W dobie celowników termo i noktowizyjnych oraz ostatnich tragicznych wydarzeń, które wywołały powszechne oburzenie całej opinii publicznej, być może swoim podejściem narażę się na falę krytyki, ale lubię polować z otwartych przyrządów celowniczych.
Wielką satysfakcję sprawia mi „podniesienie poprzeczki”, gdzie muszę zgrać muszkę ze szczerbinką. Nie pamiętam, co było konkretnym powodem takiego wyboru. Choć niewątpliwie na podjęcie takiej decyzji miała literatura łowiecka, a szczególnie opowiadania z dawnych lat.
Zawsze pochłaniały mnie opisy łowów, gdzie ze względu na niedostępność celowników optycznych myśliwi radzili sobie korzystając z muszki i szczerbinki.
Nowe wyzwanie
Pomimo dość krótkiego stażu zrealizowałem sporo swoich myśliwskich marzeń. W pewnym momencie chciałem doświadczyć czegoś nowego i jednocześnie udowodnić sobie, że umiem podejść zwierzynę zdecydowanie bliżej niż na 100 metrów.
Nie byłbym sobą gdybym wcześniej nie zweryfikował swoich umiejętności na strzelnicy – co polecam każdemu, kto chciałby iść tą ścieżką. Serie strzałów na różne odległości (jednak nie przekraczające 100 metrów) udowodniły mi, że jestem w stanie umieścić kulę w komorze rogacza. W moim łowieckim świecie – każdy strzał musi być pewny i skuteczny. Koniec kropka.
Jeśli mam choć odrobinę wątpliwości, broń ląduje na ramieniu. Tego typu podejście powinno kierować każdym kto oddaje strzał, jednak w tym przypadku warto to podkreślić i powtórzyć. Niezależnie czy na naszej broni mamy zamontowaną lunetę, celownik nokto, czy zwykły kolimator na linii oko – zwierzę powinien znajdować się zdrowy rozsądek.
Pohamować pasję
Oczywiście w ten sposób polujemy jedynie od świtu do zmierzchu, ale szczególnie polecam poranny podchód, zwierzyna po okresie nocnego żerowania jest najedzona i często mniej czujna. Dlatego łatwiej jest o bliskie spotkania, a widoczność z reguły jest bardzo dobra.
Wszystkim myśliwym, którzy zarzucą mi, że przyrządy otwarte dają mniejsze prawdopodobieństwo skutecznego strzału, odpowiadam: No nie! Jeśli nie podejdę dostatecznie blisko, nie widzę dokładnie lub nie czuję się na siłach to zwyczajnie nie strzelam i próbuję podejść bliżej – jeśli jest taka możliwość.
Niewątpliwie do takich łowów trzeba się przygotować psychicznie i umieć pohamować pasję!
Dzik na muszce
Polowanie z otwartych przyrządów – które ku mojemu zdziwieniu coraz rzadziej są montowane na broni kulowej – jest dla mnie fascynującym „uzupełnieniem”. Nie jest to podstawa moich wyjść w teren, nie jest też tak, że nie korzystałem z dobrej lunety, czy celownika termowizyjnego.
Posiadam takie i doceniam zalety nowoczesnych technologii – są jednak dni, kiedy idąc na polowanie szukam smaku „dawnych” łowów, by doświadczyć emocji jakie towarzyszyły myśliwym jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Wszystkich zachęcam do sprawdzenia swoich umiejętności i spróbowania zastrzelenia pierwszego jelenia, czy dzika z 50 metrów. „Smakuje” zupełnie inaczej niż te, które padły z „lunety”.