Łowczy krajowy na zakończenie swojej misji – z całkowicie niezrozumiałych powodów – postanowił jeszcze raz skompromitować organ, którym kierował jedenaście miesięcy.
Jako znany „propagator strzelectwa” widocznie musiał „poprawić” również organizację zawodów, bardzo sprytnie wskazując jako inicjatorów „dobrej zmiany” członków komisji strzeleckiej przy NRŁ. Jednak komisja nie dała się wmanewrować w intrygę.
Między innymi Andrzej Szeremet za pośrednictwem Internetu wyjaśniał wszelkie meandry i zawiłości tematu. Z niecierpliwością czekałem na ukazanie się elektronicznej wersji „Łowca Polskiego”, z której dowiedzieliśmy się, że za większością pomysłów w tym: likwidacją „zająca” i „bażanta” oraz zmniejszeniem tarcz „rogacza” i „lisa” – stoi osobiście łowczy krajowy.
Podczas najbliższego posiedzenia Naczelnej Rady Łowieckiej – które planowane jest na 13 lutego br. – zostanie postawiony wniosek o uchylenie tej uchwały ZG PZŁ. Rozmawiałem z kilkoma członkami rady i wszyscy są za wyrzuceniem do kosza nowych zapisów.
Powodów jest wystarczająco dużo. Łowczy krajowy udowodnił, że jako najważniejszy etatowy urzędnik związku nie szanuje naszego Statutu, ale również ustawy i rozrządzeń ministra środowiska. Bez żadnych wewnętrznych konsultacji chciał wprowadzić kosztowne zmiany. Pewnie nawet nie mając świadomości, że na wielu naszych strzelnicach przebudowa „bażanta” i dołożenie maszyn do parkuru jest ze względów bezpieczeństwa niemożliwe!
Reforma bez celu?
Czy strzelectwo należy reformować? Obecny łowczy krajowy – który kiedyś czynnie uczestniczył w zawodach – jak widać, nie ma żadnych wątpliwości, ale żeby odpowiedzieć na to pytanie należy zadać inne. Jaki jest cel obecnej reformy?
W tym miejscu należy jednak przypomnieć postać Ignacego Stachowiaka – twórcę strzelectwa myśliwskiego – który dzisiaj pewnie przewraca się w grobie. Nie wszyscy pamiętają, że był pomysłodawcą sześcioboju i krajowego konkursu dla kół łowieckich jako sprawdzianu umiejętności. Rozumiem, że nie wszystkim musi się podobać obecny model, a szczególnie tym, którzy mają „problem” na „zającu”, ale…
Pułkownikowi Stachowiakowi przyświecał jasny cel. Chciał spopularyzować zawody i wywołać stałe doskonalenie umiejętności strzeleckich, co bezpośrednio miało się przełożyć na większą skuteczność i mniejszą liczbę postrzałków. Czy cel został osiągnięty?
Mój kolega kilka lat temu przeliczył myśliwych, którzy brali udział w zawodach strzeleckich. Pierwsze wyliczenia były porażające, więc poprosiłem o dodanie wszystkich uczestników wspomnianego „Krajowego Konkursu Kół Łowieckich w Strzelaninach Myśliwskich im. płk Ignacego Stachowiaka”. Okazało się, że w skali kraju mamy około dwóch tysięcy zawodników!
Czyli tylko dwa procent myśliwych aktywnie trenuje na strzelnicach, a tak zwanych „zawodowców” jest zaledwie kilkuset. Większość łowców bywa na strzelnicy okazjonalnie. Osobiście nigdy nawet nie myślałem o czynnym uczestniczeniu w zawodach, dlatego uważam, że elitarne środowisko strzelców powinno mieć decydujący wpływ na prawidła, a nie Zarząd Główny PZŁ, czy nawet Naczelna Rada Łowiecka.
Cytując klasyka – oczywistą oczywistością – jest również fakt, że związek powinien znacząco ograniczyć finansowanie tej elitarnej i zamożnej części myśliwych, którzy pasjonują się tymi zawodami!
Myśliwskie 500+
Zawsze staram się przed sezonem sprawdzić swoje umiejętności. Moja wizyta na strzelnicy zamyka się zazwyczaj kosztem około 200 złotych. Z opowieści moich znajomych, którzy uczestniczą w zawodach i kupują „wagony” amunicji, gołym okiem widać, gdzie leży problem.
Jako związek wydajemy pewnie kilka milionów na utrzymanie strzelnic i organizację zawodów. Niestety, efekty – niezależnie od prawideł, organizacji ligi strzeleckiej, wawrzynów, czy klasy mistrzowskiej – będą zawsze mizerne. Większość myśliwych zwyczajnie nie stać na kupowanie drogiej amunicji.
Być może dobrym rozwiązaniem było by 500+ dla każdego łowcy? Fundatorem może być np. minister obrony, niewielkim kosztem zdobędzie 130 tysięcy „strzelców wyborowych” gotowych w każdej chwili bronić ojczyzny. To mało prawdopodobne, więc podpowiadam, że związek może uruchomić zakupy centralne amunicji i odsprzedać ją na strzelnicach bez zysku swoim członkom!
Jestem pewien, że ten pomysł nie zyska aprobaty, ponieważ zawsze torpedowane jest wchodzenie Polskiego Związku Łowieckiego w szeroko rozumiany „biznes” około-łowiecki.
Przyszłość strzelectwa
Kilka lat temu odwiedził mnie redaktor naczelny brytyjskiego pisma łowieckiego, którego właścicielem jest największy związek łowiecki BASC. Dyskusja po polowaniu w sposób naturalny toczyła się wokół przyszłości łowiectwa. Między innymi spytałem, jak promuje się dziczyznę na wyspach.
Steve miał duże poczucie humoru. Zrobił duże oczy i opowiedział kilka historii, które nie nadają się do publikacji. Swój wywód zakończył jednak doskonałą poradą.
– Jeśli kiedykolwiek będziecie dyskutować o promocji polowania to nie kombinujcie. My „testujemy” temat od 100 lat i każdego zaoszczędzonego funta wydajemy na strzelectwo! Jeśli przekonasz kogoś do zakupu dubeltówki i spędzania czasu na strzelnicy, to tylko jeden krok dzieli go od polowania na bażanty.
Nie spotkałem jeszcze osoby, która po pierwszej bytności na strzelnicy nie była zafascynowana strzelaniem do rzutków. Jak przyciągnąć do strzelectwa niepolujących Polaków? Sposobów jest mnóstwo, ale zmiany prawideł się do nich nie zaliczają!