Pewna relacja kresowego łowcy z przed 100 lat o polowaniu na rogacze mocno zapadła mi w pamięć. Nie rozumiał on galicyjskich kolegów zakładających lunetki na swoje karabiny. To „dziwactwo” było jego zdaniem zbędną fanaberią, ponieważ wykluczało strzał do pędzonych rogaczy, na które on polował najczęściej. Dzisiaj mamy specjalne lunety do pędzeń, ale również urządzenia termo i nokto.
Nowoczesna broń i oprzyrządowanie niczym się nie różni od wyposażenia jednostek specjalnych. Czy mam pretensję do moich kolegów, że coraz częściej przypominają oddział antyterrorystów? Czy powinniśmy wszyscy wyglądać jak przedwojenna arystokracja? Czy nie powinniśmy korzystać nowoczesnych urządzeń? Nie! Każdy kupuje taką strzelbę, kurtkę i czapkę jaka się mu podoba. Problemem dzisiejszego łowiectwa jest nie nasze wyposażenie, ale brak działania na rzecz ochrony przyrody!
Na całym świecie w prasie łowieckiej i mediach społecznościowych ukazuje się mnóstwo artykułów i dyskusji na temat narastającego konfliktu pomiędzy myśliwymi, a ruchami antyłowieckimi. Ich treść w większości jest dowodem całkowitego niezrozumienia otaczającej nas rzeczywistości.
Gęsi na pokocie
W naszym kraju przed otwarciem sezonu na kaczki tradycyjnie Zenon Kruczyński rozpoczyna swoją krucjatę, której celem jest całkowity zakaz polowania na wszystkie ptaki. U naszych wschodnich sąsiadów – gdzie nadal można polować podczas wiosennych migracji, dyskusja skupia się na tym temacie. Jest to normalna taktyka tak zwanych małych kroków, które mają prowadzić do całkowitej delegalizacji łowiectwa!
Ostatnią burzę na wschodzie wywołał jeden myśliwy, który opublikował fotografię i swój rekord. Trzech łowców w dwa dni ustrzeliło 183 gęsi. Prawdopodobnie wykorzystywali elektroniczne wabiki, ale oliwy do ognia dolała informacja, że nie lubią gęsiny i rozdali zdobycz lokalnym mieszkańcom. Otworzyła się dyskusja, gdzie środowiska przeciwników przedstawia znane nam argumenty, a myśliwi przytaczają sprawdzone w boju kontrargumenty, że mieszkańcy miast oderwali się od swoich korzeni, że normalni ludzie są myśliwymi, że pseudo ekolodzy na wegańskiej diecie nie rozumieją praw natury.
Przeglądając różne czasopisma i portale wszędzie łowieckie media zajmują się głównie uspokojeniem i usypianiem swojego środowiska. Taktykę można określić jednym zdaniem „Psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. W Rosji, gdzie wiosenny sezon trwa tylko 10 dni i nie każdy region pozwala na takie łowy przeważa argumentacja, że myśliwych nie można obwiniać za nastroje anty łowieckie w tymczasowo oszalałym świecie. Myśliwi byli i są solą tej ziemi, prawdziwymi ludźmi, którzy hołdują tradycyjnemu zdobywaniu żywności. Takie stanowisko nie dziwi tym bardziej, że mają prezydenta, który nie wyparł się swojej pasji.
Niezależnie od kraju myśliwi lubią takie artykuły i „lajkują” je z wielką przyjemnością. Jednocześnie zamykając oczy na fakt, że stanowimy coraz mniej liczną grupę ludzi. W Polsce mamy wprawdzie jeszcze kilku parlamentarzystów, ale nasz głos przestaje się liczyć!
Tylko mieszkańcy wsi doskonale rozumieją, że piękna sarenka, jeleń czy dzik może być również surowcem na obiad. Niestety postępująca urbanizacja – która jest naturalnym procesem we wszystkich krajach świata – tworzy wokół nas społeczeństwo, dla którego normalnym zachowaniem nie jest zabijanie, tylko „kulturalna” wyprawa na zakupy.
Typowy mieszkaniec miasta prowadzi siedzący tryb życia i nie potrzebuje już mięsa. Tyje w zawrotnym tempie i szuka zbilansowanych diet wegetariańskich. Na tym tle jego sąsiad, który pojawia się nagle przed blokiem z pełnymi trokami kaczek jest zwykłym dziwactwem i w efekcie musi budzić niechęć.
Nasze pokrętne tłumaczenia nie mają żadnej szansy na przebicia się! Sąsiad weganin, który kupuje za 40 złotych swój zestaw pudełkowy ma ogarnąć, że kupno broni, amunicji, mnóstwa akcesoriów i nasza wyprawa po cztery dzikie kaczki ma na celu zapełnienie lodówki? Dla niego polowanie to nie tylko fanaberia, gdzie za bardzo duże pieniądze dostajemy mało mięsa. W jego mniemaniu to zwykłe barbarzyństwo do tego nieopłacalne.
Sąsiad myśliwy musi zabijać, patroszyć, rozbierać czyli wykonywać „brudne” czynności, które w „nowoczesnych” warunkach są całkowicie niezrozumiałe. Dlatego „normalni” ludzie zaczynają wierzyć, że samo zabijanie jest głównym celem każdego łowcy.
Mamy więcej problemów i jednocześnie osób zainteresowanych przyrodą. Mieszkańcy miast coraz częściej interesują się turystyką, obserwacją ptaków, dzikich zwierząt, roślin, a nawet owadów. Każdego roku rośnie ich liczba, a powodem jest naturalna potrzeba kontaktu z przyrodą. Miasto jest tylko miejscem pracy, nie daje możliwości chodzenia po lesie i wystarczającej ilości rekreacji na świeżym powietrzu. Dlatego „mieszczanie” chcą wykorzystywać zasoby naturalne, ale inaczej niż myśliwi!
Leśni bandyci
I tutaj dochodzimy do głównego problemu. Teoretycznie współistnienie myśliwych i „miłośników przyrody” jest możliwe, ale.. Sama nasza obecność denerwuje część obywateli. Nie działania, czyli efekt końcowy polegający na zabijaniu, który w realu może zobaczyć bardzo niewielu ludzi. Dlaczego? Niestety społeczność, która nie jest elementem aparatu państwa, a porusza się legalnie z bronią, u tak zwanych „miastowych” wywołuje zwykły strach i niepewność.
Spotkanie myśliwego nie jest niczym przyjemnym. Większość społeczeństwa zostawiła swoje maszyny na parkingach. Rodzinnie lub w samotności idą na spacer do lasu, a tu pojawia się łowca w swojej wielkiej terenówce. W sposób niezamierzony nasza mowa ciała jasno wszystkim komunikuje kto tu rządzi! Zwykli obywatele najczęściej wracają przestraszeni do swoich miast i zaglądają do Internetu żeby poczytać jakie mamy uprawnienia, a tu dzielni myśliwi umazani we krwi swoich ofiar chwalą się swoimi sukcesami.
Czy to może budować zaufanie i szacunek? Niestety większości z nas uważa, że mamy prawo publikować w sieci wszystko. A czytając komentarze naszych przeciwników, ale również myśliwych mieszkaniec miasta może odnieść wrażenie, że stanowimy swoistego rodzaju zorganizowaną grupę przestępczą.
Poluję od zawsze ale dopiero Internet uświadomił mi jak bardzo różnię się od wielu moich kolegów po strzelbie. Przykro mi to pisać ale większości tych bzdur nie potrafię czytać a oglądanie fotografii i amatorskich filmów budzi u mnie wielki niesmak!
Tradycyjne polowanie, gdzie myśliwy musi wykazać się wiedzą, umiejętnościami i kunsztem wśród internetowych kolegów nie budzi już żadnego szacunku. Jeden bażant po całym dniu polowania – to prawie hańba! Aby wzbudzić aplauz musi być wielki pokot. Dlatego coraz częściej normą staje się wiara, że sukces zawsze jest powiązany z naruszeniem wszelkich norm i zasad.
Zdjęcia kupy gęsi, stodoły obwieszonej zdobyczą i amatorskich filmów musi tworzyć negatywny nastrój wokół łowiectwa. To do nich odwołują się wegańscy celebryci, a my tego nie widzimy i własnymi rękami zakopujemy przyszłość łowiectwa.
Miejski przyrodnik, pseudo ekolog, czy nasz przeciwnik bez trudu odnajdzie swojego sąsiada – pulchnego menedżera z małą antylopą – który całe życie zbierał na wyprawę do Afryki. Taki obraz jest śmieszny i zupełnie niezrozumiały. Dlaczego takie zdjęcia trafiają do Internetu? Jesteśmy, aż tak puści?
Prawda musi zaboleć
Problemem naszego środowiska jest totalny brak umiejętności przekazania społeczeństwu treści o działaniach na rzecz ochrony przyrody – jakie prowadzą myśliwi! Mamy przecież niesamowite kłusownictwo! Prawie w każdym łowisku stoją wnyki. Zbieramy ich tysiące, czy kiedykolwiek sprzedaliśmy ten temat mediom?
Zamiast budować strategię i próbować odwrócić negatywne trendy organizujemy konferencje i spotkania, które sprowadzają się do wzajemnego głaskania i drapania za uchem. Obawiając się gniewu ministerialnych urzędników, w imię iluzorycznych zysków z hodowli, mizernych efektów badań naukowych, czy odwetu ekoterrorystów – wymusza się milczenie!
Jeśli jednak nie chcemy dożyć dnia, w którym politycy zakażą nam polowania, musimy naprawdę angażować się w ochronę przyrody. Wielokrotnie opisywane działania jakie podejmują Anglicy i Amerykanie, mam wrażenie, że nikogo nie interesują. Dalej hodujemy bażanty, zające, kuropatwy i wpuszczamy je do naszych łowisk. Tymczasem wszystkie badania naukowe potwierdzają, że jest to wyjątkowo szkodliwe działanie nie dające żadnego pozytywnego skutku! Ponoć trwają prace w Ministerstwie Środowiska nad zmianą prawa, które być może ograniczy ten patologiczny proceder.
W skali całego kraju około 100 szkół udało się włączyć w akcję „Ożywić pola”. Tylko kilku łowczych okręgowych pomagało w tym projekcie, dla reszty cała akcja była zawracaniem głowy. W ramach środków z 1% jaki oddają myśliwi na FOG udało się fundacji kupić kilkanaście nadajników GPS dla gęsi gęgawy. W ciągu kilku lat funkcjonowania projektu wielokrotnie Bartka Krąkowskiego odwiedzały różne ekipy telewizyjne i kręciły materiały. Można? Tak! Ale trzeba było wyłożyć prawie 100 tysięcy i dać szansę działania grupie pasjonatów!
Większość myśliwych w naszym kraju spokojnie poluje. Całkowity upadek zwierzyny drobnej tłumaczymy zakazem strzelania do jastrzębi, srok i wron zapominając o lisach jenotach i norkach. Jesteśmy bez skazy! No zdarzają się wpadki, gdzie Diany lub dzielni rycerze Huberta powieszą w Internecie fotografię z chronionym gatunkiem albo opublikują kompromitujący film. Lekarstwem mają być uchwały kół – zakazujące robienia fotografii i filmowania na zbiorowych polowaniach.
W ten sposób nieświadomie staczamy się w przepaść. Musimy w końcu zrozumieć, że wszystko, co opublikujemy w Internecie zostanie użyte przeciwko nam. Dlatego każdy łowca niech dobrze pomyśli trzy razy, zanim prześle film z uroczystego pokotu, na którym stoją umazani w farbie rozbawieni myśliwi. W tym przypadku społeczeństwo stawia znak równości pomiędzy nami, a watahą wilków, które podkopały się pod ogrodzenie i zarzynają bezbronne stado owiec!
Mam pewność, że mamy ostatnią chwilę, aby przestać tylko deklarować i zacząć naprawdę angażować się w ochronę przyrody. Dążyć do racjonalnego i maksymalnie etycznego wykorzystania zasobów przyrodniczych. Zielonych organizacji będzie więcej, dlatego pamiętajcie – racja zawsze jest po stronie większości i nie ma to nic wspólnego z kwestią sprawiedliwości!