wtorek, 8 października, 2024

Autor

Łowiectwo muchowe

Opowieść o dzieciństwie i młodości dwóch braci wychowujących się w rodzinie prezbiteriańskiego pastora, dla którego kontakt z naturą, znajduje swój wyraz w miłości do połowu pstrągów i traktowany jest na równi z religijnym powołaniem.

„Rzeka życia” to pozornie historia o dorastaniu w niewielkiej społeczności prowincjonalnej Montany, o zdobywaniu sympatii dziewcząt, o młodzieńczej rywalizacji oraz o pracy w lokalnej gazecie i marzeniach, ale – jak słusznie wskazują krytycy – są to jedynie wydarzenia, wokół których snuje się właściwa opowieść.

Jej przedmiotem są życiowe prawdy i zasady jakie wpaja synom wymagający, troskliwy i kochający ojciec. Prezentowane za pośrednictwem wędkarstwa muchowego, które ukazuje chłopcom, że dla każdej czynności, dla każdego działania i każdego problemu istnieje właściwy sposób postępowania. Słuszny i elegancki, pełen wdzięku i szczerości oraz zgodny z naturą.

Nie chodzi o to, co przydarzyło się Normanowi i jego bratu Paulowi, lecz o to, co we wspomnieniach autora zostało z okresu dorastania, jakie wartości, które mu wpajano, zostały z nim na stałe i jak potoczył się bieg wydarzeń. I wszystko to prezentowane jest wokół sztuki łowienia pstrągów na muchę.

„W naszej rodzinie nie istniał podział między religią i łowieniem na muchę. Mieszkaliśmy u zbiegu kapitalnych rzek pstrągowych w zachodniej Montanie, a naszym ojcem był prezbiteriański pastor i łowca muchowy, który wiązał własne muchy i uczył tej sztuki innych. On nam powiedział, że wszyscy uczniowie Chrystusa byli rybakami, zostawiając w tej historii wystarczająco dużo miejsca, by dopowiedzieć sobie, jak to uczyniliśmy z bratem, że wszyscy szanujący się rybacy na Morzu Galilejskim łowili na muchę” – wspomina w książce.

Przedmiotem tej opowieści są życiowe prawdy i zasady jakie wpaja synom wymagający, troskliwy i kochający ojciec. Prezentowane za pośrednictwem wędkarstwa muchowego, które ukazuje chłopcom, że dla każdej czynności, dla każdego działania i każdego problemu istnieje właściwy sposób postępowania. Słuszny i elegancki, pełen wdzięku i szczerości oraz zgodny z naturą.

Chłopaki z Montany

Reklama

Macleanowie tworzyli normalną rodzinę. Ojciec uczył swoich synów prawości, dumy, szacunku i wartości ciężkiej pracy, doktryny łaski i sztuki muchowego połowu pstrągów. „W typowym tygodniu naszego dzieciństwa tyle samo czasu poświęcaliśmy nauce łowienia na muchę, co zgłębianiu innych duchowych kwestii” – wspomina Norman.

Jak większość swoich rówieśników w Montanie, żył w stałym kontakcie z naturą, dzieląc swój czas między górskie wyprawy łowieckie na jelenie, polowania na kaczki na rozlewiskach i rodzinną pasję – pstrągi. W wieku 15 lat zgłosił się na ochotnika do służby leśnej, gdzie podczas kolejnych wakacji brał udział w wycince lasu i walkach z pożarami.

Z czasem Norman wyjechał na studia do prestiżowego Dartmouth College, co pozwoliło mu potem kontynuować naukę na Uniwersytecie w Chicago, na którym do 1973 roku piastował stanowisko profesora literatury angielskiej. Okazał się znakomitym pedagogiem i nauczycielem, o czym świadczy fakt, że w swojej 45-letniej karierze trzykrotnie uhonorowany został prestiżową nagrodą Quantrell Prize; żaden inny profesor nie zdobył jej więcej niż raz.

Jego brat Paul został w Montanie, nie wyobrażając sobie życia z dala od natury i strumieni pełnych pstrągów, których jeszcze nie złowił. Po ukończeniu szkoły podjął pracę jako dziennikarz w lokalnej gazecie. W chwilach wolnych od pracy i pstrągów nie stronił od towarzystwa kobiet, alkoholu, hazardu i podejrzanego towarzystwa, zawsze gotowy, by podnieść rzuconą mu rękawicę. Niepokorna natura i niespokojny tryb życia w końcu doprowadziły do tragedii. W 1942 roku zmarł w wyniku pobicia – jego ciało zostało zmasakrowane kolbą od pistoletu.

Człowiek współczesny zatracił gdzieś swoją niewinność i bliski kontakt z naturą. Polowania – a łowy z muchą z całą pewnością są jedną z form polowania – mogą być jedną z ostatnich dróg przybliżających nas do stanu pierwotnej niewinności i prawdziwego szczęścia

W książce Maclean wspomina: „Każdy z nas choć raz w życiu patrzy na bliską osobę w potrzebie i zadaje pytanie: Chcę pomóc, Boże, ale co mam zrobić? Rzadko możemy pomóc naszym najbliższym. Albo nie wiemy, którą cząstkę siebie mamy dać, albo cząstka, którą chcemy dać, zostaje odrzucona. Tak już jest, że ci, których powinniśmy znać, wymykają się nam. Ale mimo to możemy ich kochać. Możemy kochać całą pełnią, bez pełnego zrozumienia”.

Norman Maclean długo spisywał swoje wspomnienia i zwlekał z literackim debiutem. Kolejni wydawcy nie odnajdywali we wspomnieniach 70-letniego emeryta niczego interesującego – jeden z nich miał stwierdzić, że w opowiadaniach jest „zbyt dużo drzew”.

Wspomnienia zebrane w zbiorze opowiadań ukazały się dopiero w 1976 roku nakładem wydawnictwa uniwersyteckiego, natychmiast zyskując uznanie czytelników i krytyków, którzy zgodnie okrzyknęli je jednym z nielicznych dzieł, które zasługuje na miano literackiej doskonałości i bez wahania stawianym na półce obok dzieł Ernesta Hemingwaya czy Francisa Scotta Fitzgeralda.

Złowieni na muchę

Nie wiadomo, co przyszło najpierw – film w reżyserii Roberta Redforda czy społeczne zapotrzebowanie. Wiadomo jednak, że wzruszająca mieszanka romansu, nostalgii i tęsknoty za naturą – jak pisali o filmie krytycy – zainicjowała kult wędkarstwa muchowego na zupełnie niespodziewaną skalę. Jego wyznawcy traktują książkę i film w kategoriach świętości. „Nie tylko byliśmy na to gotowi – byliśmy tego spragnieni” – pisał Bob Wyatt uznawany za jednego z największych specjalistów od łowienia na muchę.

A zaczęło się od przypadkowego spotkania. W 1980 roku Redford, świętujący wówczas sukces swojego debiutu reżyserskiego – jego film „Zwykli ludzie” zdobył cztery Oscary, w tym za reżyserię – gościł u znajomego w Montanie, pisarza, scenarzysty i zagorzałego miłośnika natury.

– Nie słyszałem wcześniej o Macleanie, więc Thomas McGuane podarował mi jego książkę – wspomina reżyser. – Od razu wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić. Znalazłem wiele podobieństw między tym, jak byłem wychowywany i jak wychowywany był Norman Maclean.

Jednak popularność Redforda nie dawała żadnych gwarancji powodzenia. Na drodze pojawiły się dwa problemy – po pierwsze, nikt w Hollywood nie miał zamiaru finansować „filmu o wędkarstwie”, a po drugie Norman Maclean nie był zainteresowany, by jego intymne wspomnienia zostały zbanalizowane przez nieudolnych filmowców.

W filmie jest znakomita scena, w której pastor Maclean uczy syna pisarskiego rzemiosła. Norman przynosi ojcu gotowy esej, ten go czyta i nakazuje skrócić o połowę. Chłopak wraca i cała procedura się powtarza – „Jeszcze raz. Skróć to o połowę”. Na marginesie mówiąc, taka lekcja przydałaby się bardzo wszystkim sięgającym po pióro…

Ponoć w przerwach między zdjęciami Brad Pitt trenował rzuty, wspinając się na dachy wieżowców w Los Angeles, a w treningach pomagała mu jego hollywoodzka sąsiadka Melissa Etheridge, która wychowała się w rodzinie wędkarzy i sama była miłośnikiem tej sztuki połowu.

Maclean miał przeświadczenie, że jego wspomnienia są dziełem skończonym. Złośliwi twierdzą, że czytając je, można odnieść wrażenie, że ich redakcją zajął się prezbiteriański pastor. Autor nie był zainteresowany, by ktokolwiek profanował intymne szczegóły i wspomnienia wątpliwej jakości scenariusz. W ślad za swoim ojcem uważał pewnie, że z pisaniem jest jak z rybami…

„Gdyby nasz ojciec miał swój głos w tej sprawie, nikt, kto nie umiał wędkować, nie miałby prawa zbezcześcić żadnej ryby, przez jej schwytanie. […] Według niego, wszystko, co dobre, od pstrąga po zbawienie, zyskuje się dzięki łasce, łaskę zyskuje się dzięki kunsztowi, a kunszt nie przychodzi łatwo” – wspominał Maclean.

Poszukiwanie doskonałości

Redford spotykał się z Macleanem wielokrotnie, krok po kroku zdobywając jego zaufanie i kształtując w głowie ostateczny obraz filmu. Wreszcie udało się zdobyć przychylność Macleana i zabezpieczyć minimalny jak na owe czasy budżet 12 milionów dolarów i znakomity zespół – za kamerą stanął Robert Redford, Normana miał grać Craig Sheffer, rolę Paula miał odtwarzać Brad Pitt, a w postać pastora wcielił się Tom Skerritt.

Pojawił się jednak pewien istotny problem – żaden z członków ekipy nie miał żadnego doświadczenia w łowieniu na muchę… Może poza Redfordem, o którego związkach z naturą i doświadczeniach opowiemy przy okazji filmu „Pożegnanie z Afryką”.

Ekipa przyjechała na zdjęcia do Livingstone, niewielkiego miasteczka u granic Parku Narodowego Yellowstone, którego okolice były scenerią wielu znakomitych filmów podejmujących tematykę kontaktu z naturą, jak choćby późniejszy film Redforda „Zaklinacz koni”.

Łowiectwo muchowe to nie tylko tradycja, to prawdziwa subkultura, ze swoją własną filozofią i systemem wartości, nie wspominając o gałęziach specjalizacji, hierarchii wewnętrznej oraz awangardowej i ekskluzywnej społeczności jej członków.

Miejscowi wędkarze byli jednak mocno sceptyczni odnośnie do możliwości rzetelnego pokazania na filmie ich stylu życia i wyznawanych wartości. Z pomocą przyszedł znany producent sprzętu wędkarskiego, przysyłając na plan kontener sprzętu. Ściągnięto również specjalistów od łowienia na muchę, którzy intensywnie trenowali z aktorami, a w najbardziej newralgicznych momentach dublowali ich sceny.

Jednym z nich był George Coonenbers, przyjaciel rodziny Macleanów, sąsiad i uczeń pastora, najlepszy przyjaciel Paula, który po latach stał się największym ekspertem od łowienia na muchę w tej części Montany. Podobnie jak wielebny Maclean, okazał się wymagającym nauczycielem – ponoć w przerwach między zdjęciami Brad Pitt trenował rzuty, wspinając się na dachy wieżowców w Los Angeles, a w treningach pomagała mu jego hollywoodzka sąsiadka Melissa Etheridge, która wychowała się w rodzinie wędkarzy i sama była miłośnikiem tej sztuki połowu.

W filmie nie było miejsca na jakąkolwiek niedoskonałość. Ekipa miała w zwyczaju codziennie przeglądać wspólnie wszystkie nakręcone tego dnia sceny. Niejeden raz zdarzyło się, że niezadowoleni z rezultatu instruktorzy rozważali całkowite wycofanie się z projektu. Reżyser zdawał się czytać w ich myślach i zawsze w porę podejmował decyzję o powtórzeniu zdjęć, stwierdzając, że to, co widział na ekranie, było żałosne. Jakby sam pastor szeptał mu do ucha „Jeszcze raz”…

„W kluczowym momencie filmu, podczas jednego z połowów nad rzeką, Paul osiągnął doskonałość. Stał się narzędziem, w którym odbija się łaska, umiejętności, moc, siła i inteligencja oraz wszystkie wartości, które wpajał mu ojciec. Paul stał się wówczas wędkarzem doskonałym, a Norman osiągnął to samo słowami na Uniwersytecie w Chicago. I swoją doskonałą książką” – tłumaczy Redford w jednym z wywiadów.

Norman Maclean nie doczekał rozpoczęcia zdjęć – zmarł w 1990 roku, a nadzór nad zdjęciami sprawował jego syn John, znany dziennikarz „Chicago Tribune”, pilnując, by ekranizacja nie zmieniła się w banał. Obraz trafił na ekrany w 1992 roku, zdobywając trzy nominacje do Oscara i triumfując w kategorii za najlepsze zdjęcia, przynosząc jego twórcom 43 miliony dolarów i pociągając za sobą liczną rzeszę wielbicieli sztuki polowania na pstrągi.

Ludzie i rzeka

Znawcy tematu tak właśnie podchodzą do tej dziedziny – to nie jest wędkarstwo tylko polowanie. Jak pisze cytowany już wcześniej Bob Wyatt: „Nie tylko nienaturalna koncepcja przynęty separuje nas od innych rodzajów wędkowania. Różnimy się przede wszystkim naszym podejściem do zdobyczy. Łowienie z przynętą jest zakładaniem pułapki na rybę, nęceniem prawdziwym pokarmem przyczepionym do haczyka i pasywnym oczekiwaniem na rezultat. Tymczasem łowienie na muchę jest w istocie prawdziwym polowaniem, aktywnym poszukiwaniem zdobyczy”.

Jak się to wszystko zaczęło? Prędzej czy później wszyscy badacze historii łowiectwa muchowego docierają do jednej z najstarszych zachowanych do naszych czasów ksiąg przyrodniczych i w dziele „O właściwościach zwierząt” Eliana Klaudiusza – rzymskiego pisarza i nauczyciela retoryki z III wieku – odnajdują opis macedońskiego zwyczaju łowienia ryb z wykorzystaniem specjalnie przygotowanego wabika z odpowiednio pociętych kawałków skóry, wełnianych włókien i ptasich piór.

Nie ma wątpliwości, że łowiectwo muchowe nie tyle zostało tam wymyślone, co po raz pierwszy udokumentowane, bo z pewnością tego rodzaju praktyki towarzyszyły ludziom znacznie wcześniej. Zapewne wszystko zaczęło się wówczas, gdy pierwszy członek naszego plemienia wymknął się nad strumień, choć w obozie nie brakowało ryb. W ten sposób łowiectwo, niezależnie od swojego rodzaju, stało się elementem kultury.

Czytając wspomnienia Macleana i oglądając film Redforda, wszyscy miłośnicy natury dostrzegą głęboki sens i odnajdą wyjaśnienie dla swoich pasji, których wytłumaczenie przychodzi niekiedy z dużym trudem. Dlaczego polujemy? Czego poszukujemy w polu, w lesie i nad wodą?

Jak słusznie zauważa Wyatt: „Łowiectwo muchowe to nie tylko tradycja, to prawdziwa subkultura, ze swoją własną filozofią i systemem wartości, nie wspominając o gałęziach specjalizacji, hierarchii wewnętrznej oraz awangardowej i ekskluzywnej społeczności jej członków”. I dodaje: „Jest tak wiele przyjemności do odkrycia w szczegółach i możliwych do opanowania technikach, ale łowiectwo muchowe daje coś więcej.

Możesz dosłownie poczuć tradycję, jej kontekst oraz odczuwać świadomość wielkiego długu wobec wybitnych myślicieli z przeszłości, dochodząc wreszcie do zrozumienia, że łowiectwo muchowe – podobnie jak polowanie – nie jest zabawą, lecz drogą do osiągnięcia szczęścia”.

Czytając wspomnienia Macleana i oglądając film Redforda, wszyscy miłośnicy natury dostrzegą głęboki sens i odnajdą wyjaśnienie dla swoich pasji, których wytłumaczenie przychodzi niekiedy z dużym trudem. Dlaczego polujemy? Czego poszukujemy w polu, w lesie i nad wodą? Trafnie ujmuje to Bob Wyatt:

„Człowiek współczesny zatracił gdzieś swoją niewinność i bliski kontakt z naturą. Polowania – a łowy z muchą z całą pewnością są jedną z form polowania – mogą być jedną z ostatnich dróg przybliżających nas do stanu pierwotnej niewinności i prawdziwego szczęścia”.

Podobnie rozumiał to wielebny Maclean. „Będąc Szkotem i prezbiterianinem, mój ojciec twierdził, że człowiek był stworzeniem upadłym, zepsutym i pozbawionym pierwotnego stanu łaski. Dziwnym trafem od najmłodszych lat rozumiałem to dosłownie, jako upadek z drzewa. Co się tyczy mojego ojca, nie wiem, czy uważał, że Bóg jest matematykiem, ale z wielką wiarą podchodził do Jego umiejętności liczenia, twierdząc, że jedynie naśladując Boskie rytmy, człowiek może odzyskać swoje właściwe miejsce i naturalne piękno.” – wspomina Maclean.

By to zrozumieć, nie potrzeba być ani Szkotem, ani prezbiterianinem. Czytając wspomnienia Macleana, wystarczy podmienić niektóre słowa, zamieniając „pstrągi” na „zwierzynę”, a „wędki” na „strzelby” i „sztucery”. Uniwersalny przekaz książki Macleana i filmu Redforda w równym stopniu dotyczy wędkarzy muchowych, co myśliwych. Zresztą wielu z nas realizuje się w obu tych pasjach jednocześnie.

Czujemy się zanurzeni w realnym świecie, takim, jakiego pożądamy najbardziej – świata otwartych przestrzeni z czystym powietrzem, czystą wodą, świata pełnego dzikich stworzeń, które próbujemy chwytać na samodzielnie wykonane „muchy”.

Żadna organizacja i żaden budżet promocyjny nie przysporzyły wędkarstwu muchowemu takiego zainteresowania i akceptacji społecznej, jak film Redforda i książka Macleana. Doskonale to tłumaczy Bob Wyatt, pisząc:

„Nie jesteśmy jedynie pasywnymi obserwatorami, lecz stajemy się aktywnymi uczestnikami porządku rzeczy, kształtując siebie i swoje otoczenie zdobywanymi doświadczeniami. Współczesna psychologia nazywa ten stan samodoskonaleniem, filozofowie mówią o kształtowaniu świata. Czujemy się zanurzeni w realnym świecie, takim, jakiego pożądamy najbardziej – świata otwartych przestrzeni z czystym powietrzem, czystą wodą, świata pełnego dzikich stworzeń, które próbujemy chwytać na samodzielnie wykonane muchy. Łowiectwo kształtuje nasze poczucie piękna i niektórym z nas pozwala dosięgnąć prawdziwych wartości. I czasem, gdy wszystkie elementy ułożą się we właściwym porządku, odnajdujemy się w stanie nieskalanego poczucia prawdziwego szczęścia”.

Ludzie pragną szczęścia, a polując i łowiąc, jesteśmy szczęśliwi!

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
WIĘCEJ ARTYKUŁÓW

W „Gospodzie pod Dębem” ekosi nie b...

Myśliwi po raz kolejny udowodnili, że potrafią w jednym szeregu razem z wojskiem i strażakami walczyć z żywiołem, jakim jest powódź. Przeciwników polowań na wałach nikt nie widział.

Polowanie na samice

Konieczność prowadzenia selekcji wśród żeńskiej części populacji u większości myśliwych nie budzi wątpliwości, ale odstrzał wykonywany jest najczęściej na chybił trafił.

Dzień Szóstaka

Sklep myśliwski „Szóstak” w najbliższy weekend zaprasza myśliwych do Wielunia. Czeka na Was wiele atrakcji, spotkań i pokazów.

Międzynarodowy Field Trials

Oddział ZKwP w Grodzisku Mazowieckim zaprasza myśliwych oraz wszystkich miłośników wyżłów na międzynarodowy konkurs.

Kto atakuje myśliwych

Kiedy cała Polska żyje tragedią, jaka rozgrywa się w Kotlinie Kłodzkiej, a Wrocław przygotowuje się na nadejście wielkiej fali na Odrze, politycy zaczynają oskarżać się wzajemnie o błędy i zaniechania.

Deerhunter Excape na każde polowani...

Tradycyjne „zielone ubranie” zamieniłem na odzież firmy Deerhunter. Głównym powodem był niesamowity kamuflaż Excape Realtree, ale roczne uż...