W pracy posokowca dochodzenie rannych rogaczy jest najtrudniejsze i prawie zawsze nietypowe.
Skuteczność przy poszukiwaniu postrzelonych rogaczy jest dużo wyższa niż w przypadku dzików i jeleni, ale wiąże się często z wieloma kłopotami. Zdecydowana większość z nich kończy się często ostrą pogonią za postrzałkiem przy bardzo wysokich temperaturach. Nie dochodzi do typowego stanowienia, tylko bezpośredniej ingerencji psa, aby zatrzymać postrzałka.
Okres polowań na rogacze, to najcieplejsze miesiące w roku. Słońce dobrze już przypieka. Duża aktywność sarny w ciągu dnia i ładna, ciepła pogoda zachęca do polowań. Postrzałki trafiają się w różnych porach dnia, a co za tym idzie i ich poszukiwania.
Ten niewielki zwierz nie należy do zbyt odpornych na myśliwską kulę. Gdy uchodzi, a strzelec nie potrafi go w pobliżu odnaleźć, to jest to oznaka wyjątkowo miernego strzału. Najczęściej jest nim „zerwanie strzału”, co oznacza trafienie na cewkę, a taki postrzał zwiastuje nadchodzące problemy.
Na trzech cewkach kozioł porusza się wyjątkowo sprawnie. To nie dzik, czy jeleń, który będąc pewny swej siły, wytrwale i w miarę prosto podąża do swojej ostoi. Domem rogacza jest właśnie ten niewielki rewir, sięgający zaledwie kilkudziesięciu hektarów. Zna go doskonale i klucząc stara się poplątać i zatrzeć własny trop. Już nie raz uchodził przed tropiącymi go bezpańskimi psami, więc natura podpowiada mu, że będąc słabszym od swych prześladowców musi uniemożliwić im tropienie, a gdy to zawiedzie – ucieka…
Parostki doskonała broń
Gdy podejmujemy taki trop, często na rozgrzanym, piaszczystym i wysuszonym podłożu pól, czy przesuszonej niskiej roślinności, praca psa wygląda na bardzo chaotyczną. Często wraca, skręca i zatacza koła, gdyż z niewielkich raciczek pozostawiony słaby zapach na takim gruncie jest ulotny.
Taki postrzałek podobnie jak zając, uchodząc na swym rewirze niejednokrotnie zatacza koło po jego obwodzie, a pies aby to rozwikłać zmuszony jest pokonać, co najmniej dwukrotność tego dystansu. Gdy zmęczony upałem tropowiec szczęśliwie pokona te trudności, czeka go z reguły wyczerpujący gon, który kończy się dopiero wtedy, gdy pies zbliży się na tyle, że jest w stanie zainterweniować bezpośrednio.
To jeszcze nie oznacza sukcesu. Rogacz przyparty do muru, potrafi pokazać charakter wojownika. Jego ostre parostki i cewki są doskonałą bronią i niejeden tropowiec długo po nich lizał swoje rany. Znam przypadki, że tylko szybka pomoc weterynaryjna uratowała im życie.
Konsekwencje starcia
Często moi koledzy pytają mnie, czy z młodym posokowcem można rozpocząć pracę za takim postrzałkiem. Panuje przekonanie, że młody pies może później gonić zdrowe sarny.
Odradzam im choć z zupełnie innych powodów. Pierwszym jest wysokie prawdopodobieństwo konieczności bezpośredniej ingerencji psa w trakcie gonu za takim rogaczem. Może to wiązać się z utrwaleniem u takiego psa tego nawyku przy innych gatunkach postrzelonej zwierzyny.
Pozorny sukces młodego adepta w bezpośrednim starciu z przeciwnikiem o podobnej wadze, może go zachęcić do takiej szarży tropiąc dziki, czy nawet jelenie.
Konsekwencje takiego starcia z racji ich siły mogą być już wielokrotnie poważniejsze, a wręcz opłakane. Pamiętajmy, że podstawowym zadaniem tropowca jest wytropienie postrzałka i trzymanie się przy nim w stosownej i bezpiecznej odległości, co ma umożliwić menerowi dostrzelenie.
Pośpiech i brawura
Pies ma opóźniać i utrudniać ucieczkę, lecz nie atakować go bezpośrednio. Inne zachowanie, to potencjalna wada takiego psa. Z tego też powodu powinien on pracować sam, gdyż w innym przypadku może to zachęcać konkurujące ze sobą psy do pośpiechu, brawury i braku rozwagi.
Drugim powodem jest spore ryzyko niepowodzenia przy pracy na tak zagmatwanym tropie. Dla młodego, psiego adepta wskazane są mocne zapachowo, łatwe i proste tropy zwierzyny grubej, a finał powinien być zakończony sukcesem. Zachęci to psa do pracy i będzie budować jego wytrwałość.
Trop postrzałka rogacza jest często tego zaprzeczeniem. Przeważnie świeży 2-4 godzinny już nadmiernie emocjonuje młodego psa, powodując pośpiech. Jego skąpy ślad zapachowy na suchym i piaszczystym podłożu utrzymuje się fragmentami, co kilka, a nawet kilkanaście metrów i przy częstych zwrotach, powoduje bezładną pracę psa i może być przyczyną jego zagubienia.
Wspólny sukces
Rogacze to nie najlepsza szkoła dla początkujących i może doprowadzić do złych nawyków w przyszłości. Nawet doświadczonemu psu jak mój Cezar, który na tym polu ma ponad 90 procentową skuteczność, trafiają się poważne problemy.
Właśnie taki mu się przytrafił u Marcina z „Cyraneczki” i o mały włos nie ponieśliśmy klęski. Tym razem jednak wyjątkowo, skorzystał skrzętnie z mojej pomocy i w tym przypadku był to nasz wspólny sukces.
Gdy ten doświadczony myśliwy w trakcie wieczornej rozmowy telefonicznej, opowiadał mi jak stojąc nad leżącym kozłem z rozległą raną w centrum łopatki po strzale z 9,3×62, nagle zobaczył, że wstaje i ucieka zacząłem z niego niewybrednie żartować, że może to były halucynacje.
A gdy jeszcze zapewnił, że z pewnością leży w pobliskiej kępce zarośli, bo tam ponownie go zobaczył nie wierzyłem już własnym uszom! Coś się nie zgadzało, bo z takiego kalibru przewracają się nawet afrykańskie bawoły strzelone na komorę. Jednak rankiem Marcin powtórzył dokładnie to samo i z pokorą wyznał, że nie potrafił go znaleźć w tej gęstej kępce.
Ani jednej kropli farby
Teraz Cezar ruszył po wybujałej łące i doprowadził nas pod wskazane krzaki. Tu jednak uznał, że nie ma czego szukać i ciągnął dalej w kierunku sadów. Marcin gorąco na to zaprotestował, lecz nie widząc naszej reakcji, zrezygnowany poszedł za nami.
Zna Cezara i był przy wielu jego sukcesach, lecz teraz sam już nie wiedział, co o tym myśleć. Co gorsza nigdzie nie dostrzegł nawet kropli farby, choć doskonale widział rozległą ranę postrzałka. Przechodzimy szybko przez zarośnięte łąki i błotniste rowy melioracyjne, aby wejść w wypielęgnowane sady z króciutko przyciętą trawą.
Tu Cezar ma kłopoty. Skręca, zawraca i nawraca. Z wolna przesuwamy się do przodu. Przechodzimy tak przez kolejne sady i polne uprawy oraz nieużytki. Na jednym z nich, dość mocno porośniętym tracimy dobre dwadzieścia minut, aby rozwikłać labirynt tropów pozostawiony przez postrzałka.
Od tego momentu rozpoczynamy równoległy powrót tymi samymi sadami, będąc oddaleni o około 100 metrów od tropu, który nas tu przyprowadził. Co dziwne teraz Cezar pracuje bez problemów choć nigdzie nadal nie widzimy nawet kropelki farby.
Szybko docieramy do wysmukłej kępy olch i zarośli porastających obrzeża niewielkiego, wodnego cieku. Gdy go przekraczamy za Cezarem, nagle wszystko się zmienia.
Rogacz uszedł
Mam wrażenie, że mój pies ruszył wreszcie do gonu. Po wyjściu z zarośli widzę go, jak pędzi oddalony ode mnie już 150 metrów wzdłuż zarośniętej rzeczki, lecz nie dostrzegam przed nim uciekającego rogacza…
Nagle zawraca i z nosem przy gruncie sprawdza trop. Wraca do nas szybko i ponownie z impetem pędzi tą samą trasą. Po paru takich nawrotach kontroluje przylegającą do rzeczki niską polną uprawę. Nie przynosi to jednak efektu. Widać, że pies jest wyraźnie pobudzony i zdaję sobie sprawę, że najprawdopodobniej rogacz podniósł się tuż przed nami z kępy olszyn i uszedł.
Problem jednak w tym, że nie wiemy gdzie. Mógł niskimi uprawami popędzić do oddalonych sadów lub przekroczyć zarośniętą rzeczkę, wzdłuż której gonił pies.
Przez dobre pół godziny Cezar uparcie kontroluje szeroki teren na długości dwustu metrów po obu jego stronach cieku, a my przeganiamy psy, które przybyły z niedalekiego gospodarstwa i chcą mu koniecznie przeszkodzić w pracy.
Dwie godziny pracy
Zaabsorbowany Cezar nawet nie zwraca na nie uwagi. O dziwo tym razem jednak nie odnajduje zgubionego tropu i zaczyna nim wracać sądząc, że mógł tak zrobić przebiegły rogacz. Wracamy i my poprzez olszyny, a Marcin, nie wiedząc, co o tym myśleć, sugeruje uparcie, aby sprawdzić tą „jego” kępkę niedaleko zestrzału.
Jest blisko około 200 metrów, więc ustępuję poniekąd w nagrodę za jego cierpliwość. Pracujemy z pewnością dobre dwie godziny. Jesteśmy po kolana oblepieni błotem z przekraczanych wodnych rowów. Ale ja chcę jeszcze sprawdzić łąki z drugiej strony cieku, wzdłuż których pędził Cezar.
Wykonujemy życzenie Marcina. Po stu metrach nagle mój orzeł na łące odnajduje to, co wcześniej zgubił. Widać to doskonale, bo tryska werwą i animuszem. Teraz problemem zaczyna być już nadążanie za nim.
W tych wysokich trawach niknie nam szybko z oczu, a gdy dopada sadów rozpoczyna gon. Tym razem nie trwa on zbyt długo i słyszymy, że kończy go z powodzeniem.
Eksplozja radości
Gdy dochodzimy do niego widzę po minie Marcina, że sam nie wierzy, co widzi. W czasie tych dwóch godzin przeżył wiele emocji. Od wielkich nadziei, po totalną rezygnację, aby nagle doznać eksplozji radości.
Ja choć zahartowany też doznałem zaskoczenia. Okazała się nią rana postrzałowa rogacza. Mój kolega nie uległ halucynacji. Łopatka postrzałka rzeczywiście na środku miała rozległą, lecz powierzchowną ranę.
Najprawdopodobniej przy strzale na „kulawy sztych” kula tylko zawadziła szczyt mięśnia łopatki i fragmentując, rozlegle go uszkodziła. Rogacz musiał nie być ustawiony prawidłowo na tzw. „blat”.
Cezar pokonał 10 kilometrów. Rogacz pewnie tylko 2,5 kilometra. Wykonał trasę zbliżoną do odwróconej litery U i pies doszedł go w odległości 100 metrów od zestrzału. Był to przypadek ekstremalny, ale doskonale obrazuje kłopoty, na które możecie trafić z młodym psem.