Podróż na Mazury, jak zwykle odbyła się z przygodami… Gdy wyjeżdżaliśmy zadzwonił mój przyjaciel, polujący blisko białoruskiej granicy. Strzelał do byka, a ten bez oznak trafienia uszedł w do lasu. Ma co prawda doskonałą, młodą bawarkę Danę, która sprawdziła jego strzał i stwierdziła, że było to pudło, jednak Tadeusz to doskonały strzelec i jej nie dowierza.
Przekonuję go, że diagnoza musi być słuszna. Rok temu sam układałem jej sztuczne tropy. Praca na ostatnim z nich po 26 godzinach wprawiła mnie w zachwyt. Chyba mój Cezar nawet nie był tak uzdolniony, jak ona…
Szła tropem, jak „po sznurku” i z aptekarską dokładnością! Tadeusz mimo wszystko chce to zweryfikować, bo wierzy, jak na razie tylko w bezbłędny nos Cezara. A przyjaciół w biedzie się nie opuszcza, więc zbaczamy z naszej trasy o dobre 140 kilometrów…
Przepiękny poranek
Cezar nic nie wskórał, potwierdzając tym samym diagnozę Dany. Możliwe, że była to drobna obcierka, bo sam byłem zdziwiony, że mój posokowiec szedł tropem ponad trzy kilometry. Opinia Cezara uspokoiła Tadeusza, który odzyskał dobry humor i wiarę w swoją młodą bawarkę.
Na mazurską kwaterę dotarliśmy późnym wieczorem i swej radości daliśmy upust z mieszkającymi tu przyjaciółmi!. Od nich dowiedzieliśmy się, że byki jeszcze nie ryczą, więc pozostaną nam grzyby, których jest tu dostatek…
Poranek jednak odmienił wszystko i był dla nas przepiękny! Okazało się, że mamy już do szukania pierwszego byka! To Michał wzywa nas na pomoc, bo byk jego gościa, pomimo strzału z 300 WM uszedł w bagna przy jeziorze Warnołty…
Tym razem jesteśmy mocno zdeterminowani, pomimo niespecjalnych prognoz. Mam nadzieję, że szykuje się nam z Cezarem kolejne małe święto. Gdyby udało się nam dojść tego postrzałka, to byłby jego 100-tny byk!
Bagnistymi kanałami
Ruszamy od zestrzału w ten podmokły teren, pełni nadziei. Niestety, im dalej tym teren jest gorszy. Nie dość, że jest grząsko i trochę mało stabilnie, to i coraz bardziej gęsto. Nieliczne karłowate lub suche brzózki porastają ten coraz gęstszy szuwar.
Poruszamy się ścieżkami wydeptanymi przez zwierzynę lub bagnistymi kanałami. Praktycznie już nie widzę mojego orła, mimo, że tropi tuż przede mną. Idąc, taranuję te trzciny zapatrzony w moją Alfę aby nadążyć za psem.
Gdy zdarza mi się zgubić jego trop, on grzecznie czeka na mnie. Uwielbiam go za to! Tak brniemy dobry kilometr. Od czasu do czasu, dla podtrzymania mojego zapału i nadziei widzę farbę naszego postrzałka.
Raz nawet ten mądry byk wracał po własnym tropie, aby zgubić ewentualny pościg. Ale doświadczony Cezar szybko to rozszyfrował i popędził dalej za nim.
Wreszcie gon
Nawet nie zauważam kiedy, mój orzeł rusza wreszcie w gon. Z tego, hałaśliwego przedzierania się przez chaszcze wyrywa nas baryton Cezara. Ma byka dobre kilkadziesiąt metrów przed nami.
Rwiemy więc co sił do niego. Gdy dochodzimy na kilkanaście metrów, widzę tylko wieniec i łeb byka! Wiem, że bliżej nas nie dopuści. Słyszę Cezara jak głosi, będąc przy nim, po naszej prawej stronie. Po ułożeniu łba i wieńca domyślam się, że jego tusza jest po naszej lewej. Ryzykuję i mierząc w szuwar, który powinien przesłaniać jego komorę, strzelam. Niestety, tym razem intuicja mnie zawodzi.
Byk uchodzi, a za nim Cezar. Gra na całego tuż za jego zadem. W końcu osadza go. Jego walka trwa już dobre pięć minut i tym razem wiem, że nie wolno mi zmarnować następnej okazji!
Zbliżam się ostrożnie i staram się już tak nie ryzykować. Michał nie wytrzymuje nerwowo, podpowiada i ciągnie mnie za rękaw. Ja zasapany, ziejący i zły odganiam się od niego, jak od natrętnej muchy…
Wiem, że teraz nie mogę już tego schrzanić, bo inaczej z tych bagien tego, uciekającego byka nikt już nie wyciągnie, no chyba że helikopter!
Szczęśliwy finał
Tym razem robię to wreszcie bez pudła. Byk kładzie się w ogniu…
Jego piękno, ogrom i potęga wieńca, robią na mnie zawsze duże wrażenie. To niezapomniane chwile i największe ukoronowanie pracy posokowca! A ten był dla nas, bykiem szczególnym. Jubileuszowym, więc u progu sezonu, mamy święto!
Byk otrzymał postrzał tuż nad mostkiem. Przezornie, ulotniłem się przed jego transportem. Michał dał mi znać, że ta operacja prowadzona przy pomocy siedmiu jego kolegów, trwała „tylko” siedem godzin!