WildMen

Moja wina

Życie nie składa się tylko z pasma sukcesów. Nam też przytrafiają się prace, po których czuję smak goryczy…
Reklama

Dobra praca tropiącego tandemu powinna polegać na idealnym zrozumieniu. Gdy choć na moment zabraknie go menerowi, niepowodzenie tylko czyha, aby niespodziewanie zatriumfować. Jeśli przewodnik psa nie jest wystarczająco skupiony na pracy swego pupila, a jego głowa pęka od nadmiaru informacji, to wystarczy drobny zbieg okoliczności, aby najprostsza praca zakończyła się klęską!

Reklama

Tym razem nadmiar wrażeń zaszkodził mojej głowie. Niektórzy menerzy chcą wiedzieć jak najwięcej o postrzałku, pozostawionych śladach, broni, amunicji i wszystkim, co dotyczy tego polowania przed i po pechowym strzale. Ich głowa pracuje niczym analityczny komputer i wyciąga wnioski.

Po drugiej stronie jest nieliczna grupa menerów, którą interesuje tylko trop i szczątkowe informacje. Niestety stwierdzam, że dużo bliżej jest mi do tej drugiej. Możliwe, że mój analityczny mózg nie ma tak dużej siły obliczeniowej, bo nadmiar informacji mi szkodzi.

Reklama

Może przyczyną jest tu rutyna, ale otrzymane przeze mnie informacje niekoniecznie się potwierdzały. Bywało, że często przeszkadzały mi w pracy, wpływając na moją psychikę i zmiękczając moją determinację, która w tej profesji jest fundamentem powodzenia.

Wielu odsądzi mnie od czci i wiary jeśli powiem, że na tropie nie przyglądam się śladom farby, nie zbieram odłamków kości, nie oglądam i nie analizuję łoża. Jeśli zwracam na nie uwagę, to tylko po to aby podtrzymać na duchu idącego za mną myśliwego i uwiarygodnić mu poprawną prace mojego orła.

Reklama

Właściwa „klapka”

Nie lubię mieć za sobą „kibica”, który, gdy postrzałek nie zostawia żadnych śladów zadaje mi irytujące pytania. Czy aby na pewno dobrze idziemy? Czy pies się nie pomylił? Czy idziemy na pewno za tą sztuką co trzeba? A zawsze musi być… Czy ja Cezarowi wierzę?

Dla mnie to herezja ignoranta, która wprawia mnie w bardzo zły nastrój. Już wtedy wiem, że gdy nie dojdziemy postrzałka, to jego wątpliwości wezmą w nim górę i będzie miał o nas kiepską opinię, którą nie omieszka podzielić się z kolegami.

Reklama

Tymczasem on, po prostu nie widzi i nie jest w stanie dojrzeć wirtuozerii pracy doświadczonego posokowca. To po prostu „niewidomy” wierzący tylko swoim oczom!

Tylko gdy dopadniemy jego postrzałka, wówczas może otworzyć mu się właściwa „klapka” i wtedy poszerzy się jego widnokrąg. Gdy nie ma wyraźnych śladów, jego wzrokowa analiza go załamuje i przestaje wierzyć nawet doskonałemu psu.

Taki idący za mną „balast”, może nawet nieraz zaszkodzić i najlepszemu menerowi. Dlatego ja lepiej się czuję, gdy moja głowa nie jest przeładowana informacjami, bo do ich analizy i wyciągania bezbłędnych wniosków mam Cezara.

Jego komputer jest niezawodny i jeszcze nigdy się nie pomylił. Jeśli ciągnie to znaczy, że warto i trzeba iść. Jeśli daje znać, że odpuszczamy, to ja powinienem to odczytać i pracę zakończyć. Moją rolą jest tylko i wyłącznie właściwe odczytywanie jego informacji, a do tego potrzebna jest krystalicznie czysta głowa!

Słabsze strony

Nie ma idealnych menerów i psów. Każdy ma swoje mocne i słabe strony. Oczywiście różne są zdania na ten temat i wiele zależy od ich interpretacji, bo to co jedni uważają za wady, drudzy traktują jako zalety.

Podobnie też jest z nami. Obaj dobrze wiemy o swoich słabościach. I ja dobrze wiem, jakie mój orzeł ma te słabsze strony.

Jedną z nich jest moment odnalezienia zgasłego postrzałka. Ponieważ on nigdy nie był oszczekiwaczem, a oznajmianie ograniczyliśmy tylko do konkursów, to ten mój rutyniarz nie wpada w euforię po takim (wątpliwym dla niego) sukcesie.

Nie szarpie, nie gryzie odszukanej tuszy, jak robią to niektóre psy, tylko spokojnie ją powącha i wyglądając na bardzo rozczarowanego, ewentualnie przysiądzie obok niej.

Przy pracy na otoku nie ma to istotnego znaczenia. Ale w naszym przypadku, gdy często pracujemy bez niego i w dużym gąszczu to może być to czasami problemem. Szczególnie gdy mener „przyśnie”. Niestety tym razem właśnie to mi się przytrafiło…

Wilk na drodze

Rozpoczynamy sezon polowań zbiorowych w jednym z mazurskich OHZ-tów. Po rocznej przerwie odczuwam dużą przyjemność z przebywania w tak licznym gronie rozemocjonowanych kolegów myśliwych. Doskonała organizacja leśników zawsze robi na mnie duże wrażenie…

Wkraczamy do akcji i już po pierwszym miocie mamy dwie prace. Jadę na nie z Jarkiem, który jest moim przewodnikiem. Pytam go o ilość wilków bytujących w tym terenie. Mówi, że jest ich bardzo dużo i jak na potwierdzenie jego słów, tuż przed moim samochodem około 60 metrów spostrzegam, że stoi na drodze wilk!

Oczom nie wierzę. W opolowanym przed chwilą miocie? Zatrzymujemy się, bo nasza ambonka z której strzelał myśliwy stoi tuż obok. Wilk spokojnie schodzi przed nami w las, a my mamy skontrolować tu prawdopodobne pudło do łani.

Wypuszczam Cezara, który jak gdyby nigdy nic, szybko łapie jakiś trop i po 100 metrach pracy znajduje martwą łanię. Rozglądam się wokół podejrzliwie, ale wilka nie widzę.

Mam nadzieję że zwiał. Jarek oznacza szybko trasę do odnalezionej łani i powiadamia kogo trzeba. A my jedziemy dalej kilkaset metrów, aby sprawdzić strzał do cielaka jelenia.

Gdy już jesteśmy blisko młodnika, gdzie mamy zacząć poszukiwania, widzę jak z niego wychodzi kolejny wilk! Stoi na drodze i przygląda się nam!

Gdy sięgam po aparat aby zrobić mu zdjęcie, oddala się wolnym truchtem do lasu. Przecieram oczy ze zdumienia. Przez 40 lat nie widziałem tylu wilków, co tutaj przez 15 minut.

Wysiadamy na rogu tego młodnika a ja pocieszam się, że może to już był ostatni wilk, który go opuścił. Nim dotarliśmy do pobliskiej ambonki, aby sprawdzić oznaczenia strzału, Cezar na moje utrapienie, nagle rusza z impetem w gąszcz akurat tego młodnika. Nim zdążyłem ochłonąć i zareagować słyszę, że gwałtownie coś głosi…

Rozparcelowany dzik

Wiem z całą pewnością, że nie głosi zdrowej zwierzyny no i chyba nie wilka! Tak szybko jeszcze chyba nigdy nie pędziłem do niego, jak przez ten gęsty młodnik. Na szczęście stanowionym zwierzem nie był wilk, tylko cielak jelenia, którego mieliśmy szukać.

Tym sposobem błyskawicznie odnotowaliśmy dwa sukcesy, a ja dodatkowo, moc niecodziennych wrażeń. Ale na pożegnanie, jakby tego było mało, wilk ponownie pokazał się nam na tej drodze, powracając do młodnika.

Cielak odnaleziony!

Zacząłem się zastanawiać, czy to ten sam wilk i dlaczego tak przed nami defiluje? Wracamy szybko na miejsce zbiórki, gdyż skończył się już drugi miot. Mój przewodnik informuje mnie, że mamy do szukania dzika, ale „chyba rozparcelowały go już wcześniej wilki”.

Ekipa zwożąca tusze próbowała go szybko odnaleźć, ale bez skutku. Ślady po dziku są podobno bardzo widoczne! Około 50 m od ambonki jest wyraźna ścieżka z wyłożoną, skrwawioną trawą, na której leżą duże kawałki jelit. Prowadzi ona ewidentnie do świerkowego młodnika. Zajeżdżamy na miejsce i idziemy do ambonki.

Cezar idzie luzem, a ja rozglądam się, jak mogę za tymi wilkami. Mieliśmy już z Cezarem w tym sezonie z nimi do czynienia i wiem, że jeśli będą blisko, to i on zwolni tempo tropienia, tak aby dzieliło nas max. 5 metrów.

Podminowany, wzmagam w sobie czujność. Idąc, natrafiamy na tą opisywaną ścieżkę. Ślady są jeszcze bardziej widoczne, niż mówiono, a pojedyncze kawałki jelit mają po 50-80 cm długości. Krwawa ścieżka prowadzi po 40 metrach do niewielkiego, wyrośniętego, świerkowego młodnika.

Ma on nieregularny kształt, a rozłożyste, gęste gałęzie stanowią doskonałą kryjówkę. Dla mnie jest jasne, że ten dzik musiał w nim zgasnąć i jeśli nie wyniosły go wilki to jest tam.

Wchodzimy idąc za spokojnym Cezarem. Po kilkunastu metrach nieoczekiwanie, następuje gwałtowna zmiana zachowania psa. Nagle podniecony okrąża ostro kępę kilkunastu gęstych drzew. Jestem zaskoczony, ale szybko informuję Jarka, że o dziwo dzik musi być żywy.

Ściągam broń z ramienia, a Cezar wyraźnie namierza go w tym gąszczu. Nagle słyszę kilka jego szczeknięć i orientuję się, że rusza do gonu z drugiej strony kępy.

Trwa to moment i po 30 metrach pies nawraca z powrotem do młodnika. Ponadto wyraźnie usłyszałem, że te jego szczeknięcia były zupełnie w innym tonie, więc zrozumiałem, że to nie był nasz postrzałek. To musiał być inny dzik.

Rozemocjonowany pies nadal przeszukuje nieduży młodnik, a my próbujemy podążać za nim. Po 10 minutach takiego kręcenia Cezar wyprowadza nas z niego, by po chwili znaleźć się przy samochodzie.

Naładowany widokiem wilków

Kompletnie tego nie rozumiem, wracamy ponownie pod ambonkę. Tam tropienie zaczyna się podobnie jak poprzednio, z tą różnicą, że teraz z młodnika wyprowadza nas między samochody, a ambonkę. Przerywam tą pracę i analizujemy z Jarkiem, czy jest możliwe aby wilki mogły wynieść warchlaka…

W tym momencie Jarek informuje mnie, że mamy pilnie szukać jednego z dwóch postrzelonych jeleni byków. Na rozważania lub poprawki nie możemy sobie pozwolić, bo czas nagli. Na zbiórce okazuje się jednak, że na tym tropie pracuje już kolega leśnik ze swoją suką, który zdążył już wcześniej skontrolować pudło do pierwszego byka.

Czekamy bezproduktywnie na koniec polowania. Ponieważ miałem odjeżdżać kolejnego dnia, więc uzgodniliśmy, że rankiem ja sprawdzę z Cezarem tego byka, za którym on przeszedł parę kilometrów, a on skontroluje po nas tego naszego, zagadkowego dzika.

Jak się później okazało, mój kolega znalazł go martwego w tym niewielkim młodniku!

Tak, to po raz pierwszy przy naszej wspólnej pracy z Cezarem, musiałem przełknąć gorycz porażki. A na dodatek po analizie wiem, że była to wyłącznie moja wina.

Zbieg okoliczności sprawił, że w tym gąszczu przy martwej prawdopodobnie loszce był warchlak, który uciekając rozpalił Cezara i odwrócił naszą uwagę. Rozemocjonowany pies po powrocie nie zaznaczył wyraźnie znalezienia martwego postrzałka.

Sprawdzał czy nie ukryły się tam inne dziki. Ja naładowany widokiem wilków i opowieściami o tym, jak to one „rozpracowały naszego dzika” uwierzyłem naiwnie, że wyniosły go pewnie w zębach, zamiast bacznie obserwować mowę ciała mojego pupila.

Cezar z kolei, gdy dwukrotnie doprowadził mnie tuż obok martwego dzika, a ja nie byłem łaskaw tego zauważyć i się schylić, więc rutynowo powrócił do samochodu, a za drugim razem, zaczął szukać tropu kolejnego postrzałka.

Tym razem praca bez otoku sprawiła nam figla, pokazując jej ujemne strony! A gdy wreszcie przyszedł na nią najwyższy czas, o ironio losu, musieliśmy odjeżdżać w pośpiechu wezwani do innej pracy której, jak się okazało, dla nas nie było.

Tak oto pośpiech przy zbiorówkach i nadmiar wrażeń spowodowały, że zaaferowany mener „przysnął” i zamiast czytać dobrze swojego psa, własnymi poczynaniami popsuł mu tym razem, dobrą reputację.

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów