Afrykański pomór świń pojawił się w Czechach w czerwcu 2017 roku i jak w każdym kraju stanowił poważne zagrożenie nie tylko dla dzików, ale przede wszystkim dla gospodarstw hodujących świnie. Taktyka walki z wirusem u naszych południowych sąsiadów okazała się wyjątkowo skuteczna.
Po znalezieniu pierwszego chorego dzika Czesi ogrodzili elektrycznym pastuchem obszar pięciu tysięcy hektarów. Na tym terenie użytki rolne zajmowały 3889 ha (71,6%), a lasy 1444 ha (26,6%).
Po niecałych dwóch latach – w marcu 2019 roku Czechy zyskały status kraju wolnego od ASF. Nie ukrywają, że zwalczyć chorobę udało się dzięki współdziałaniu służb weterynaryjnym, tamtejszego ministerstwa rolnictwa i myśliwych.
Efektywne poszukiwania
Jednym z kluczowych czynników, który ograniczył rozprzestrzenianie się zarazy były intensywne poszukiwania ciał martwych dzików i ich usuwanie ze środowiska. Było to jednak zajęcie bardzo czasochłonne i nie zawsze efektywne, ponieważ nie było wiadomo w jakich siedliskach należy koncentrować poszukiwania.
W województwie zlińskim – na ogrodzonym terenie – odnaleziono i przebadano łącznie 503 padlych dzików lub ich szczątków. Okazało się zdecydowana większość chorych dzików szukała schronienia w środowisku leśnym 71 procent. Na polach uprawnych znaleziono tylko 29 procent.
Wbrew wcześniejszym przewidywaniom dziki nie szukały schronienia w krajobrazie rolniczym, chociaż pozostawiono tam ponad 115 hektarów niezebranej kukurydzy oraz innych zbóż, aby zapewnić odpowiednią osłonę i pożywienie.
Najwięcej padłych dzików znaleziono w drzewostanach, których wiek nie przekraczał 30 lat, co można tłumaczyć objawami jakie towarzyszą chorobie. W ostrym przebiegu ASF objawia się wysoką gorączką (do 42°C), utratą apetytu, złym samopoczuciem, trudnościami w oddychaniu i krwawą biegunką, której towarzyszą wymioty. Zarażony osobnik umiera w ciągu pięciu dni – dlatego wybiera miejsca, w których panuje spokój.
Wszystkie chore dziki mają gorączkę i potrzebują wody do schładzania. Szybko opadają z sil, więc nie dziwi, że 60 procent znaleziono w promieniu 100 metrów od źródła wody. Z czego część znajdowała się bezpośrednio w wodzie!
Cenna wiedza
Dzięki czeskim badaniom wiemy, że przy każdym kolejnym przypadku stwierdzenia ASF powinno się sporządzać szczegółowe mapy, na których zaznaczone będą miejsca preferowane przez chore dziki, co znacznie powinno usprawnić ich poszukiwania.
W tym miejscu warto również przedstawić czeską strategię dotyczącą redukcji i bioasekuracji. Na zapowietrzonym obszarze w początkowej fazie wstrzymano polowania. Powodem była nie tylko obawa przed przepłaszaniem dzików i ewentualnych migracjach, ale przede wszystkim zapewnienie spokoju w lasach.
Tusze zarówno padłych jak i odstrzelonych dzików w czerwonej strefie były wkładane do plastikowych worków i przenoszone do najbliższej drogi, gdzie specjalne pojazdy transportowały je bezpośrednio do zakładu utylizacji. Dopiero tam lekarze weterynarii pobierali próbki.
Na obszarze całego kraju – obawiając się rozprzestrzenienia zarazy – zmotywowano finansowo myśliwych do odstrzału, płacąc 300 złotych za każdego dzika. W żółtej strefie czescy myśliwi mogli liczyć na 500 złotych, a w czerwonej 800 złotych.
Brak strategii
Ostatni rok pod względem rozprzestrzeniania afrykańskiego pomoru w naszym kraju pobił kolejny rekord. Do 78 chlewni dostał się wirus i znaleziono lub odstrzelono ponad cztery tysiące chorych dzików – w 2019 roku było ich tylko 2400!
Władze bez wątpienia nie mogą powiedzieć, że panują nad zarazą. Brakuje środków, a tym samym państwo udaje, że walczy z afrykańskim pomorem. Politycy nie zamierzają przyznać się do porażki i zrzucają winę na myśliwych. Nie mamy żadnej strategii, a całe mnóstwo niejasnych przepisów powiatowi lekarze weterynarii różnie interpretują.
Czechy to mały kraj, w którym jak widać sto razy lepiej poradzono sobie z afrykańskim pomorem świń, a co najważniejsze – wszystkie służby sprawnie współpracowały i cały czas są w pełnej gotowości!