wtorek, 22 października, 2024

Autor

Ósmak

Zasady odstrzału jeleni byków – kontrowersyjne do dziś – niezależnie od ich kształtu, były niezwykle restrykcyjne. Nie wchodząc w szczegóły, idealnym trofeum dla myśliwego posiadającego odstrzał selekcyjny był stary ósmak lub dziesiątak widliczny. I o takim byku jest ta opowieść.

Na rykowiska jeździłem i jeżdżę do dziś. Nie ma takiej siły, która mogłaby to zmienić. Stały się one jakby „częścią składową” mojego kalendarza, jak święta, urodziny czy sylwester, a rok dzielił się na czas przed i po rykowisku.

W łowisko jeździliśmy zawsze w grupie. „Kierownikiem” był ojciec, potem w hierarchii był brat jako myśliwy o najdłuższym stażu i dalej my. Młodzi adepci łowiectwa z różnych środowisk i wyrośli w różnych tradycjach. Nie miało to jednak znaczenia. W tym szczególnym czasie jednoczyło nas jedno wspólne pragnienie. Przeżyć coś wyjątkowego, podejść byka na strzał i móc go strzelić..

Nie mieliśmy w łowisku prawie w ogóle ambon, bo i po co? Prawdziwe emocje wyzwala podchód, a nie bierne na niej wysiadywanie. Był to beztroski okres realnego socjalizmu, czasu było pod dostatkiem, a rykowiska były tak dobre, że pozwalały na podejście nawet kilku ryczących byków w trakcie jednego wyjścia, więc łowy przeżywaliśmy wspaniałe.

Mieszkaliśmy najpierw w hotelu robotniczym piaskowni, która wtedy dopiero zaczynała naprawdę dewastować nasz las. Hotel położony był około 2 km od granic naszego obwodu, więc poranne wyjście zaczynaliśmy ok. 3: 00, by zdążyć w łowisko dobrze przed świtem.

Dopiero potem przenieśliśmy się do wyremontowanego własnym sumptem starego domku, tuż przy gajówce na Walkowni. Ale właśnie wtedy – nie wiedzieć czemu – nasz wspólny rykowiskowy zapał i łowiecka solidarność zaczęły słabnąć. I już nigdy nie było tak, jak wcześniej… Niestety.

Historia tego byka zaczyna się w okresie „hotelowym”. Chodziłem za nim kilka dni i zawsze byłem albo nie tu gdzie trzeba, albo za wcześnie, albo za późno. Słyszałem go gdy ryczał, a właściwie tylko stękał, bardzo rzadko.

Mój pierwszy byk 1982 rok

Stary cwaniak nie dawał się nawet obejrzeć. Zaczynałem podchód przy starej kapliczce Św. Magdaleny i drogą Kotlarską szedłem za nim próbując go jakoś zachodzić, ale ciągle się spóźniałem albo go płoszyłem. Poza Kotlarską, w tym czasie praktycznie nie było tam drogi; Czańkowa, jak ją nazywaliśmy, była już za daleko i tylko dwie linie oddziałowe pozwalały w miarę cicho się poruszać.

Była jeszcze droga przy kapliczce, pas starego lasu i drągowina wzdłuż starej, mocno zarośniętej drogi, znaczonej kilkunastoma starymi i pięknymi dębami. Innej możliwości poruszania się tam nie było. Droga graniczna z sąsiednim obwodem była zarośnięta wysoką mietlicą i nie dawała możliwości strzału. A on, niezmiennie, raz blisko drogi, czasem wzdłuż granicy podążał od rzeki, gęstymi młodnikami do swojej dziennej ostoi. Gdy zasadzałem się na liniach od razu, jeszcze po ciemku, zwykle lokalizowały mnie łanie i cała chmara skutecznie mnie omijała.

Przeważające do dziś wiatry od Kotlarskiej w stronę „Magdalenki” nie dawały szansy na bycie tam przed bykiem; trzeba się było z nim zderzyć, co przy pilnujących go łaniach było zadaniem karkołomnym.

Wieczorem nie było jak, bo byk ruszał z ostoi po ciemku. Zabawa ze mną trwała dobre 4 dni, aż w końcu zmienił się wiatr na północny, od rzeki i wreszcie miałem wybór. Mogłem zaczaić się na niego rano blisko ostoi albo podchodzić. Wybrałem pierwszy wariant, bo poranne przymrozki nie pozwalały na ciche poruszanie się po terenie. Dawniej były normą i każdy, kto pamięta te czasy doskonale wie jak majestatycznie wygląda byk, gdy rycząc wyrzuca z siebie kłęby pary o specyficznej piżmowej woni.

Był to beztroski okres realnego socjalizmu, czasu było pod dostatkiem, a rykowiska były…

Jest ciemna noc, a ja nie mogę spać. Myśli kłębią się w głowie i układam kolejny wariant przechytrzenia mojego byka. Każdy wybrany, już po chwili, okazuje się gorszy od następnego, który mi się roi. Dźwięk budzika wyrywa mnie z tych majaków i rześki siadam do stołu, opowiadam ojcu o moim planie, wypijam herbatę i rwę do lasu.

Gdy nikną światła „hotelowego kompleksu” zagłębiam się w noc i jak co dzień, idąc ze sztucerem na ramieniu nie przez swój teren(!), a tak wtedy było, ciekawie przyglądam się niewielkim zagonom warzyw, uprawianych przez rodziny pracowników kopalni. Raz spotkałem tam grubego dzika, a widok to miły dla myśliwego nawet wtedy, gdy nie może go strzelić.

Przechodzę przez most i wprawdzie jestem już w moim obwodzie, ale do Św. Magdaleny jeszcze ze 2-3 kilometry. Mijam uśpioną gajówkę na Walkowni, przechodzę jedne tory i gdy zaczynam dochodzić do drugich słyszę mojego byka. Jest jeszcze daleko od miejsca, gdzie wyznaczyłem mu spotkanie, ale przyśpieszam kroku. Świeci nieśmiało księżyc, który zmierza do nowiu, a trawa skrzy się szarym o tej porze szronem. Gdy mijam kapliczkę zwalniam i krok za krokiem posuwam się na południe. Słyszę inne byki, grają dookoła pięknie. Podchodzę do starej drogi na żwirownię i staję.

Na Walkowni z ojcem, bratem i kolegami

Długo słucham i czekam na głos mojego cwaniaka. W końcu jest i to dużo bliżej niż się spodziewałem. W miarę szybko, lecz ostrożnie posuwam się w głąb oddziału, co chwila przystając i nasłuchując.

Mam wokół siebie 6 mocno grających byków, ale to nic. Wiatr mi sprzyja, więc posuwam się dalej w miejsce, które wymyśliłem sobie w czasie nocnych rozważań. Przy drodze jest dąb, a za nim malutki sosnowy młodnik, wysoki do ramion i dość rzadki. Z tyłu za nim szeroki pas drągowiny i dalej duży kompleks młodników, najpewniej miejsce odpoczynku mojego byka.

Postanowiłem wcześniej – jeszcze we śnie – zejść z drogi, stanąć w młodniczku przy dębie i czekać na rozwój wypadków. Byki grają dookoła jak w transie. Powoli dnieje. Nagle widzę licówkę, za nią idzie chmara. Przesuwają się 100 metrów ode mnie w stronę gęstych młodników…

Czyżby mój byk? Myślę i wolno, schylony poniżej czubków sosenek, przesuwam się do skraju drągowiny. Podnoszę głowę i nareszcie go widzę!! Nie ma czasu na zastanowienie, podnoszę sztucer, lecz jest już za łaniami i zagania je do młodnika. Znikają w nim, jak sądzę bezpowrotnie.

Stoję wściekły i zrezygnowany zastanawiając się, czy coś zrobiłem źle. Czy spłoszyłem chmarę zbyt szybkim wyjściem z młodnika, a może wiatr się zmienił…

Nagle z tamtej strony, gdzie zniknęły jelenie dochodzi do mnie głos innego byka, mocny i wyzywający. Wychodzę teraz cały z sosenek i opieram się o małą brzozę. Nie wiem co dalej robić. Próbuję zawabić, a wychodziło mi to zupełnie nieźle.

Zresztą, prawdę mówiąc, rykowiska były wtedy tak mocne, a byki tak podniecone miłosnymi uniesieniami, że wystarczało wydobyć z siebie jakikolwiek głos, choćby tylko zbliżony do ryku jelenia, by te reagowały.

Z bratem przy jego byku

Sztucer opieram o brzozę, zwijam ręce niczym w komsomolskim uścisku i próbuje zagrać. Głos grzęźnie mi w gardle z emocji. Słyszę w młodniku rogowanie. Pomyślałem, że jak mój byk uzna mnie za słabe ogniwo kordonu grających dookoła konkurentów, to może spróbuje czmychnąć w moim kierunku. Wreszcie daję głos, słaby, a byki się dalej rogują, słychać trzask łamanych gałęzi i drzewek. Powtarzam wab, już mocniej i pewniej. Wreszcie widzę licówkę, za nią chmarę i byka, jak wychodzą z młodnika. Krąży wokół łań. Któraś chce odskoczyć, a on przywołuje ją do porządku porządnym dźgnięciem w zad.

Byki wokół jakby bliżej, słychać je niemal w zasięgu wzroku, ale są poza drągowiną, w której stoję i nie ma szansy na dojrzenie czegokolwiek, za gęsto. Daję znowu głos i byk, jak po sznurku, zaganiając łanie prowadzi je prosto na mnie.

Powolutku, bez nerwowych ruchów, starając się i tak kryć je za cienką brzozą podnoszę sztucer i widzę w lunecie licówkę, która jest już prawie przy mnie, a za nią – w odległości może 40 metrów – pięknego, regularnego i bardzo starego ósmaka.

Długie odnogi bojowe, wyświecone końce grotów…

Kładę krzyż wysoko na piersi byka i ściągam spust. Łamie się po strzale i pisze testament. Łanie, bez pośpiechu opuszczają teatr. I tylko ja zostaję na widowni…

Stary ósmak, czy widliczny dziesiątak to były moje ulubione trofea

Takich wrażeń nie miałem, oczywiście, na każdym rykowisku. To było jedno z najlepszych i będę je pamiętać zawsze. Odtąd dobry, stary ósmak, czy widliczny dziesiątak to były moje ulubione trofea.
Mijają lata i rykowisko, nieodmiennie, jest dla mnie czymś specjalnym, wyjątkowym. Jednak wraz z upływem czasu przeżywam je inaczej. Inny jest też ten nasz obwód.

Zdewastowany przez pożar, inni są ludzie i – nad czym najbardziej boleję – inny stosunek do tego jakże wyjątkowego spektaklu. Penetracja łowiska przez ludzi, możliwość dojazdu samochodem niemal w każdy zakątek i dziesiątki ambon, które stanowią teraz jedyny i bezpieczny sposób polowania zabiły, moim zdaniem, wyjątkowość i czar tego czasu.

Rykowisko teraz to „buchalteria”, wyścigi na to kto zapisze się szybciej na jakąś ambonę, drobne oszustwa i blokowanie ambon, gdy nas nie ma tylko po to, by inny kolega – broń Boże – nie zajął nam „naszego miejsca” i w końcu odliczanie kolejnych strzelonych byków, bez żadnej refleksji. Ot, po prostu, kolejne sto kilo dziczyzny.

Koleżeństwo prawie umarło, a ci co opowiadają innym myśliwym o swoich spotkaniach z bykiem, uważani są za dziwaków. Gdzie te czasy, gdy u Norberta za stodołą spotykaliśmy się wszyscy, bawili opowiadaniami o naszych przeżyciach i z życzliwością wyśmiewali porażki swoje i kolegów. Teraz liczy się tylko strzał i trofeum, nic więcej.

Coraz częściej zdarza się, że swój udział w rykowisku ograniczam niemal wyłącznie do podprowadzenia młodych kolegów, którzy chcą te łowy naprawdę przeżywać, czuć ich wyjątkowy czar. Tak jak ja cieszyć się byciem częścią tego misterium, a nie traktować go tylko jak okazję do zdobycia kolejnego trofeum. Uciekam ostatnio w lasy Puszczy Białowieskiej w poszukiwaniu tego czegoś, co w Rudach – chyba – umarło…

Stare dobre czasy…

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
WIĘCEJ ARTYKUŁÓW

Gigantyczna manipulacja

Podsekretarz Dorożała zamiast „reformowania” łowiectwa powinien kupić różową farbę i przemalować Pałac Kultury i Nauki w Warszawie.

Uczciwe polowanie

Używanie przez myśliwych dronów z kamerami termowizyjnymi zostaje uznane za złamanie zasady „uczciwego polowania”.

Łowiecka twierdza

Spoglądając na otaczającą nas rzeczywistość musimy postawić pytanie, czy kilkuset myśliwych jest w stanie uratować łowiectwo?

Polowanie na samice

Konieczność prowadzenia selekcji wśród żeńskiej części populacji u większości myśliwych nie budzi wątpliwości, ale odstrzał wykonywany jest najczęściej na chybił trafił.

W obronie koniecznej

Trzej młodzi myśliwi polujący na kaczki zostali otoczeni przez watahę wilków. Musieli się bronić i zabić objętego ochroną drapieżnika.

Koniec polowań na kaczki

Podsekretarz Dorożała ogłosił dzisiaj, że siedem gatunków ptaków zniknie z „listy łowieckiej”. Tym razem pan Mikołaj chce chronić: słonki, ...