Upubliczniona rozmowa telefoniczna miała miejsce prawie rok temu. Bogdan Złotorzyński starał się zdyskredytować Wojciecha Cieplaka, przekazując Jackowi Lęgasowi nieprawdziwe informacje.
Pomijając knajacki język pana redaktora naczelnego – co świadczy o jego wychowaniu – wyjątkowo mnie cieszy, że w końcu myśliwi mogli poznać prawdzie oblicze łowcy, który w mojej ocenie od prawie 30 lat dąży do likwidacji naszego związku i komercjalizacji łowiectwa.
Prawie w każdym zdaniu, jakie usłyszycie, Bogdan Złotorzyński kłamie a jednocześnie obraża wielu działaczy PZŁ, obecnych i byłych pracowników związku, polityków obozu rządzącego oraz dzisiejszej opozycji, ale przede wszystkim – chcąc zdyskredytować Wojciecha Cieplaka – próbuje nieudolnie tworzyć fakty, które nigdy nie miały miejsca.
W urojeniach pana Złotorzyńskiego Wojciech Cieplak chciał usunąć Pawła Lisiaka i zostać kolejnym łowczym krajowym. To wierutna bzdura, ale najlepiej całą historię opowie główny bohater nagrania, który postanowił obnażyć redaktora naczelnego „Braci Łowieckiej”.
Miałem zaszczyt z Tobą współpracować przez 15 lat pracy w Polskim Związku Łowieckim. Co myślisz o „dziennikarzach”, którzy występują w tym nagraniu oraz o ich wiedzy na temat historii naszej organizacji?
Ocenę „kunsztu” dziennikarskiego pana Złotorzyńskiego, nie mówiąc o języku, pozostawię myśliwym. Nie będę również komentować nagrywania prywatnych rozmów przez pana Lęgasa i upubliczniania ich przez Stanisława Pwluka. Wyjaśnienia wymaga jednak wiele wątków, które zostały poruszone w rozmowie, ponieważ tak jak Ty uważam, że pan Złotorzyński – który zieje nienawiścią do Polskiego Związku Łowieckiego – z pełną premedytacją kłamie na każdym kroku.
Jego zdaniem trafiłeś do Zarządu Głównego PZŁ za sprawą telefonu, jaki wykonał Aleksander Kwaśniewski namówiony przez barona lewicy Andrzeja Krzeskiego?
To obraz jaki może powstać w głowie małego Bogdanka, który jak widać nigdy nie rozumiał mechanizmów, jakie funkcjonowały w Polskim Związku Łowieckim. W 1994 roku Naczelna Rada Łowiecka dała anons w prasie, że szuka kandydatów na łowczego krajowego. Złożyłem stosowne dokumenty, ale w głosowaniu tajnym kilka głosów więcej miał Jacek Tomaszewski. Nowo wybrany łowczy krajowy jeszcze na tym posiedzeniu zaproponował mi społeczną funkcję wiceprzewodniczącego; mnie, ale również Lechowi Blochowi. Bardzo wątpię, żeby poseł Aleksander Kwaśniewski kiedykolwiek rozmawiał z Tomaszewskim, a Andrzej Krzeski nigdy nie był w SLD.
Jak myślisz, dlaczego redaktor Złotorzyński na siłę pragnie powiązać Twoją osobę z przyszłym Prezydentem i SLD?
Przeciwnicy Polskiego Związku Łowickiego nigdy nie mogli zrozumieć, że nasze władze utrzymywały poprawne stosunki ze wszystkimi partiami politycznymi. Wizja apolitycznego związku była i jest dla nich obca. Przy każdej zmianie rządu towarzystwo skupione wokół „Braci Łowieckiej” liczyło, że zdyskredytuje władze związku, co w efekcie wymusi zmiany. Jak widać, pan redaktor dalej próbuje stygmatyzować poszczególne osoby, licząc na zmianę modelu łowiectwa.
W 1998 roku NRŁ odwołała Jacka Tomaszewskiego i powołała na stanowisko łowczego krajowego Lecha Blocha. Ty dalej pozostałeś społecznym członkiem ZG PZŁ?
Tak! Jednak w tamtym czasie łowczy krajowy zadecydował, aby rozdzielić funkcję redaktora naczelnego i prezesa spółki „Łowiec Polski”. W tamtym czasie byłem pracownikiem „Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa”. Przewodniczący Bloch, znając moje kompetencje zaproponował mi stanowisko prezesa, którym byłem do 2004 roku.
Redaktor naczelny „Braci Łowieckiej” – miesięcznika, którego współwłaścicielem jest niemieckie wydawnictwo BLV – insynuuje, że razem z łowczym krajowym Lechem Blochem chciałeś sprzedać nasz miesięcznik niemieckiemu wydawnictwu?
Spółkę „Łowiec Polski” powołał do życia łowczy krajowy Tomasz Łącki w 1991 roku. To ówczesny Zarząd Główny postanowił, że spółka „Łowex PZŁ” i „Łowiec Polski” będą miały po 100 udziałów, których w całości właścicielem był Polski Związek Łowiecki. Nie mam pojęcia skąd czerpie informacje pan Złotorzyński, ale nigdy nie było prowadzonych rozmów na temat sprzedania naszego „Łowca Polskiego”. W tym miejscu redaktor Złotorzyński całkowicie się ośmiesza. Bayer, o którym wspomina jest producentem aspiryny, a wydawcą Wild und Hund – najstarszego pisma łowieckiego – jest Parey. Zapewniam, że w Połczynie nigdy nie spotkałem się zarówno z przedstawicielami firmy farmaceutycznej, jak i żadnego innego polskiego czy niemieckiego wydawnictwa. W tamtym czasie związek nic nie sprzedawał. Budował strzelnice i okręgowe siedziby, a nawet chciał kupić upadającą spółdzielnię „Jedność Łowiecka”, która miała sieć sklepów oraz fabrykę amunicji w Pionkach. Niestety z różnych powodów okazało się to niemożliwe.
W 2004 roku zostałeś łowczym okręgowym w największym i najważniejszym okręgu. Redaktor Złotorzyński wokół tego wydarzenia też tropi spisek…
To są czasy, które doskonale pamiętasz, ale każdy myśliwy może sięgnąć do archiwalnych wydań „Łowca Polskiego” i przypomnieć sobie nieodległą historię. Łowczym okręgowym w Warszawie był Grzegorz Zaręba. Niestety, podupadł na zdrowiu. Zdaniem przewodniczącego Blocha, byłem jedyną kompetentną osobą, która mogła dokończyć budowę okręgowej strzelnicy i uzyskać poparcie Okręgowej Rady Łowieckiej. Z dzisiejszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale były takie czasy, że społeczny organ związku musiał w tajnym głosowaniu powołać nowego łowczego.
Redaktor Złotorzyński w końcu się doczekał odejścia przewodniczącego Blocha na emeryturę i pewnie był w głębokim szoku, że były prezes „Łowca Polskiego” i jeden z najważniejszych łowczych okręgowych został zatrudniony w Ministerstwie Środowiska?
Wychowankiem mojego przyjaciela Wojciecha Fondera (dyrektora RDLP w Warszawie) był Jacek Sagan, który w 2019 roku został dyrektorem departamentu leśnictwa i łowiectwa w Ministerstwie Środowiska. Doskonale się znaliśmy i to on przekonał mnie, aby wystartować w konkursie, który wygrałem. Cieszę się, że przez dwa lata – w tych trudnych czasach dla myśliwych – mogłem służyć swoim doświadczeniem i wiedzą.
Kiedy odwołano Jacka Sagana ze stanowiska dyrektora zrezygnowałeś z pracy w resorcie i miałeś doradzać łowczemu krajowemu i prezydium NRŁ. Jak sądzisz, dlaczego ten fakt tak „rozzłościł” naczelnego „Braci Łowieckiej”?
Nie mam pojęcia, co siedzi w głowie Bogdana Złotorzyńskiego. To prezes NRŁ Rafał Malec namówił mnie do współpracy. Miał wielokrotnie okazję przekonać się, że posiadam rozległą wiedzę. Twierdził, że kolejni łowczowie zwolnili większość merytorycznych pracowników w Zarządzie Głównym PZŁ. Prosił, abym pomógł Pawłowi Lisiakowi w pierwszych miesiącach urzędowania. Przypominam, że jestem od dawna na emeryturze i w końcu chciałem się zająć wnukami i polowaniem. Rafał Malec i kilku członków Naczelnej Rady Łowieckiej nalegali, dlatego bardzo niechętnie, ale się zgodziłem. Jednak łowczy krajowy nie miał dla mnie żadnych zadań, a kilka moich opinii nie znalazło jego aprobaty, więc zrezygnowałem i rozkoszuję się spokojną emeryturą. Pragnę zapewnić redaktora Złotorzyńskiego i wszystkich moich „przyjaciół”, że nie zamierzam być łowczym krajowym. Zrobiłem dla związku wystarczająco dużo i jestem pewien, że historia właściwie to oceni. Naczelny redaktor niemieckiego miesięcznika „Brać Łowiecka” w mojej ocenie nigdy nie był wiarygodnym źródłem informacji i tak pozostało do dzisiaj. Jak zawsze przesyłam mu serdeczne Darz Bór!
Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu, który wyjaśnił młodym i starym myśliwym wiele kwestii z dawnych i obecnych czasów. Jestem bardzo ciekaw czy tym razem Bogdan Złotorzyński będzie się umiał zachować…