Ranne dziki – jeśli mają wystarczająco sił – z pewnością zaszyją się w niedostępne bagna lub gęste młodniki, gdzie przywitają nas zaskakującą i błyskawiczną szarżą! Bardzo często doświadczony odyniec, wracając obok swojego tropu, poczeka cierpliwie na swoich prześladowców, puszczając przodem nieświadomego i tropiącego z zapałem psa, by wyrównać rachunek z jego panem…
Dzik, to wyjątkowo groźny przeciwnik. Walcząc o swoje życie potrafi z pełną premedytacją zapolować na swojego prześladowcę i bez wahania go zabić lub dotkliwie poranić. Myśliwych, którzy nocą chcą mu stawiać czoła, uważam za nieuświadomione ofiary…
Tym razem niewiele brakowało, abym to ja stał się taką ofiarą i to za dnia. Strzelany przez Darka wieczorem dzik pisał już testament, a gdy zadowolony łowca szedł po niego, zastał tam tylko mocno sfarbowany zestrzał. Podjęta nocą – wraz z kolegą – na dystansie jednego kilometra próba odnalezienia go, nic nie dała…
Bezpieczne schronienie
Spotykamy się rano i tym razem to Cezar rusza jego śladem. Posuwamy się za nim płynnie lasem przez około dwa kilometry, by dotrzeć do wilgotnego zaniżenia terenu porośniętego szuwarami. Tam Cezar tropi już dużo bardziej ostrożnie, a ja spodziewam się naszego uciekiniera w każdej chwili.
Lecz o dziwo pies wyprowadza nas z tej enklawy, a jego praca od tego momentu staje się już dużo bardziej ostra. Widzę po jego zachowaniu, że czujny dzik słysząc, że nadchodzimy uszedł przed nami z tego trzcinowiska. Próba dojścia go, niestety nie przynosi efektu i żmudne tropienie trwa nadal.
Teraz jednak przebiega ono już dużo szybciej i można powiedzieć, że gnamy za Cezarem. Przekraczamy asfaltową szosę i gonimy już nawet leśnymi drogami, którymi pospiesznie ucieka dzik, by w końcu wypaść na rozległe pola pokryte mgłą.
Aż nie chce się wierzyć, że opuszcza on tak bezpieczną, leśną kryjówkę. Darek jednak szybko to wyjaśnia. Mówi, że za tymi polami są bagna, do których pędzi z taką determinacją dzik widząc w nich najlepsze schronienie.
Rozsądek podpowiada…
Gdy tam docieramy, mina mi rzednie. To rozległe morze trzcin i szuwarów, gdzie jest gęsto, mokro, a wszystko co lekko nie przymarzło, trzęsie się pod nogami. Wolno do mnie dociera, że w tych mokradłach, to dzik jest w swoim domu i ma ogromną przewagę nad nami.
Rozsądek podpowiada mi, że jeśli w porę nie przerwę tego dochodzenia, to ta przygoda może mieć dla nas tragiczny finał. Gdy wreszcie z problemami decyduję się na ten bolesny krok, to jak na złość, widzę wyraźnie po Cezarze, że już precyzyjnie namierzył naszego zbiega.
Ma go tuż, tuż przed nami. Na moje polecenie, co prawda wychodzi z trzcin, ale nie wierząc, że rezygnuję pokazuje mi lepszą, suchą ścieżkę do jego kryjówki – znacząco i zachęcająco machając ogonem…
I jak tu nie ulec mu na finale tej pracy, gdy w końcu obaj pędziliśmy za nim aż pięć kilometrów. A gdy stojąc przy mnie zaczął głosić dzika, już wiedziałem, że jest za późno na rozsądną decyzję. Teraz obaj już zaczęliśmy działać instynktownie.
Czekamy na szarżę
Czułem, że dzik jest w trzcinach nie dalej niż kilka metrów przed psem, lecz ja nadal go nie widziałem. Cezar głosił coraz gwałtowniej, bo byliśmy tuż przed dzikiem. Liczyłem, że dzik zirytowany bezczelnością głoszącego tuż przed jego nosem Cezara, zaszarżuje na niego, a wtedy zobaczę go i trafię!
Wielokrotnie zdawało to egzamin. Jednak ten dzik był cierpliwy i bardzo ostrożny. Położył się pod dużą olchą, od której oddziela nas trzy metrowy przymarznięty kanał. Cezar, będąc tuż przede mną wchodzi na lód i mam wrażenie, że zaraz ugryzie go w tabakierę.
A mnie w tych szuwarach, majaczy się niestety tylko duża, ciemna plama! Trwa to jednak zbyt długo i czuję, że za moment dzik będzie między moimi nogami, albo go już nie zobaczymy. Więc decyduję się na strzał i dopiero teraz zaczyna się prawdziwy horror!
Cezar z impetem rusza na dźwigającego się na przednie biegi dzika, a ja przerażony widzę jego rozwarty pysk. Ruszam, więc szybko z pomocą i po pierwszym kroku wpadam w zamarznięty kanał do połowy uda!
Na linii strzału
Tak unieruchomiony obserwuję, jak Cezar gryzie go w tyłek i bezradny czekam, na którego z nas ruszy ten wycinek. Chciałbym go dostrzelić, lecz na linii strzału był mój ukochany Cezar!
Rozpaczliwie wydzieram się na mojego orła, aby się odsunął, co kompletnie nie skutkuje. Gdy za moment wróciła mi wreszcie „chłodna głowa” i zagwizdałem mój mądry pies posłusznie cofnął się parę kroków, dzięki czemu mogłem oddać strzał i było po sprawie!
To trafienie uśmierzyło moje rozbuchane emocje, które w przypadku dochodzenia dzików potrafią sięgnąć zenitu. Tak, to szczęśliwie zakończyliśmy tą pracę, choć nie obeszło się bez chrypy i zmiany spodni.