ze swoim kolegą. To on strzelał. Jedziemy wszyscy o jeden oddział dalej od zestrzału, bo tam na drodze, byk pozostawił farbę. My z Cezarem ruszamy po tropie, a koledzy czekają w samochodzie na wieści. Teren jest lekko podmokły, ale ciągniemy dość rączo po 25 godzinach od strzału.
Po ok. 1,5 km przekraczamy leśną ścieżynę i o dziwo widzę Ryszarda, który potwierdza, że dobrze idziemy. Od razu pomyślałem, że nas testują. Cezar pracuje bez otoku, luzem. Po 25 godzinach bardzo często tak robię, ponieważ wówczas pies pracuje dużo spokojniej, a ja traktuję to jako spacer i mam czas na refleksje…
W tym miejscu krótka dygresja. Bez otoku można pracować z psem doświadczonym i karnym. Puszczanie luzem młodego posokowca, niewybieganego lub z dużą pasją – to błąd i proszenie się o kłopoty! Pamiętajcie również, że obroża z telemetrią pozwala na lokalizację psa, ale nie jest lekarstwem na wszystkie problemy!
Praca Cezara
Od czasu do czasu nagrywam krótkie filmiki z tropienia. W tym przypadku przewiduję jednak długą pracę, a na koniec – jak wszystko dobrze pójdzie gon!
Jeśli byk tyle ucieka i sporo farbuje, to musi to być postrzał mięśniowy. Mam nadzieję, że po takim czasie opadnie z sił i stanowienie będzie łatwiejsze…
Po 3 km ślady farby znajdujemy sporadyczne, ale znowu natrafiamy na naszych kolegów. Tym razem gratulują mi psa i jego dobrej pracy. W duchu śmieję się z tej całej sytuacji i z tego ich egzaminu…
Brniemy dalej spokojnie poprzez las. Farby już jak na lekarstwo. Po około 4,5 km widzę samochód kolegów, jak jadą do nas leśną drogą. Pozdrawiam ich z daleka podniesieniem ręki, przecinamy tą drogę i idziemy dalej. Mijamy leśny strumyk i wchodzimy w gęstszy oddział. Cezar pracuje dokładnie, z rzadka robiąc niewielkie kółko, aby odzyskać trop.
Zaczarowany młodnik
Patrzę na Garmina, który pokazuje już 7 km. Widzę po psie, że praca jest wciąż po starym tropie. Myślę sobie, że nieźle musieli pognać tego byka!
Dochodzimy do sosnowego młodnika z dużą domieszką świerka i tam zaczynają się problemy. Cezar na przestrzeni około 100 m kwadratowych, przeczesuje go tropiąc każdy centymetr. Idziemy z jednego końca na drugi i z powrotem. Krążymy tam dobre 40 minut, aż zaczyna mi się w głowie kręcić!
Po pięć razy wchodzimy na tą samą ścieżkę, ale niewiele to daje. Znajdujemy miejsce z nakapaną farbą, tam gdzie byk stał. Jest też sporo legowisk jeleni. Na niewiele się to jednak zdaje. Przychodzą mi już do głowy czarne myśli. Pewnie tu polegniemy, bo ile razy można deptać te same ścieżki…
I nagle cud ! Widzę, że wreszcie wychodzimy z tego zaklętego kręgu! Jeszcze do końca nie jestem pewny, czy pies na pewno dobrze idzie po tropie, czy szuka go może w szerszym promieniu. Ale gdy odchodzimy ponad 200 m wiem, że ma trop! I nagle mnie zatyka!
Miękkie przez szynkę
Niespodziewanie włażę za Cezarem na leżącego, martwego byka! Jestem totalnie zaskoczony, bo to nie pasowało do moich prognoz! Miał być gon i stanowienie, a tu cud się zdarzył!
Z niedowierzaniem sprawdzam, czy to aby ten byk? Tak, to on! Cieszę się niezmiernie! Wracam 10 kroków i włączam kamerę, aby Cezar odegrał ponowne tą scenę, jak doprowadza mnie do byka, ale on ma to w nosie, a takie znalezione osobniki traktuje trochę jak zapowietrzone.
Nawet do zdjęcia w takich przypadkach, mam problem go ustawić. Wyłączam kamerę, całuję mojego orła i uradowany dzwonię do Ryszarda. Informuję go, że Św. Mikołaj nam wszystkim dzisiaj przyniósł prezent!
Moja radość w takich przypadkach, jest wprost proporcjonalna, do ilości kilometrów, które przyjechaliśmy, aby odnaleźć postrzałka. Patrząc na Ryszarda i jego kolegów, myślę, że ich radość nie była wcale mniejsza niż moja! Tylko Cezar, jak zwykle w takich przypadkach, pozostawał niewzruszony.
Byk otrzymał postrzał na szynkę, bez naruszenia kości. Kula przebiła mięsień i utkwiła w miękkim, dlatego farbowanie było tak długie.
Dekalog pogotowia
Podstawowym błędem moich kolegów były bezzwłoczne poszukiwania. To bardzo częsty powód wielu niepowodzeń. Ruszenie zwierza z pewnością przyczynia się, do długiej trasy ucieczki.
Cezar na tym tropie zrobił 8,8 kilometra. Zapisałem tylko 7,3 uznając poszukiwania w młodniku za jego osobisty dodatkowy wkład, choć niewykluczone, że byk w nim kręcił szukając dogodnego legowiska, które znalazł 250 metrów dalej.
W duchu powiedziałem sobie, że już nie zwątpię w dobro Św. Mikołaja! Kto w niego wierzy, temu zawsze coś przyniesie, a niedowiarkom oczywiście rózgę!
Koniecznie przeczytajcie dekalog tropiciela, w którym starałem się spisać Wasze błędy, a jeśli nie możecie odnaleźć postrzałka koniecznie dzwońcie do mnie lub moich kolegów z pogotowia postrzałkowego!