WildMen

fot. Włodzimierz Puchalski
Włodzimierz Puchalski

Król poleskich bagien, który uratował łosia!

Książę Karol Radziwiłł (1886-1968) ostatni ordynat dawidgródzki, był jedną z największych postaci międzywojennego polskiego łowiectwa. Został odznaczony jako jeden z pierwszych Złomem, między innymi za odbudowanie populacji łosia w Polsce.
Reklama

Zasobne w zwierza tereny ordynacji dawidgródzkiej pozostawały w dziedzictwie Radziwiłłów od czasu panowania króla Zygmunta Augusta. Rozciągały się na Polesiu wzdłuż prawego brzegu Prypeci, obejmując dorzecza dolnego biegu spływających do niej Wietlicy, Horynia, Lwy i Stwigi.

Reklama

Do wybuchu rewolucji w Rosji dobra te liczyły 250 tyś ha. Po 1921 roku, w granicach II RP pozostało ich około 150 tys. ha, stanowiąc największą posiadłość ziemską w ówczesnej Polsce! Gruntów pod uprawę było niewiele – około 1600 ha. Głównie lasy, wody i bezkresne bagna, dostępne w pełni jedynie w czasie silnych, długotrwałych mrozów. Wiosenne spływy wód podtapiały corocznie niżej położone tereny.

Siedziba ordynacji stanęła dopiero na przełomie wieków XIX i XX w Mańkiewiczach, koło Stolina. Wielka budowla, kryta gontem, z wysoką, na wzór Nieświeża wieżą, posadowiona została w dużym, naturalnym parku, na wzgórku, okolonym w części wodami Horynia.

Reklama

Od wieków Radziwiłłowie organizowali tutaj sławne szeroko, wielkie tradycyjne łowy. Niezmienny w czasie, dziki, mało dostępny, niezaludniony, tak znaczny kompleks lasów i bagien stanowił zawsze ostoje dzikiego zwierza.

Długotrwałe, przetaczające się przez te ziemie fronty I wojny światowej i rozpanoszone rewolucyjną „swobodą” kłusownictwo zdziesiątkowały bogaty zwierzostan. Powojenne zapisy informują, że na obszarze całej ordynacji pozostało tylko 8 łosi! Wyeliminowano dziki, bobry i głuszce.

Reklama

Znakomity myśliwy

Po poległym w 1920 r. w wyprawie kijowskiej ordynacie majorze Stanisławie Radziwille – adiutancie Józefa Piłsudskiego, ordynację dawidgródzką odziedziczył książę Karol Radziwiłł. Znakomity myśliwy hodowca obejmując rozległe dobra, postawił sobie szczytny cel. Przywrócenie wspaniałej, łowieckiej przeszłości!

Z niezwykłym osobistym zaangażowaniem, energią i znajomością rzeczy zajął się odbudową gospodarki łowieckiej. Podstawowym zadaniem było zlikwidowanie – rozpanoszonego zbyt długim okresem bezprawia – kłusownictwa.

Reklama

W latach dwudziestych wyniszczająca działalność uzbrojonych band kłusowniczych zazębiała się często z grasującymi grupami dywersyjnymi, przenikającymi na Polesie z terenu ówczesnego ZSRR. Walka z tym groźnym zjawiskiem wymagała odwagi i dużego zdecydowania. W większych akcjach uczestniczył Korpus Ochrony Pogranicza i policja.

W wspomnieniach tych, którzy znaleźli się w tej części Polesia lub mieli szczęście być, a nawet polować w Mańkiewiczach, książę Karol jawi się jako szczególnej miary myśliwy i gospodarz! Trudno byłoby chyba znaleźć w naszych dziejach księcia, który, zapraszając na wiosenne toki, często sam w poleskich łapciach sprawdzał trudne odcinki, kilometrami rzuconych przez bagna kłodowych kładek, którymi mieli przejść jego goście na tokowiska!

Wszystkie źródła wspominają o licznych łosiach na Polesiu, otaczanych szczególną opieką. Można w nich odczytać, że Karol Radziwiłł chlubił się i pokazywał chętnie swoje „rogale” z podjazdu łodzią, podchodu po kładkach lub z wysokich wież obserwacyjnych.
fot. Włodzimierz Puchalski

Na większych polowaniach tradycyjnie zawsze osobiście rozprowadzał i wskazywał myśliwym stanowiska. Wiele dni spędzał w puszczy wśród służby leśnej, chroniąc i dokonując gospodarskim okiem przeglądu łosi w czasie bukowiska.

Stanisław Dzikowski w swojej książce „Egzotyczna Polska”, tak pisze: „Radziwiłł jest zamiłowanym myśliwym i dlatego wszystko co do tej dziedziny należy, zostało zorganizowane w całej ordynacji z niezwykłą starannością i zrozumieniem. Kto tu raz polował, nie zapomni świetnej dyscypliny i owej na wpół­wojskowej karności, która przejawiała się na w każdym najdrobniejszym szczególe, na każdym niemal kroku. Na tych dalekich bezdrożach wśród bagien i topielisk nieprzebytych, gdzie o należytym gospodarstwie i eksploatacji lasów, nawet myśleć nie można, służba leśna zajmuje się przede wszystkim potrzebami i zagadnieniami myślistwa”.

Warto również przytoczyć jeden z nielicznych, osobistych zapisów księcia, publikowany w „Łowcu Polskim”. Jakże dobitnie potwierdzający w swojej treści zamieszczane przez wielu łowców opinie:

Dn. 26 sierpnia wysłałem rozkaz do Chotomiejskiego i Otmańskiego nadleśnictw treści następującej: „ Wyznaczeni gajowi i podleśniczowie mają natychmiast zająć obserwacyjne punkty dla pilnowania łosi”. Oznacza to, że od tego dnia 3-7 osób straży leśnej przenosi się ze swoich mieszkań do puszczy, gdzie w szałasach lub budanach pozostaną cały miesiąc.

Co rano i wieczór gajowi rozchodzą się do pewnych punktów przeze mnie wyznaczonych, skąd słuchają wabu łosi. Tymi punktami zazwyczaj są stogi siana lub drzewa, na których siedzą. Tym sposobem gajowi często mają dalszy widok i łoś może blisko przechodzić, nie zwietrzywszy ich, a oni mogą łosia widzieć dobrze.

Osobiście dla mnie czas wabu łosi jest kontrolą stanu łosi i radością , iż wkrótce spotkam się z tym królem puszczy.

W pierwszych dniach września uporawszy się ze swymi interesami, wyjeżdżam i ja do puszczy.

Idąc kładkami, spotykam w różnych punktach gajowych z raportami „łosie się już wabią, jest ich dużo więcej niż w roku zeszłym. Już sporo łosi widzieli naocznie, niektóre ogromne rogale.

W dobrym więc nastroju dopływam do gajówki „Hołowa”, gdzie wyznaczam swoją główną kwaterę. „Hołowa” leży nad rzeką Lwa i jest punktem środkowym wszystkich ostępów.

W tym roku pogoda jedynie nie dopisywała. Mało było tych pięknych, cichych ranków i wieczorów.

Przesiedziałem w puszczy 10 dni. Widziałem 16 łosi, z których 12 zwabiono mi na strzał, zabiłem z tego dwa łosie, obydwa bardzo piękne. Jednego łosia zabiłem po 7/7 pasynków, drugiego 5/5 pasynków.

Miałem też ciekawe zdarzenie. Któregoś wieczoru w jednym z ostępów zwabiono mi cztery różne łosie, wszystkie mogłem strzelać. Wystarcza to chyba, aby wykazać, że stan ich musi być dobry.

Dziś powróciwszy do Mańkiewicz po zestawieniu wszystkich raportów i omówieniu szczegółowym ze strażą leśną, dochodzę do przekonania, iż łosi w ordynacji dawidgródzkiej wiadomych mam, gdyż nie wszędzie dojść można było, jest w tym roku do 140 sztuk. Rójek, czyli łosz w tym roku odhodowanych, ostrożnie licząc, będzie 40 do 45 sztuk. Mam więc nadzieję, iż na rok przyszły stan liczebny łosi dojdzie do 200 sztuk. Jest to rezultat mojej dziesięcioletniej ciężkiej walki o zachowanie tego zwierza, który o mało przestałby zupełnie w Polsce egzystować.

Już wab się skończył, byłoby nadzwyczaj ciekawem, aby na lamach naszego myśliwskiego pisma i inni hodowcy dali nam choćby krótką wzmiankę co do stanu łosi i przebiegu tegorocznego wabu.

Mam tu na myśli majątek Rzepichowszczyznę hr. Jarosława Potockiego, tereny Poleskiego Towarzysta Łowieckiego, tereny hr. Jundziłła i inne.”

Mankiewicze

1 X 1931.

Efekty, osiągnięte już w okresie pierwszego dziesięciolecia podjętych działań i wysiłków nad odbudową wyniszczonego zwierzostanu, były imponujące! Dość przytoczyć, że na organizowanym w dniach 16 i 17 stycznia 1931 r. w 12 strzelb w polowaniu uzyskano następujący rozkład: 72 dziki w jednym odwracanym pędzeniu, 89 dzików w jednym dniu (w drugim pędzeniu dziki przerwały obławę i wyszły na niezamarznięte bagna), 127 dzików, 3 wilki i puchacz w dwa dni.

Siedziba ordynacji stanęła dopiero na przełomie wieków XIX i XX w Mańkiewiczach, koło Stolina. Wielka budowla, kryta gontem, z wysoką, na wzór Nieświeża wieżą.
fot. Włodzimierz Puchalski

Jedynie ten, który miał okazję poznać dzikie bezdroża poleskich kniei, może docenić perfekcyjność organizacji i osiągnięty nieporównywalny wynik tego polowania. Wynik, który rozsławił Radziwiłłowskie łowisko w całej myśliwskiej Europie!

Co dwa lata organizowane były kilkudniowe polowania (zawsze w 12 strzelb) na dziki i wilki.

Na wilcze obławy z fladrami czekało w gajówkach 12 kilometrów sznurów! Również bogate tokowiska głuszców i cietrzewi, setki jarząbków, a przede wszystkim, niewyobrażalne dzisiaj, idące w tysiące sztuk, jesienne ranne sady kaczek – ściągały wybranych myśliwych z wielu krajów.

Henryk Uziembło, krakowski artysta malarz, który gościł u Radziwiłła i zwiedzał najdalsze zakątki wielkiego łowiska, w swoim opisie pt. „Radziwiłłowska Puszcza” wydanym w Krakowie w 1934 r. , tak zanotował spostrzeżenia dotyczące swoistej karty myśliwskiej księgi w gajówce Hołowa nad Lwą (zachowana pisownia W.S.)

„(…) uderzające szerokie a niskie drzwi jednoskrzydłowe, zaiste pogańskie wierzeje z potężnych tarcic toporem gładko na blat zaciosane. Sczerniałe ich deski pokryte są szczelnie od ziemi do szczytu nazwiskami w pośpiechu pisanymi ołówkiem. Cała „familia” gospodarza puszczy, wszystkie hetmańskie dawnej i nazwiska najwyższych dostojników państwowych dzisiejszej Rzplitej, pomieszały się na tych trójcalówkach z nazwiskami gości cudzoziemskich. Tu i ówdzie odcyfrować można dowcipne słówko, soczystą myśliwską uwagę, a najczęściej niewątpliwie szczery wybuch entuzjazmu zdumionego tem co tu widział i przezywał – gościa. Jak powiedziano, doszczętnie zapisany, wymowny pamiętnik w głuchych puszczach zagubionej niepozornej, a słynnej gajówki…”

Królestwo głuszców i cietrzewi

Jerzy Putrament w swoich notatkach ze studenckich wędrówek po Polesiu wspomina o podobnych, licznych zapisach nazwisk na ścianach myśliwskiej chaty w odległych Radziwiłłowskich „Bagnach Olmańskich” – królestwie głuszców i cietrzewi.

Ze starych źródeł można się dowiedzieć, że Karol Radziwiłł, obok polowań z udziałem członków rozległej rodzinny, zaprzyjaźnionych arystokratów, dyplomatów, wojskowych, organizował planowe polowania komercyjne, z których wpływy miały równoważyć wydatki związane z prowadzoną w takiej skali gospodarki łowieckieją. Ustrzeloną w większych ilościach zwierzynę, jak dziki i dzikie kaczki, eksportowano do krajów zachodnich. Uczestnikami tych dochodowych polowań byli najczęściej myśliwi, rekrutujący się ze sfer finansjery Śląska i Łodzi.

Łosie były „oczkiem w głowie”

Znamiennym wydaje się fakt, że prawie we wszystkich źródłach, w których udało się znaleźć wzmianki o tej części Polesia stanowiącej ordynację lub o samym Karolu Radziwille, autorzy wspominają o bytujących licznie łosiach, otaczanych szczególną opieką. Można w nich odczytać, że książe chlubił się i pokazywał chętnie swoje łosie zainteresowanym gościom z podjazdu łodzią, podchodu po kładkach lub z wysokich wież obserwacyjnych, wkomponowanych w kępy sosen na wyspach wśród bagien. Łosie były niewątpliwie jego „oczkiem w głowie”. Z zapisów tych dowiedzieć się można również, że Radziwiłł co najmniej dwukrotnie przekazywał odłowione łoszaki do Białowieży.

Równolegle z utrwalającym się sukcesem hodowlanym Karola Radziwiłła, stopniowo zauważalna poprawa stanu ilościowego łosi następowała również w innych stałych ostojach łosiowych w północnej części woj. poleskiego, wschodniej białostockiego (w ówczesnych granicach), nowogródzkiego i wileńskiego.

Niezależnie od zaangażowania i dużego wysiłku włożonego przez właścicieli i dzierżawców łowisk na rzecz odbudowy pogłowia łosi – wielką role w tym osiągnięciu należy przypisać Naczelnej Dyrekcji Lasów Państwowych oraz doradczej roli Sekcji Ochrony i Hodowli Łosia Naczelnej Rady Łowieckiej, cieszącej się pod przewodnictwem Józefa Gieysztora wielkim autorytetem.

Po pierwszym okresie całkowitej ochrony odstrzał łosi był ściśle limitowany przez NDLP na każdy rok dla poszczególnych łowisk. Kierowano się wtedy nie obsesyjną wizją katastroficznych szkód w uprawach leśnych, lecz wyobraźnią, poczuciem odpowiedzialności oraz autentyczną troską o zasoby rodzimej przyrody. Dość przytoczyć, że – na zinwentaryzowany w 1937 roku – ogólny stan łosi w kraju 1100 szt. odstrzelono tylko 21 byków!

Wspomniana Sekcja Ochrony i Hodowli Łosia NRŁ na walnym zgromadzeniu 6 października 1937 r. – omawiając obok innych również stan łosi w dobrach Radziwiłła, szacując tam bytujące stado na 600-700 szt. – postanowiła zaopiniować pozytywnie wniosek ordynata na odstrzał w 1938 roku 10 byków! Są to bardzo wymowne przykłady jakże innego spojrzenia na odbudowujący się w wielkim trudzie i trosce wyniszczony zwierzostan!

Wspominając Karola Radziwiłła i jego działalność łowiecką nie można pominąć znaczenia dawidgródeckiego stada (około tysiąca sztuk w roku 1939!) dla dalszego rozwoju pogłowia łosi w całym regionie i jego w latach następnych ekspansji na zachód.

W Mańkiewiczach Radziwiłłowie organizowali wielkie łowy. Niezmienny w czasie, dziki, mało dostępny, niezaludniony, tak znaczny kompleks lasów i bagien stanowił zawsze ostoje dzikiego zwierza.
fot. Włodzimierz Puchalski

Żeby ten ważny historycznie szczegół właściwie ocenić, należy nam się kilka zdań dygresji. Druga wojna światowa, w odróżnieniu od pierwszej, przetoczyła się przez Polesie szybko i poczyniła znacznie mniejsze szkody w zwierzętach. Polityczne uwarunkowania, które podyktowały po 1939 roku na byłych kresach wschodnich nową rzeczywistość, przyniosły dla tych ziem i ich mieszkańców zmiany w niewyobrażalnym wcześniej wymiarze.

Związek Radziecki, anektując te ziemie, realizując swoje wytyczone cele, przemienił je w rozległą strategiczną strefę obronną. Setki tysięcy hektarów lasów, błot, wód i mniej użytecznych gruntów, przeznaczonych zostało na ściśle strzeżone zamknięte tereny wojskowe. Wyludniono i zlikwidowano wioski i osady. Tereny te, wraz z szeroką strefą nadgraniczną, podlegały szczególnemu nadzorowi wszechobecnych organów bezpieczeństwa. Za naruszenie tej strefy groziły surowe kary.

Restrykcyjne prawo

Nieprzyjazna dla ludności tak szczelna hermetyzacja ogromnego obszaru o niezwykle bogatych walorach i zasobach przyrodniczych wytworzyła unikalne dla XX wieku warunki rozwoju dziko żyjącej zwierzyny. Dodać należy, że zakaz posiadania broni, restrykcyjne prawo i zorganizowany system powszechnego donosicielstwa, ograniczyły również do minimum tak ważny czynnik, jak funkcjonujące tam od wieków – dla wielu sposób na życie – kłusownictwo!

W tych warunkach nastąpił przyrost pogłowia łosi, który dał początek migracji na przełomie lat 1950/60. W swojej wędrówce na zachód łosie znalazły się daleko, skąd co najmniej dwa wieki wcześniej wyparła je ludzka działalność – wydawało się bezpowrotnie!

Łoś dzięki opiece myśliwych stał się znów w kraju zwierzęciem łownym. Wielka szkoda, że nie potrafiliśmy dać należytego odporu bezmyślnie zaplanowanej i realizowanej na przełomie lat 1980/90 redukcji tego gatunku, której efektem było kolejne moratorium.

Wracając jednak do Karola Radziwiłła. Jak każdy zapalony myśliwy, marzył o zdobyciu rekordowego trofeum! Czekał na myśliwskie uwieńczenie swoich wieloletnich wysiłków związanych z odbudową stanu łosi. Zwierzał się: „Od czasu kiedy zacząłem wabić łosie sam, a one na mój wab przychodzą, łowy te nabrały jeszcze większego znaczenia uczuciowego .Przybliża to mnie więcej do tej dzikiej natury, czyniąc prawdziwym synem tej puszczy i pozwalając doznawać tego dziwnego uczucia uduchowienia.

Często słyszałem, jak gajowi między sobą mówili „Kiedy Kniaź na Kniazia popadzie?” Czekałem na to… W odrodzenie rodu łosiowego w Polsce włożyłem niemało trudu, zachodów i poczynań. Gdzież jest więc sprawiedliwość? Czy nigdy nie uda mi się spotkać z praojcem wszystkich moich łosi i ukoronować całą moją pracę ubiciem takiego aby potem, jak to się mówi, schować broń do futerału i więcej do łosi nie strzelać…”

Marzenie niekiedy urzeczywistnia się! Bukowisko w 1937 roku już ucichło. Karol Radziwiłł po prawie miesięcznym pobycie w puszczy wrócił do domu do Mańkiewicz. Wieczorem po kolacji wyszedł na dziedziniec. Bezwietrzna, wygwieżdżona noc, zachęcająco prognozowała nazajutrz pogodny, chłodny ranek. To „coś”, co kieruje nami na myśliwskich ścieżkach, kazało mu powrócić do puszczy i o świcie, po raz ostatni, popróbować – jak mawiał – „pogawędzić z łosiem”!

Z uwagi na skromny w tamtych warunkach czas na dojazd, który pozostał do świtu, w rachubę wchodziła jedynie najbliżej skrajnie położona ostoja łosi, Hrużody.

O brzasku konie dowiozły księcia do tamtejszej gajówki. Usłuchał gajowego, który radził, żeby cicho spłynąć łódką do nieodległego miejsca, gdzie jeszcze wczoraj słyszał gruby głos byka.

Tam w nadrzecznej mgle na wab księcia wyszedł z rozległych zarośli łozy na trudny strzał z chybotliwej łódki ten, na którego tyle lat czekał! Mocarz, jakiego nikt z licznej służby leśnej, nigdy wcześniej nie widział!

Jeszcze tego samego roku, na Międzynarodowej Wystawie Łowieckiej w Berlinie, zdobyte złotomedalowe trofeum wyceniono na 371,10 pkt CIC, są to w kolejności czwarte najlepsze rosochy łosia strzelonego dotąd w Polsce. Po latach oczekiwań spełniło się, „trafił Kniaź na Kniazia”!

Wybuchła II wojna światowa. Kapitan Karol Radziwiłł walczył we wrześniu 1939 r. w bitwie pod Kockiem. Tułaczym polskim szlakiem dotarł do Francji, wstąpił do tworzącej się tam naszej armii. Po klęsce Francji w 1940 roku ewakuowany został do Anglii. Po wojnie, jak wielu, pozostał na emigracji, osiedlił się w Afryce Południowej. Po latach uzyskał prawo powrotu do kraju.

Książe Karol Radziwiłł ostatni ordynat dawidgródzki – jedna z największych postaci międzywojennego polskiego łowiectwa – odznaczony jako jeden z pierwszych Złomem (1932), zmarł w Warszawie 24 października 1968 r., niezauważony i zapomniany przez brać myśliwską.

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów