Niestety nasze ludzkie ograniczenia powodują, że wykorzystujemy możliwości posokowców tylko w bardzo ograniczonym zakresie. Dzięki swej pracy zdobywają wśród myśliwych coraz liczniejszą rzeszę zwolenników. Jednak niewielu z nich zdaje sobie sprawę, jak czasochłonne i żmudne czeka ich zadanie, aby wyszkolić je na prawdziwych specjalistów w swoim fachu, czyli pracy po wielogodzinnym tropie.
Natura obdarzyła posokowce nadzwyczajnym powonieniem i „niestety” ładnym wyglądem oraz przemiłym usposobieniem. A te ostatnie zalety nie pomagają im w myśliwskiej karierze. Wiele z nich zanim ją naprawdę rozpocznie, szybko ją kończy na kanapie.
Bywają też i takie, posiadające niezliczoną ilość tytułów wystawowych championów. Ta „kariera” sporadycznie pozwala im na obecność w łowisku. Taki dorobek świadczy jedynie i tylko o ich wspaniałej urodzie i pasji ich właścicieli, a nie przydatności łowieckiej, do jakiej zostały stworzone.
Wiemy, że każdy narząd nieużywany ulega stopniowej redukcji! Linie wystawowe na przestrzeni kilku pokoleń „niszczą” użytkowość. Pamiętajmy również, że wystawiane „certyfikaty użytkowości” ZKwP świadczą jedynie o zaliczeniu konkursu pracy na sztucznym tropie, a nie praktycznej przydatności w łowisku.
Takie konkursy, to dopiero pierwszy krok, kwalifikujący kandydata do dalszej nauki. Niestety, niekiedy bywa ostatnim, bo zaspokaja ambicje właściciela. Te tytuły wystarczą, aby dodać im splendoru i atrakcyjności do celów hodowlanych. Podobnie bywa z informacją – „w rękach myśliwego”.
Potencjał szczeniaków
Jeśli zapragniemy posiadać potencjalnego mistrza pracy na tropie przy dochodzeniu postrzałków, to przezornie wybierzmy go traktując osiągnięcia jego rodziców, jako istotne i ważne, ale tylko jako wymagania dodatkowe. Fundamentalne znaczenie przy takim wyborze powinna mieć tu wymierna praca i osiągnięcia jego przodków w łowisku, bo to dopiero da nam rękojmię potencjału potrzebnych cech.
Niestety w naszych krajowych realiach jest to nie do zweryfikowania, ze względu na brak wiarygodnych i udokumentowanych rejestrów pracy takich posokowców. Pozostaje inwencja i dobry nos nabywcy.
Gdy szczęśliwie przebrniemy ten etap, to pamiętajmy, że aby nasz pupil mógł swój potencjał w pełni wykorzystać musimy go do tego przygotować. Wymaga to od nas odpowiedniej wiedzy, pracy i dużo cierpliwości.
Gdy już tego dokonamy, to efekty naszego podstawowego szkolenia, możemy zweryfikować na konkursach i ocenić własne umiejętności i naszego ucznia. Zdobyte puchary nie zagwarantują jeszcze, jego skuteczności w łowisku!
Niebezpieczny debiut
Młody pies, mający za zadanie wytropić postrzałka, którym często jest ranny i agresywny dzik, powinien wcześniej go poznać i dowiedzieć się z kim będzie miał do czynienia w przyszłości. W leśnej gęstwinie taki debiut szybko i tragicznie może zakończyć jego karierę.
Kiedyś do tej nauki służyły dzicze zagrody, gdzie pies uczył się namiastki gonu, stanowienia i nabierał obycia. Nieśmiałe jednostki mogły nabrać pewności siebie, czyli kolejnych ważnych elementów w jego pracy.
Część posokowców potrafi opanować tą trudną sztukę instynktownie, lecz takie debiuty bywają bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Więc aby temu zaradzić, pozostaje wycieczka poza naszą granicę, lub inwencja właściciela. Pamiętajmy, że prawdziwej i trudnej sztuki tropienia oraz pracy na postrzałku nauczy go tylko praktyka, czyli praca w łowisku.
A to dla wielu właścicieli bariera nie do przebrnięcia!
Stare porzekadło mówi – tylko praktyka czyni mistrza! To oznacza, że dopiero 50-100 prac w łowisku rocznie, zrobi z niego niezawodnego i prawdziwego specjalistę. Tego nie nauczy go żaden wynajęty fachowiec. To właściciel obserwując swojego psa przy pracy, musi nauczyć się „czytać” psa, dostrzegać problemy i przewidywać zagrożenia.
To wszystko niestety muszą obaj przerobić razem. Zastanówmy się, czy podołamy tym wszystkim wymaganiom i czy potrzebny jest nam aż taki wybitny psi ekspert do rozwikłania wielogodzinnych tropów…
Jeśli mamy już młodego posokowca i zdarzy się nam, że nasz adept nie zakończy pracy sukcesem, zróbmy rachunek sumienia. Odpowiedzmy sobie na pytanie: czy starannie wykonaliśmy swoją pracę w stosownym czasie, aby mu to umożliwić, zamiast żądać od niego cudów, gniewać się na niego i wysyłać na kanapę?
Miejmy świadomość, że on w tym elitarnym fachu jest dopiero praktykantem, a profesorem ma dopiero zostać!
Trudny postrzałek
Tym razem Cezar miał wyjątkowo ważne i podwójne zadanie. Oprócz próby odnalezienia dzika, miał dać odpowiedz, czy jego doskonale wykształcona młodsza siostrzenica, która pracowała na tym tropie, nie popełniła błędów…
Niestety jej dochodzenie zakończyło się niczym, tuż po kataklizmie, jaki wywołała gwałtowna burza. Strugi lejącej się wody i huk piorunów nad głowami, zmusiły całą ekipę do przerwania pracy i godzinnego postoju w lesie.
Kompletnie przemoczeni ponownie próbowali podjąć trop, ale dzicze kąpielisko, do którego dotarli nim rozpoczęła się burza, teraz znacznie powiększyło swą objętość. Dona próbowała podjąć trop w tej błotnej mazi. Jednak jej praca była chaotyczna. Mimo, że robiła stopniowe, nieśmiałe postępy w odszukiwaniu spłukanego tropu, cierpliwość zziębniętej ekipy była na wyczerpaniu.
Uznali, że nawroty, koła i jak im się wydawało chaos w jej pracy były oznaką bezradności, więc wycofano ją z tego zadania. Co gorsze, mój przyjaciel, sporadycznie z nią pracujący, zwątpił w jej umiejętności i talent, a to jest najgorsze, co może przytrafić się takiemu posokowcowi.
Jechałem do niego aż 200 kilometrów z ciężkim sercem, nie wierząc w jej błędy. Znam ją osobiście i sprawdzałem jej wyszkolenie na 24 godzinnym tropie, który sam układałem. Byłem zachwycony jej doskonałą i precyzyjną pracą. Intuicyjnie czułem, że przyczyną jej problemów mogła być ulewa, brak praktyki i doświadczenia w łowisku, oraz pośpiech i błędne „czytanie” jej poczynań.
Mój pesymizm do pracy Cezara na tym tropie brał się stąd, że podejrzewano tylko domięśniowy postrzał dzika (co okazało się prawdą), a takiego postrzałka przy panujących upałach nie jest łatwo dogonić. Ponadto po upływie 32 godzin, gdy spadła już druga intensywna ulewa trop mógł być zmyty i niemożliwy do odszukania.
Postrzałkowe łamigłówki
Ruszamy od ścierniska o dziwo, jak burza. Cezar bez problemów łapie trop. Pracuje, jak po sznurku, a ja zaskoczony pędząc za nim z pesymisty zmieniam się w radosnego marzyciela. Lecz gdy docieramy do dziczego kąpieliska, czeka mnie zimny prysznic!
Tym razem nie padało, ale to Cezar trafił na poważne kłopoty. Podążając za nim dostaję zawrotów głowy od kolejnych zwrotów, kółek i nawrotów, które wykręca. Jest to niezwykle frustrujące i męczące podążać za nim i patrzeć, jak on z uporem maniaka okrąża po raz nasty to samo kąpielisko, będąc już wcześniej z każdej jego strony po kilka razy.
Na niewiele się to zdaje, a okręgi stają się coraz większe. Szukamy tropu w promieniu 200 metrów od kąpieliska. Mój nastrój, jak się domyślacie, powoli staje się wisielczy. Nagle zapaliła się we mnie znów iskierka nadziei, gdyż Cezar rusza, lecz po kolejnych 200 metrach „zabawa” zaczyna się od nowa.
To już co prawda inne miejsce, ale problem ciągle ten sam. Teraz trwa to nieco krócej, ale aby pokonać prosty odcinek około 400 metrów potrzebowaliśmy 40 minut. W tym czasie pokonaliśmy ponad dwa kilometry!
Patrząc na mojego uparciucha, współczułem Donie i bardzo żałowałem, że mój przyjaciel nie jest z nami i nie ogląda tego, jakie łamigłówki do rozwiązania mogą czekać na psa tropiącego postrzałka. To jest podstawowa i niezbędna lekcja dla każdego menera.
Gdy dotarliśmy do wysokich traw i paproci porastających wolną przestrzeń w leśnej szkółce, byłem już optymistą. Cezar pracował z werwą, a ja martwiłem się tylko o to abyśmy nie wpadli tam na dziczą zalegającą watahę.
Szliśmy z wiatrem, co chwila wchodząc w ich legowiska i barłogi. Na końcu polany już z „ulgą” pokonałem taranem tarninę i pełen werwy i nadziei, brocząc krwią z podrapanych dłoni popędziłem za oddalającym się Cezarem.
Po kilkuset metrach, gdy dopadłem go w leśnym gąszczu, zdumiony zamarłem w bezruchu. Mój orzeł stał bezgłośnie zanurzony w kępie zarośli a jego postawiony na sztorc ogon szybko i radośnie pracował na boki!
To był dla mnie niezawodny znak, że w tej kępie jest nasz zbieg! Oprzytomniałem i błyskawicznie zrzuciłem broń z pleców, aby stanąć za nim, gdy nagle zadzwonił telefon!
To mój znudzony przyjaciel zapragnął informacji o naszych poczynaniach. Oczywiście po takiej gwałtownej i niespodziewanej pobudce dzik wyrwał z barłogu, a ja nie zdradzę jakiej odpowiedzi mu udzieliłem.
Ruszyłem wściekły za Cezarem, a mój orzeł pędził nie dając głosu. Jego przeciwnik był już poza zasięgiem jego wzroku, więc nie marnował sił w tym upale. Mój narastający niepokój i obawy nagle przerwał jego cudowny baryton!
Najpiękniejsza muzyka
To chyba najpiękniejsza muzyka, jaką w takiej chwili chce usłyszeć pełen obaw mener. Cezar doszedł dzika i będąc przede mną dobre 100 metrów twardo go stanowił. Pędziłem, co sił nadal niepewny, bo już nieraz nam się zdarzało, że gdy słabo postrzelony dzik oprzytomniał z zaskoczenia, ruszał ostro, a kolejne spotkanie, jeśli było, to po wielu kilometrach i w paskudnym terenie.
Prawdopodobnie mój wiek, waga i pośpiech zrobiły jednak swoje i pędząc poprzez chaszcze niczym słoń w składzie porcelany wystraszyłem zbiega. Dzik ponownie „odjechał”, a za nim Cezar!
Na nasze szczęście czas zrobił swoje i po 30-tu paru godzinach przestrzał domięśniowy szynki dawał się mu mocno we znaki. Przy kolejnym stanowieniu, truchtałem niczym baletnica na paluszkach, aby podejść jak najciszej.
Tym razem zrobiłem to poprawnie, choć w ślimaczym tempie, bo dłuższą chwilę wypatrywałem dzika spod świerkowych gałęzi, choć mój pupil już tracił cierpliwość, wyraźnie wskazując mi go swoim niezawodnym nosem.
Rozwinięcie skrzydeł
Po tej pracy kamień spadł mi z serca, a moje obawy i wątpliwości rozwiał całkowicie Cezar. Nie dość, że odnalazł dzika, czego się nie spodziewałem, to dobitnie wykazał swoją pracą, że Dona pracowała bezbłędnie, a problem, który jej się przytrafił był wyjątkowy!
Cezar to wytrawny weteran i wyjątkowy specjalista. Rozwiązywał ten trop aż 40 minut! Nie można wymagać od młodego i rzadko praktykującego posokowca za dużo tym bardziej, jeśli nie pozwoliliśmy mu na „rozwinięcie skrzydeł”.
Taki talent używany tylko na „własny użytek” nie ma wielkich szans rozbłysnąć, aby olśnić myśliwych i pozostawić tropową konkurencję daleko z tyłu, ale starajmy się i dajmy im szansę!