WildMen

Dlaczego zabijamy

Argumentacja, którą się posługujemy, aby wytłumaczyć społeczeństwu - dlaczego polujemy - coraz częściej nas ośmiesza, ale również buduje wśród myśliwych fałszywy obraz łowiectwa.
Reklama

Publikując wyniki badań na temat łowiectwa – które obalają myśliwskie mity – obserwuję w naszym środowisku niedowierzanie, a nawet momentami irytację. Wcale mnie to nie dziwi. Jesteśmy konserwatystami i nie lubimy zmian.

Reklama

Żyjemy w słusznym przeświadczeniu, że łowiectwo chroni przyrodę, ale do jego obrony używamy fałszywych argumentów, w które sami zaczynamy wierzyć. Postanowiłem przypomnieć doskonały i jakże na czasie tekst Michała Pawlikowskiego, który poruszał te kwestie nie tylko w prasie łowieckiej.

,,Filozofia łowiectwa”

Przed kilkoma laty sporo cennego miejsca na łamach „Wiadomości” zajął – stary zresztą jak świat – spór między myśliwymi i niemyśliwymi. Niemyśliwi nawymyślali myśliwym od „morderców”. Myśliwi, rzecz jasna, poczuli się obrażeni i zaprotestowali.

Reklama

Spór doszedł do punktu wrzenia i zapewne nigdy by się nie skończył, gdyby redaktor nie położył mu kresu. Od początku pozycja myśliwych w tym sporze była obronna, a więc chwiejna i słaba. Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że myśliwych obciąża od wieków klątwa fałszu pierworodnego. Obrali sobie za patrona św. Huberta, który według niektórych hagiografów, albo w ogóle nie istniał, albo nosił imię nie Huberta, lecz Eustachego.

Reklama

Nie o to jednak chodzi. Św. Hubert czy św. Eustachy – mniejsza o imię – został kanonizowany nie dlatego, że polował, lecz dlatego, że przestał polować. Pewnej niedzieli – co za groźne memento dla nikczemnego gatunku sonntagsjagerów! – wybrał się do kniei z pieskami. Tam zjawił mu się jeleń z promienistym krzyżem wśród odnóg wieńca. Odtąd rycerz zarzucił łowy (zarówno w niedziele, jak w dni powszednie), poświęcił resztę żywota postom i modlitwie i umarł pobożnie.

Jakim przeto prawem obrali myśliwi św. Huberta-Eustachego za patrami? Logicznie rzecz biorąc, powinien był stać się duchowym „sponsorem” nieustannej wyprawy krzyżowej niemyśliwych przeciwko myśliwym mordercom…

Reklama

Fałsz pierworodny ma to do siebie, że staje się pierwszym ogniwem w niekończącym się łańcuchu dalszych fałszów, błędów i nieporozumień.

Istota łowiectwa

Posłuchajmy tylko argumentów, których używają myśliwi w sporze z niemyśliwymi. Sam należąc – od wielu lat co prawda tylko potencjalnie – do zaszczytnego zakonu rycerzy św. Huberta, nieraz zżymałem się, a nawet rumieniłem, słuchając tych argumentów – dziwiąc się, że nawet uczeni w piśmie myśliwi nie zdają sobie sprawy z istoty łowiectwa.

Argument nr l głosi, że łowiectwo ma poważne znaczenie gospodarcze!

Zdarzało się, że w mojej obecności ten lub inny myśliwy wytaczał taki argument w sporze z niemyśliwym, nie omieszkawszy jednak przedtem mrugnąć na mnie porozumiewawczo. Słuchałem wtedy cierpliwie, boć koniec końców nie mogłem mieć nic przeciw bujaniu niemyśliwskiego „gościa”.

Traciłem jednak cierpliwość, gdy myśliwy chciał i mnie tym gospodarczym argumentem przekonać. Umówmy się. Wcale nie przeczę, że właściciel dobrze zagospodarowanego łowiska może ciągnąć dość poważne zyski z ubitej w jego łowisku zwierzyny. Ale, na miłość Boską, czyż można twierdzić, że myśliwy biorący udział w polowaniu zbiorowym, na którym pada jednego dnia tysiące i więcej zajęcy i bażantów, strzelają do zwierzyny w charakterze bezpłatnych parobków rzeźnickich?!

Czy nie będziemy bliżsi prawdy, jeżeli powiemy, że uczestnicząc w takim polowaniu, po prostu rozładowują nagromadzony zapas pasji łowieckiej?

I wreszcie, czy argument gospodarczy może być zastosowany do łowów na grubą, a więc z natury rzeczy rzadką zwierzynę? A wszak po dziś dzień marzeniem skromnego nawet myśliwego jest zapolowanie na grubego zwierza, a nie ubijanie szaraków i kuropatw, które sto lat temu „zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów”.

Powtórzę: w pewnych okolicach i w pewnych okolicznościach łowiectwo może przynosić zysk gospodarczy. Zysk ten jest jednak – jeżeli w ogóle jest – to wynik, a nie pobudka aktywności myśliwego. Nie on jest motorem, który sprawia, że myśliwy zdejmuje strzelbę z kołka łub wyjmuje z futerału i udaje się do kniei na łowy!

Reguły gry

Argument nr 2 powiada, że łowiectwo jest sportem. Tego rodzaju argument opiera się na nieporozumieniu terminologicznym. Wyrazy „sport” i „sportowy” mają znaczenie różnorakie, często bardzo szerokie. W krajach anglosaskich mianem good sport nazywają m.in. kobietę, która potrafi bawić się beztrosko w towarzystwie męskim.

A świeżo w jakimś felietonie amerykańskim wyczytałem, że w pewnych sferach niedawanie napiwków w restauracji uchodzi za short sport. Nic nie stoi na przeszkodzie, by słów „sport” i „sportowy” używać w szerokim sensie tych wyrazów w zastosowaniu do łowiectwa, tj. w znaczeniu przestrzegania pewnych „reguł gry”, najczęściej niepisanych, zwyczajowych.

Takie reguły konwencjonalne noszą w łowiectwie od dawna nazwę „etyki łowieckiej”. Gdy jednak weźmiemy „sport” w węższym i ścisłym znaczeniu słowa, tj. w znaczeniu zawodów sportowych, musimy stwierdzić, że łowiectwo sportem nie jest.

Nie jest sportem, bo mu brak najistotniejszego elementu sportu – współzawodnictwa. Prawdziwy myśliwy z nikim nie współzawodniczy i nie poluje dla rekordów.

Pogoń za rekordami jest zwyrodnieniem myślistwa. Również nieraz brak łowiectwu innego cennego elementu sportu – wychowania fizycznego. Na ogół biorąc, aktywność myśliwego jest hartująca i dla zdrowia pożyteczna.

Są jednak rodzaje polowań dla zdrowia wręcz szkodliwe i zresztą – co trzeba podkreślić – nie troska o zdrowie sprawia, że myśliwy zrywa się z łóżka przed świtem i wyrusza na łowy do lasu!

Prawdziwy myśliwy

Argument nr 3 wywodzi, że pewne gatunki zwierza czynią znaczne szkody w gospodarstwie i że przeto należy tępić takie gatunki. Argument ten przynosi więcej nawet ujmy honorowi myśliwego niż argument nr l, przyrównywa bowiem rolę myśliwego do roli pracownika zespołu tępiącego szczury, myszy, termity itp. pests. Ponadto wyraz „tępić” jest dla ucha myśliwskiego wręcz nieznośny.

Wyraz ten powinien, jak dawno powiedział nieodżałowanej pamięci Julian Ejsmond, raz na zawsze zniknąć ze słownika myśliwskiego. Prawdziwy myśliwy – mówię o myśliwym polskim – dawno zerwał z niemiecką teorią podziału zwierzyny na „szkodliwą” i „użyteczną”.

Dążeniem prawdziwego myśliwego jest w miarę możności utrzymanie pierwotnej harmonii i „współistnienia” w świecie zwierząt dzikich.

Żyłka myśliwska

Dotąd tok mych rozumowań miał charakter negatywny. Starałem się wykazać, czym łowiectwo nie jest. Czas teraz określić pojęcie łowiectwa w sposób pozytywny.

W sporach o łowiectwo na łamach pism emigracyjnych jeden z najbardziej zdecydowanych wrogów myślistwa powiedział m.in., że się pasjonuje Bacbem i Beethovenem, dając tym jak gdyby do zrozumienia, że mordercy myśliwemu obce są wzruszenia, których dostarcza muzyka poważna.

Aluzja raczej naiwna. Można bowiem kochać muzykę i być myśliwym. Ale nie o to chodzi. Z uchem do muzyki trzeba się urodzić. Znałem ludzi wysokiej kultury i inteligencji, którzy nie potrafili odróżnić symfonii Beethovena od poprzedzającej ją kakofonii strojenia instrumentów.

Odwrotnie – znałem łudzi wybitnie muzykalnych, którzy w innych dziedzinach myśli i sztuki byli raczej tępawi. Coś podobnego mamy w łowiectwie. Z pasją łowiecką zwaną popularnie „żyłką myśliwską”, trzeba się urodzić.

Myśliwym – prawdziwym myśliwym – jest nie ten, kto poluje ze snobizmu lub naśladownictwa, lub tym podobnych pobudek, lecz ten, kto w atawistycznym testamencie żyłkę myśliwską odziedziczył.

Działalność łowiecka wyraża się nie tylko w strzelaniu do zwierzyny. Trzeba by księgę napisać, aby wyliczyć wszystkie pola aktywności łowieckiej poza polowaniem. Tu wymienię jako przykład jedynie trzy dziedziny: literaturę- piękną i naukową, malarstwo i słownictwo.

Zimny drań

W interpretacji „wrogów łowiectwa” myśliwy jest „mordercą”, a więc musi być stworzeniem niskim i podłym.

Przeczą temu fakty. Mamy statystykę wykazującą procentowość palaczy tytoniu wśród chorych na raka. Niestety nie mamy statystyki udziału myśliwych w przestępczości. Tak się jednak złożyło, że w ciągu mego dość już długiego życia nie natrafiłem wśród „braci” myśliwych na ani jednego złodziejaszka, oszusta, krętacza, szpiega, intryganta – słowem na ani jednego człowieka z gatunku tzw. „zimnych drani”.

Zdarzali się wśród nich osobnicy obciążeni tymi lub innymi grzeszkami, lecz najczęściej byli to ludzie z gatunku „do rany przyłożyć”.

Odwrotnie, wszyscy bez wyjątku „zimni dranie”, których spotkałem na ścieżce życia, nie byli myśliwymi. Ten przykład z własnego doświadczenia nie jest, rzecz jasna argumentem. Przytaczam go tylko, jako drobną ilustrację gwoli choćby częściowego oświecenia niezorientowanego czytelnika.

Wspólny cel

Ubijanie zwierząt dzikich nie ma nic wspólnego z okrucieństwem, szukanie zaś w nim cech „morderstwa” jest objawem antropomorficznego urazu.

Z tego, co dotąd powiedziałem, wynika, że ludzie dzielą się na tych, którzy się urodzili z żyłką myśliwską, i na tych, których natura żyłką tą nie obdarzyła. Słowem: na „muzykalnych” i „niemuzykalnych”. I wynika dalej, że nie przekonałem – bo nie mogłem przekonać – „niemuzykalnych”, że spór stoi dalej w martwym punkcie.

Nie przytoczyłem bowiem ani jednego argumentu, który by w oczach niemyśliwych usprawiedliwiał „mordowanie” niewinnych zwierząt. Istnieje jednak, moim zdaniem, jeden punkt, na którym myśliwi i niemyśliwi mogliby się – przy obustronnej dobrej woli – pogodzić, zostawiając na stronie wszelkie urazy oraz wszelkie pobożne życzenia i westchnienia sentymentalne, spróbujmy pogodzić się na platformie czysto praktycznej.

Obu stronom, tj. zarówno myśliwym, jak i „wrogom łowiectwa”, chodzi chyba o jeden wspólny cel- o jak najdłuższą konserwację dzikiej przyrody żywej (wild life).

Jak się do tego zabrać? Doświadczenie ostatnich kilkudziesięciu lat wykazało niezbitą, choć na pozór paradoksalną prawdę, że zwierzyna istnieje tylko tam, gdzie istnieją myśliwi.

Praktyka stwierdziła, że wszelkie zakazy prawne i moralne, wszelkie hasła „ochraniarskie”, wszelkie nawoływania do dobroci dla zwierząt dzikich pozostają bez skutku, jeżeli nie są poparte egoistycznym interesem. Interesem myśliwego.

Niżej podpisany wysłuchał pierwszej lekcji takiej „stosowanej” ochrony przyrody dość dawno, bo pięćdziesiąt lat temu, gdy mu inż. Bolesław Świętorzecki, założyciel pierwszego na ziemiach dawnej Litwy zwierzyńca, mówił:

– Na pierwszy rzut oka zabrzmi to paradoksalnie, lecz właśnie myśliwy i nawet jedynie myśliwy jest powołany do roli opiekuna przyrody żywej. Łożę duże koszta na utrzymanie zwierzyńca i straży łowieckiej wcale nie dlatego, abym pałał jakąś sentymentalną miłością do zwierzyny. Kieruję się wyłącznie egoizmem: chcę mieć pod dostatkiem zwierzyny po to, aby do niej strzelać. Mój las graniczy z pięknymi lasami pana C. I cóż – C. nie jest myśliwym, w lasach jego pasie się bydło i hulają bezkarnie kłusownicy i sidlarze, i w rezultacie w tych pięknych lasach nie ma zwierzyny. Dlaczego? Bo C. nie jest egoistycznie zainteresowany w istnieniu zwierzyny… Może tam i kocha dziką przyrodę po swojemu, ale miłość jego jest platoniczna, a więc martwa i jałowa, ja zaś kocham zwierzynę egoistycznie i dlatego moja miłość jest żywa i płodna…

Z obserwacji i doświadczeń czynionych na ziemiach polskich można by przytoczyć setki podobnych przykładów. A w skali światowej należałoby pamiętać, że wszelkie rezerwaty i parki przyrody – począwszy od olbrzymich, nieraz o wiele większych od obszaru Polski rezerwatów afrykańskich, a kończąc na skromniejszych zwierzyńcach w powiatach oszmiańskim lub wołożyńskim – powstały z inicjatywy myśliwych i dla myśliwych.

Panuje błędne przekonanie, że w rezerwatach i parkach przyrody polowanie jest całkowicie zakazane. Tak nie jest. Odbywa się tam okresowo, choć bez hałasu, tzw. odstrzał selekcyjny, niczym się nieróżniący od podobnego odstrzału w prywatnych łowiskach.

Dodam, że wyraz „odstrzał” jest myśliwskim eufemizmem i oznacza – z grubsza – racjonalne, tj. selekcyjne polowanie.

P.S. Zastanawiam się często, dlaczego wrogowie łowiectwa, wymyślając nam od morderców, milczą w sprawie „sportu” wędkarskiego. Przecie dręczenie ryby na haczyku jest większym okrucieństwem niż błyskawiczne ubicie ssaka lub ptaka ze strzelby. Dlaczego więc wśród sentymentalnych miłośników przyrody panuje zmowa milczenia w sprawie wędkarstwa? Czyżby dlatego, że wędkarstwo jest demokratyczne, a łowiectwo -przeżytkiem pańskiej (!) zabawy? A może wprost dlatego, że ryba jest niema.

Michał Kryspin Pawlikowski
Opinie i poglądy 1956 r.

Jak widać środowiska wegan nie próżnują. Wędkarstwo też jest dzisiaj na cenzurowanym i pani Spurek wzywa do zakazania tej aktywności oraz skończenia z tradycją gwałcenia krów…

Z tekstu pana Michała widać, że przeciwników łowiectwo nigdy nie brakowało, a nasze środowisko cały czas nie umie wypracować strategii budowania pozytywnego wizerunku. Obraz myśliwego z workiem siana – przedzierającego się do paśnika – dzisiaj stał się nieaktualny, a wysypywanie w lesie buraków i marchewki nieakceptowane i szkodliwe..

Niestety brniemy w stronę urwiska dorabiając do tych działań ideologię. Michał Pawlikowski pisał, że: „Fałsz pierworodny ma to do siebie, że staje się pierwszym ogniwem w niekończącym się łańcuchu dalszych fałszów, błędów i nieporozumień.” W pełni się zgadzam z tym twierdzeniem. Na pozorowanych i szkodliwych dla przyrody działaniach nic nie zdołamy zbudować.

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów