Wielką przyjemnością i lekcją łowiectwa jest przeglądanie starych roczników „Łowca Polskiego”, w których za każdym razem odkryjemy kolejne „perły” – warte przypomnienia. Tym razem tekst Michała K. Pawlikowskiego, gdzie wyjaśnia, że część naszych problemów jest wynikiem używania wadliwej terminologii.
Sam tytuł artykułu może budzić duże wątpliwości. Czy etyka w szczególności etyka łowiecka może mieć jakieś granice? Czy są granice dobra i moralności? Wygląda to tak, że jestem przypuśćmy niewzruszenie moralny, gdy chodzi o „szacher” na 10 tysięcy, lecz moralność moja już będzie miała pewne granice, gdy mi zaproponują „interes” na 100 tysięcy lub wyżej…
Skąd, więc pomysł, by zakreślać granice tego, co zdawałoby się z natury rzeczy nie powinno mieć granicy? Etyka, bowiem jak wszystko, co wchodzi w dziedzinę naszej doczesnej niedoskonałości, jest jeno dążeniem do ideału – bez granic i końca…
Gdyby autor niniejszego artykułu był bardziej metafizykiem niż myśliwym, to odpowiedziałby w ten sposób: Łowiectwo w czystej formie – to znaczy – łowiectwo wolne od przymiotników zdobytych w wyniku wieków cywilizacji, czyli „prawidłowe”, „racjonalne”, „ideowe” itp. Tak pojęte łowiectwo jest zawsze, bądź co bądź gwałtem człowieka nad naturą, która „dzika” jest tylko ze stanowiska kultury ludzkiej, lecz mądrzejsza od wszelkich dziel ludzkich.
Ten gwałt człowieka nad przyrodą musi mieć pewne granice, nie w imię jakiś nakazów wyższego rzędu, lecz wprost w imię czysto egoistycznych pobudek samego gwałciciela. To coś w rodzaju „etyki złodziejskiej”, która pozwala kraść tylko w pewien sposób, u pewnych ludzi i w pewnym czasie…
Na szczęście autor jest bardziej myśliwym niż metafizykiem, więc na postawione pytanie „dlaczego mamy zakreślać granice etyki myśliwskiej – odpowie zgoła inaczej…
Współczesne myślistwo nie jest ani złodziejstwem natury, ani nawet gwałtem nad nią. Współczesne łowiectwo jest po prostu funkcją – zarówno gospodarczą, jak i społeczną. Gospodarz, dobry gospodarz wie dobrze, iż bez względu na rodzaj i charakter jego gospodarstwa, wszelka, nawet najpiękniejsza z pozoru doktryna gospodarcza musi najpierw wytrzymać próbę życiową, by dopiero następnie zostać wcielona w życie, jako system.
Zły gospodarz dąży ślepo za doktryną, zahipnotyzowany urokiem jej nowości, stosuje ją na szeroką skalę i – w rezultacie – bankrutuje. Dobry gospodarz wprowadza innowacje stopniowo, eksperymentuje ostrożnie i odrzuca doktrynę bez skrupułów i bez szkody dla swego gospodarstwa, jeżeli eksperyment (częściowy) się nie udał.
Podobnie czyni działacz społeczny (zwany u nas popularnie „społecznikiem”). Inteligentny społecznik nie ulega ślepo doktrynie (idei). On szuka (i znajduje) adeptów dla swej idei ostrożnie i mądrze. Nie rzuca haseł oklepanych (a przeto niebudzących echa), lecz dyskontuje słabostki ludzkie, jak próżność, egoizm, snobizm i itp. – koniec końców – zwycięża.
Obaj, to jest i mądry gospodarz i mądry społecznik – ludzie skądinąd na wskroś ideowi, dostrzegają, jednak wzrokiem ludzi daleko widzących, czyli granice swej idei, lub raczej – granice sposobów dla zdobycia zwolenników swej idei.
Innymi słowy, tak zwana „etyka łowiecka” nie jest bynajmniej częścią ogólnego pojęcia moralności. Istnieje np. rozpowszechniony wśród myśliwych nakaz „etyczny, by do kozła z reguły strzelać kulą”, z wyjątkiem jednak strzału z pod psów gończych. Czyż nie absurdem, aby nazywać w pewnych wypadkach strzał do tego samego zwierza, na taki sam dystans „niemoralnym”, a w innych wypadkach „moralnym”?
Albo nakaz „etyczny”, że do zwierzyny strzela się na odpowiedni dystans, z wyjątkiem drapieżników, do których wolno walić „na fuksa”. Jeśli chodzi o oszczędzenie zwierzynie męki lub kalectwa, to chyba obojętne będzie, czy mamy do czynienia z zającem, czy z gołębiarzem!
Nieporozumienie tkwi, zdaniem moim, w wadliwej terminologii. To, co dotąd nazywamy powszechnie „etyką, myśliwską” powinniśmy po prostu nazywać KULTURĄ ŁOWIECKĄ, a wówczas nieporozumienia znikną.
Wyrazy „kultura łowiecka” do niedawna zupełnie nieużywane zdobyło już – w ciągu kilku lat – prawa obywatelskie w leksykonie myśliwego i stopniowo ruguje, z naszego słownika ogólnie dotąd przyjęty, lecz błędny i rodzący nieporozumienia termin „etyka myśliwska”. Mam przekonanie, że po upływie lat kilkunastu, wyrazy „etyka myśliwska” będą, miały znaczenie wyłącznie historyczne.
Przypomina mi się rozmowa z pewną „sentymentalną” panią sekretarką towarzystwa opieki nad zwierzętami…
-I wy myśliwi, macie czelność mówić o etyce myśliwskiej? Wyraz „etyka” w ustach myśliwego brzmi jak cynizm lub grube nieporozumienie. Czy można nazywać etyką, formułki określające, w jaki sposób, w jakim czasie i w jakiem miejscu wolno niszczyć żywą przyrodę? Niszczycielstwo jest zawsze niszczycielstwem. Etyka wasza przypomina mi etykę Antków z Powiśla lub baciarów lwowskich. Z punktu widzenia ogólnej moralności jest kwestią, obojętną, czy zając ginie od ołowiu w postaci śrutu, czy od pętli drucianej.
Jako prawnik nawykły do ścisłego myślenia, nie mogę odmówić pewnej konsekwencji powyższym wywodom pani „sentymentalnej”. Sęk tkwi w tem, że do wywodów tych nie doszłoby zapewne wcale, gdybyśmy używali wyrazów „kultura łowiecka”, nie zaś „etyka łowiecka”.
Kultura łowiecka jest sumą przymiotów myśliwego stojącego na wyższym poziomie od przeciętnego „zabijacza zwierzyny”, vel strzelca. Na sumę tę składa się bardzo wiele czynników: i humanitarne uczucia do stworzeń żywych, i egoistyczne pobudki do rozmnożenia własnego gospodarstwa łowieckiego, i społeczno państwowe nakazy szanowania łowisk cudzych, i wchodzące poniekąd w zakres przyzwoitości towarzyskiej – kanony polowań gromadnych, i pogłębianie wiedzy swej w dziedzinie tego, co się lubi (łowiectwo, jako literatura i nauka), i długi, bardzo długi szereg dalszych czynników, których wyliczyć niemal nie sposób. Czy zatem tak pojęta kultura (etyka) myśliwska powinna mieć jakieś granice a jeżeli tak, to jakie?
Napisałem na wstępie, iż jednym z ważnych czynników kultury łowieckiej w jest egoizm myśliwego. Rozumny myśliwy, choćby się kierował okrucieństwem w stosunku do zwierzyny i bezceremonialnością w stosunku do „braci” myśliwych, chce mieć zwierzynę i wie, że tę zwierzynę można zachować i rozmnożyć tylko pod warunkiem przestrzegania pewnych zasad prawnych i etycznych. To też myśliwy taki stosuje się skrupulatnie do tych norm, żądając w zamian jednego…
Możności dojścia do strzału w pewnym czasie i w pewnych warunkach. Jeżeli mu tę możność odbierzemy, to zrobimy zeń brakonjera (kłusownika) lub w najlepszym razie – człowieka zupełnie zobojętniałego na rzeczy łowieckie.
Społeczeństwo nasze w ogólności, społeczeństwo zaś łowieckie w szczególności nie składa się z samych adeptów ideowego łowiectwa – chodzących wcieleń etyki myśliwskiej. Nie będąc pesymistą sądzę, że lepiej jest dla sprawy społeczności łowieckiej uznać i przyjąć za aksjomat, że większość myśliwych ujmuje łowiectwo egoistycznie. Zanim doczekamy się cudu – to jest przerobienia tych wszystkich egoistów w aniołów łowiectwa – musimy spojrzeć realnie i życiowo, to znaczy operować takim materiałem ludzkim, jakim jest on naprawdę nie zaś takim, jakim pragnęlibyśmy go mieć…
Dlatego też wszelkie nasze poczynania prawodawczo-łowieckie i etyczno-łowieckie musza, pójść nie w kierunku lekceważenia pobudek egoistycznych myśliwego, lecz w kierunku zdyskontowania tych pobudek dla dobra sprawy ogólnej. Zwłaszcza, że egoizm myśliwego nie jest pospolitym egoizmem „zjadacza chleba”. Egoizm myśliwego jest ugruntowany na owej niespożytej (jak chcą, niektórzy – „nieuleczalnej”) żyłce myśliwskiej, która jest jedynym, realnym motorem całego łowiectwa, całej działalności łowieckiej, począwszy od pracy kulturalnej myśliwego – przyrodnika, a skończywszy na nocnych praktykach wnykarza.
To, co juz napisałem, nakreśla w ogólnych zarysach granice kultury (etyki) łowieckiej. Granice leżą, więc tam, gdzie kończy wykorzystywanie egoizmu myśliwskiego dla celów ogólnych, a zaczyna takie lekceważenie tego egoizmu, iż zmienia się on w czynnik szkodliwy dla łowiectwa.
A egoizm łowiecki jest struną, która w rękach umiejętnych może być w dowolny sposób nastrajana i z której te ręce umiejętne potrafią wydobyć tony dowolne. Lecz przeciągać struny nie należy…
Michał Kryspin Pawlikowski
„Łowiec Polski” 1931 rok
Jak widać kultura łowiecka nie zastąpiła „etyki myśliwskiej” i tym samym dalej dajemy amunicję naszym przeciwnikom. Przedstawione argumenty dobitnie pokazują, że nie umiemy wyciągać wniosków i mamy duży problem, aby wydostać z „kolein”, do których sami wjechaliśmy…
Tekst Michała Pawlikowskiego – dziennikarza wileńskiego „Słowa”, w którym prowadził dodatek łowiecki „Gdzie to, gdzie zagrały trąbki myśliwskie”- redakcja „Łowca Polskiego” podzieliła na dwie części, być może dlatego, aby dać czas myśliwym na jego przemyślenie….
W drugiej części – którą już niedługo opublikujemy – autor między innymi komentuje debatę – jaka się toczyła na łamach naszej gazety – na temat ewentualnego wprowadzenia zakazu polowania na jelenie w czasie rykowiska w kontekście stawiania „granic” w kulturze łowieckiej….