Artykuł „Merytorycznie o łowiectwie” stał się powodem wymiany poglądów pomiędzy mną, a redaktorem naczelnym WildMen. Dyskusja nie do końca nadawała się do prowadzenia w mediach społecznościowych, dlatego korzystam z możliwości przedstawienia moich wątpliwości…
Nazywanie przez Pawła Gdulę przeciwników łowiectwa weganami, wyznawcami buddyzmu, czy marginalną grupką jest moim zdaniem zabiegiem propagandowym mającym na celu obniżenie rangi tej grupy. Moim zdaniem, aby zwiększyć naszą skuteczność, musimy opierać się na rzeczywistości.
Czy można nazywać „marginalną grupką” osoby, do których możemy przypisać: noblistkę Olgę Tokarczuk, nominatkę do Oskara Agnieszkę Holland, laureatkę nagrody Dziennikarza Roku Marzannę Zielińską, wielu parlamentarzystów, dużą część obecnego kierownictwa Ministerstwa Klimatu i Środowiska, całe redakcje różnej formy mediów, „ulubieńca” myśliwych Rafała Gawła, którego organizacja jest zdolna doprowadzić do uchylania immunitetu europosłom, kończąc na tysiącach użytkowników internetu, którzy pod każdym newsem o myśliwych są skłonni napisać bezrozumne „szkoda, że nie wystrzelają się wzajemnie”…
Co łączy te postacie? Na pewno nie łączy ich działalność w samorządnej organizacji utworzonej ustawą, ze statutem zatwierdzanym przez ministra. Łączą ich natomiast sukcesy, w tym utworzenie ponadpartyjnej koalicji.
Jeśli już przyjmiemy do wiadomości, że przeciwnik nie jest żadnym marginesem, będziemy mieli do czynienia z paradoksem. Polega on na tym, że według teorii niezbędności samorządnego PZŁ do walki o łowiectwo, sukces w tej walce jest uzależniony od zmiany ustawy, w której tworzeniu będą musieli uczestniczyć parlamentarzyści o antyłowieckich poglądach.
Czy uważająca myśliwych za degeneratów Klaudia Jachira wraz Urszulą Zielińską, której to partia zapisała statutowy zakaz wstępu dla myśliwych w swoje szeregi, pozwolą na samorządność PZŁ? Może i pozwolą, ale… Przy okazji ustawę łowiecką znowelizują w taki sposób, że odechce się nam polować.
Realizm wymaga czasem pogodzenia się z tym, że należy ograniczać ponoszenie strat, a poprawienie sytuacji trzeba przełożyć na później. Realizm nie pozwala też oczekiwać, że nasi przeciwnicy postąpią po naszej myśli.
Nie należy jednak nie robić nic, czekając na łaskę polityków, którzy przyjdą i powiedzą „Wicie, rozumicie – tu założyliśmy Wam organizację i się w niej rządźcie – póki nie postanowimy inaczej i nie zmienimy Wam ustawy”. Jedyne sensowne założenie to takie, że los myśliwych jest tylko i wyłącznie w rękach myśliwych i zależy tylko od ich starań!
PZŁ – związek spasionych kotów
W naszej wymianie poglądów Paweł Gdula zauważył, że „zdecydowana większość koleżanek i kolegów nie dostrzega zbliżającego się zagrożenia” i nie jest w stanie nawet „przekonywać swoich znajomych i przyjaciół”. Nie jest to dobra cenzurka wystawiona większości myśliwych i można ją skrócić do stwierdzenia, że myśliwi nie potrafią samodzielnie się zorganizować i zadbać o interes własnej grupy.
Jest to o tyle dziwne, że cały świat dookoła trąbi o lobbystach, fundacjach, stowarzyszeniach, związkach i innych grupach, które załatwiają gdzieś swoje własne interesy, a fraza „konsultacje społeczne” jest odmieniana przez wszystkie przypadki. Myśliwi tego nie potrafią, dopóki państwo nie założy im ustawą samorządnej organizacji?
Jeśli tak jest w rzeczywistości, to co może być tego przyczyną? Może być to kolejny paradoks i jest nim silny Polski Związek Łowiecki. Przez lata łowiectwo istniało w dość stabilnych warunkach, myśliwi polowali, a struktury łowieckiej władzy dbały o status quo.
Paweł Gdula zdaje się budować narrację, że wtedy było dobrze, bo związek samodzielnie wybierał swoje władze. Nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, czy do degradacji wizerunku łowiectwa nie doszłoby gdyby PZŁ rządziło się po staremu, czy to „dawne” PZŁ po prostu działało w innym (przychylnym) otoczeniu politycznym, społecznym i kulturowym.
Z pewnością możemy jednak powiedzieć, że związek nie przygotował myśliwych na możliwe zmiany organizacyjne, nie wyławiał największych talentów wśród myśliwych, nie przygotował ich do pracy na rzecz ochrony własnych praw w zgodzie z własnymi kompetencjami.
Nie chodzi mi tutaj o talenty łowieckie z zakresu hodowli, leśnictwa, zarządzania populacjami zwierzyny, tylko o talenty na polach na których teraz toczy się bój – marketingu, komunikacji, prawa, mediów, kultury, polityki. Nikt nie wytłumaczył adeptom łowiectwa, że to czy dostanie zielony druczek z wypisanymi gatunkami do odstrzelenia, zależy nie od jego relacji z łowczym w kole, tylko od tego jak będzie potrafił dbać o to, aby politycy pod naciskiem mediów i NGO-sów nie doszli do wniosku, że jest „mordercą”.
Nikt też nie przygotował struktury, która bez zgody polityków będzie umiała myśliwymi pokierować. W ten sposób przekształcono myśliwych z łowców w spasione koty. Wiem, że nie wszystkich!
Wojna hybrydowa
Generałowie zawsze są gotowi do wygrania minionych wojen. Tak samo postulat uzależnienia prowadzenia walki od „tego, czy zdołamy szybko odzyskać możliwość wybierania władz w Polskim Związku Łowieckim” jest przygotowywaniem się do starcia w realiach, które nie istnieją i nie wiadomo czy kiedykolwiek znów zaistnieją.
Dziś przeciwnikami są antyłowieccy aktywiści, ale także wielu polityków, celebrytów, dziennikarzy i przeciętnych Kowalskich. Bo dzisiaj to politycy, celebryci, dziennikarze i Kowalscy są aktywistami antyłowieckimi – tak wygląda wojna hybrydowa o społeczne postrzeganie łowiectwa.
Wojna, którą nie my rozpoczęliśmy i dlatego nie toczy się ona na naszych warunkach. Od tego jak szybko przystosujemy się do warunków pola walki zależy, jeśli nie przetrwanie łowiectwa, jako takiego, a co najmniej możliwość przeżycia – tego, co ciężko opisać, ale co wszyscy doskonale rozumiemy – przygody łowieckiej.
Na pewno warto więcej pracy poświęcić na realne działanie w sytuacji zastanej, niż krytykować rzeczywistość i starać się cofnąć czas. Od czego można zacząć? Chociażby od propozycji zawartej w pierwszym akapicie artykułu Pana Pawła Gduli „badań na temat oddziaływania polowania na dzieci i młodzież, oceny łowiectwa przez nasze społeczeństwo, czy nawet obliczenia, jaki generujemy dochód dla gospodarki…”
Paweł Sojka
Szanowny Panie Pawle!
Zgodnie z obietnicą udostępniłem łamy portalu WildMen Pawłowi Sojce i zapraszam wszystkich myśliwych, którzy chcieliby wypowiedzieć się na temat łowiectwa do przesyłania swoich tekstów.
Niewątpliwie mamy różne poglądy na temat przeszłości jak i przyszłości polowania. Nasi przeciwnicy – nawet, jeśli mają w swoim gronie polityków, celebrytów i naszą noblistkę – mogą być marginalną grupką i nie jest to z mojej strony „zabieg propagandowy”. Z wielu badań wynika, że zdecydowana większość społeczeństwa NIE interesuje się łowiectwem. Kilka procent zdeklarowanych przeciwników, to jest margines – co nie wyklucza sytuacji, że w przyszłości mogą zdobyć większość!
Całkowicie się nie zgadzam z Pana tezą, że PZŁ przed 2018 rokiem działał w innym (przychylnym) otoczeniu politycznym, społecznym i kulturowym. Byliśmy stale atakowani, ale wykazaliśmy się skutecznością. To sukces tysięcy myśliwych, którzy w ramach Polskiego Związku Łowieckiego budowali „przychylne otoczenie”!
Ostatnia nowelizacja ustawy łowieckiej zdemolowała związek i całkowicie sparaliżowała jego funkcjonowanie. W przypadku dalszego zawłaszczania przez polityków lub nawet likwidacji PZŁ, myśliwi z pewnością zbudują nowy związek, w którym będą walczyć o swoje prawa…
Moim zdaniem w obecnej sytuacji warto jednak walczyć o PZŁ, który budowało kilkanaście pokoleń myśliwych. Tym bardziej, że jesteśmy wojownikami, a nie „tłustymi kotami”!
Bardzo się cieszę, że podobają się Panu moje propozycje działań, ale ich realizacja poza związkiem nie przyniesie nam sukcesu…
To powinien być „wierzchołek” naszej związkowej strategii. Jeśli ja i Pan zrobimy „zrzutkę” i przeprowadzimy badanie opinii społecznej, to nic nie osiągniemy, ponieważ takie działanie – prowadzone również w kolejnych latach – ma stanowić podstawę oceny, czy nasza strategia wywiera pozytywny wpływ na postrzeganie łowiectwa, a nie „argument” w internetowych przepychankach …
Aby budować pozytywny wizerunek łowiectwa myśliwi muszą całkowicie zmienić swoją politykę i udowodnić, że są największą organizacją chroniącą przyrodę, a do tego potrzebujemy silnego PZŁ!
Pełna zgoda, że los łowiectwa zależy wyłącznie od naszych działań, ale nie możemy oczekiwać, że 130 tysięcy myśliwych – którzy mają rodziny, pracę oraz różne inne zainteresowania – rzucą wszystko i całe swoje życie poświęcą ratowaniu łowiectwa!
Tak postępują tylko fanatycy, czyli wojujący weganie, którzy prowadzą ideologiczną wojnę. Wywołują negatywne emocje wobec naszego środowiska, poprzez „wrzucanie” w przestrzeń medialną chwytliwych haseł. To bardzo prosta w swoich założeniach i skuteczna kampania, na którą odpowiedzią nie może być hejt z naszej strony.
Stawia Pan tezę, że związek nie przygotował myśliwych do tej „wojny”. Nie jesteśmy i nie będziemy nigdy w stanie przewidzieć przyszłości. Musimy natomiast umieć szybko przystosować się do panujących „warunków pola walki”, a obecna sytuacja wymaga nowej strategii, której PZŁ jeszcze nie zbudował!