Spoglądając na otaczającą nas rzeczywistość musimy postawić pytanie, czy kilkuset myśliwych jest w stanie uratować łowiectwo?
Aż się boję pisać, bo co ostatnio skrobnę, to komuś się narażam. Piotrowi Gawlickiemu każdym tekstem, a młodym kolegom za artykuł o moim stosunku do nokto i termo, który podobno jest paliwem dla ekosiów. Przeciwnikom łowiectwa podpadłem za felieton o kaczkach, a Andrzejowi Krzeskiemu za mój stosunek do badań, więc tekst o wtorkowej demonstracji, też może się nie spodobać, bo…
Kiedy słucham kolegów, to mam wrażenie, że wygrywa syndrom oblężonej twierdzy i teza o „konieczności jedności w obliczu zagrożenia”. Wszelka krytyka własnych szeregów, to „młyn na wodę imperialistycznych zielonych sił, czyli wegan, wegetarian i wszelkiej maści przeciwników łowiectwa.
Tylko, że już czasy jedności narodu przeżyłem i choć je sobie chwalę – byłem młody i piękny, co przekładało się na sukcesy łowieckie nie tylko w polu i kniei – to wiem, że koniec końców prowadzi to do upadku, dlatego mimo wszystko postanowiłem publicznie postawić pytanie:
Czy kilkuset myśliwych uratuje łowiectwo?
W ostatnich latach myśliwi protestowali cztery razy. Byłem na wszystkich tych zgromadzeniach. W 2018 pod ministerstwem środowiska, potem dwa razy pod Sejmem, teraz pod znów pod ministerstwem środowiska, czyli znów w tym samym miejscu (choć w międzyczasie zmieniło nazwę).
Za pierwszym razem było nas jakieś 2-3 tysiące, za drugim 500 myśliwych z dziećmi, za trzecim razem około 15 tysięcy, a teraz znów jakieś 300-400 osób. Organizatorzy wtorkowego protestu popełnili wiele błędów organizacyjnych, ale nie o tym chcę napisać. Chcę po raz pierwszy postawić pytanie:
Czy Polski Związek Łowiecki jest nam potrzebny?
Alternatywne struktury
To pytanie kołatało mi się nieustannie, gdy siedząc sobie na ławeczce z kilkoma jeszcze nemrodami – co jakiś czas zagrzewani przez prowadzącego – krzyczeliśmy: „Dorożała musi odejść”.
Pierwszy protest organizował PZŁ, ale prowadziła grupa kolegów skupiona wokół Darka Dudkiewicza, Oli Szulc i Krzyśka Lechowskiego, drugi pod Sejmem myśliwi którzy sprzeciwiali się wprowadzeniu zakazu zabierania dzieci na polowania, trzeci „Związek Zawodowy Wspólna Sprawa”, (czyli inicjatywa kilku kolegów) i ostatni też nasi związkowcy. Protestu pod szyldem Polskiego Związku Łowieckiego nie było….
O ile w 2018 kilkunastu łowczych okręgowych zorganizowali ekipy do wyjazdu, to w tym roku na marcowym proteście tylko kilku pojawiło się „prywatnie”, a teraz nikogo nie widziałem (mogło się zdarzyć, ze pojedynczych osób nie zauważyłem).
To pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy…
Bo z jednej strony łowczy krajowy jest podporządkowany ministrowi i rozumiem, że fikać nie może. Ten ustawowy zapis powoduje organizacyjny paraliż całego Polskiego Związku Łowieckiego, ale z drugiej strony… Jak się chce, to się da, nieprawdaż?
Mamy Naczelną Radę Łowiecką. Ba, na ostatnim proteście był nawet prezes NRŁ (wprawdzie po cywilnemu, ale przy jego wzroście nie sposób było go nie zauważyć. Było też trzech członków NRŁ.
A co by było gdyby byli wszyscy? Co by było gdyby wszyscy zaangażowali się w organizacje przyjazdu w swoich okręgach? Ale z drugiej strony, dlaczego maja przybyć na piknik organizowany przez grupę kilku myśliwych.
I tu dochodzimy do pytania, czy kilkuset myśliwych uratuje łowiectwo, którzy odpowiadają na wezwanie grupki zwącej się „Związek Zawodowy Wspólna Sprawa”.
Kiedy ten „związek” powstawał byłem jego przeciwnikiem. Tłumaczyłem jednemu z założycieli, że powstawanie alternatywnej struktury obok PZŁ wcześniej, czy później skończy się rozbiciem jedności, zwiększy tarcia i napięcia wewnątrz organizacji. Ale zmieniłem zdanie…
Nic się nie zmieni
Dziś wygląda na to, że „związek zawodowy” jest jedyną grupa, której się chce… PZŁ też może, tylko władze związku są wyznawcami filozofii „tisze jediesz, dalsze budiesz” (młodym nie znającym tego powiedzenia tłumaczę: „Jesteś ciszej, więcej załatwisz”). Niestety gołym okiem widać, że ten sposób działania już się nie sprawdza!
Przekonał mnie o tym sam prezes Możdżonek, który udzielając wywiadu dla „ Łowca Galicyjskiego” – na pytanie Józefa Otulaka: Czy jest jakaś iskierka nadziei, że zmieni się podejście Ministerstwa Klimatu i Środowiska do problemu wilka w Polsce?” – odpowiedział wprost – „Nie, przy obecnym składzie w ministerstwie nic się nie zmieni.”
Więc jest świadomość, że po drugiej stronie nie ma partnera do rozmowy. I wprawdzie łowczy krajowy ma oficjalnie związane ręce, ale Naczelna Rada Łowiecka może działać, mobilizować, organizować myśliwych. Czy to robi? Nie!
Prezes Móżdżonek bryluje w mediach i dobrze, ale gdzie są struktury związku? Gdzie pozostałych 45 członków NRŁ?
Zostaliśmy sami
Dziś wiemy – myślę, że to wiedza powszechna – że lepszym niż udawanie, ze toczą się jakieś dyskusje, wypracowuje się jakieś stanowiska będzie organizacja w stolicy dużych protestów!
Politycy, jak do tej pory zawodzą, wiec na tych z Wiejskiej liczyć nie można. Boja się własnego cienia, dziennikarzy z TVN, Wyborczej i Oko Press. Zostaliśmy sami, ale to nie znaczy, że nie mamy argumentów i siły. Mamy tylko, kto porwie 130 tysięczną rzeszę myśliwych?
Próby uruchomienia tego oddolnie przez koleżanki i kolegów były takie sobie. Widać wyraźnie, ze może, to zrobić wyłącznie Polski Związek Łowiecki. Prywatne inicjatywy nas nie zmobilizują.
Ławka seniorów
Siedziałem sobie na ławeczce „senioralnej” wraz z podobnymi mi wiekiem nemrodami i patrzyłem na zaangażowanie tych, którzy pojawili się na Wawelskiej. Byli wkurzeni i zdeterminowani. Pewien kolega z Beskidu Żywieckiego, głośno perorował: Przyjechalimy wtedy, przyjechalimy dzisiaj i przyjedziemy ile razy będzie trzeba.
Młodzi krzyczeli z całych sił. Słuchało się pięknie, ale rozum podpowiadał: To nikogo nie przestraszy!
Organizatorzy mieli więcej szczęścia niż rozumu, że ten, tak naprawdę niewielki protest był zauważony w mediach. Ale bądźmy szczerzy – następne o tym rozmiarze spotkania przy kiełbasie – nikogo nie zainteresują.
Musimy pokazać siłę
A do tego potrzebna jest siła organizacyjna Polskiego Związku Łowieckiego. Tylko, kto się odważy, kto weźmie na siebie tę ciężką prace, by związek wyrwać z letargu?
Jestem pełen podziwu dla Miłosza, Pawła, czy „Złotka”. Starają się chłopaki jak mogą. Popełniają przy tym mnóstwo błędów, ale robią! Próbują mobilizować koleżanki i kolegów, szybko reagują na pomysły pana Mikołaja i jego kompani. Ściągam kapelusz przed Maciejem Perzyną, który jest najlepszym przedstawicielem myśliwskiej braci, tak na sejmowych salach, jak również w mediach – kompetencja, wiedza, elokwencja i… Nic! Jak grochem o ścianę, a jak ściana, to trzeba ją kruszyć czymś więcej niż słowem.
Ale żeby to zrobić potrzebna jest mobilizacja wszystkich myśliwych. A taką akcję może tylko przeprowadzić Polski Związek Łowiecki. Ciągle wierzę, ciągle mam nadzieję, ze okaże się potrzebny myśliwym, ciągle mam nadzieję, że będzie naszym głosem i organizatorem prawdziwego protestu…
Bo jeśli NIE to naprawdę pytanie: Po co nam związek? Stanie się pytaniem powszechnym!
P.S.
Dochodzą mnie głosy, że Polski Związek Łowiecki siedzi cicho, bo na sejmowych korytarzach „pichci” projekt nowelizacji Prawa Łowieckiego. Nie zgadzam się z tym, albo się naprawdę postawimy – my i leśnicy – albo nas zaorają…
Tertium non datr – mówili starożytni Rzymianie już dwa tysiące lat temu. Nieznającej języka Wirgiliusza młodzieży zacytuje, to w języku Szekspira: No third possibility is given.