Z jego relacji wynika, że mądry i przezorny dzik poczuł zagrożenie i truchtem omijał nęcisko. Widząc to Łukasz, w pośpiechu oddał strzał, mierząc tuż przed wycinka…
Na zestrzale znajdujemy niewielki fragment mięśnia, w którym czuć kostne odłamki. Niestety potwierdza to moje pesymistyczne podejrzenia, że mamy do czynienia z prawdopodobnym postrzałem gwizdu, który zapowiada długą i niebezpieczną pracę.
Miłe zaskoczenie
Niezrażony tymi informacjami Cezar rusza do boju po niewidocznym tropie dzika, a my za nim. Na nasze szczęście prowadzi nas grubym lasem, dzięki czemu poruszamy się w miarę szybko i sprawnie. Gdy po około trzech kilometrach mój orzeł głosi, że ma poszukiwanego dzika, jestem tym mile zaskoczony.
Niestety nie oznacza końca tej pracy. Dzik rusza do szaleńczej ucieczki przed Cezarem, a my goniąc za nimi dopiero teraz czujemy przebyte kilometry.
Gdy tylko się do niech zbliżamy, odyniec rusza do kolejnego etapu tego wyścigu, mając na zadzie Cezara. Pokonujemy wodne rowy i leśne wiatrołomy przez ponad kilometr…
Gęsty młodnik
Dopadamy wreszcie do sosnowego młodnika, w którym nasz zbieg się zatrzymuje. W takim terenie czuje się dużo bezpieczniej, niestety w przeciwieństwie do mnie…
Wiem, że muszę się tu wolno poruszać, choćby dlatego aby w porę dostrzec go w tym gąszczu. Zakładam, że jeśli nawet nie zaszarżuje, to może dalej uchodzić, a kolejne kilometry gonitwy wcale mi się nie uśmiechają.
Widzę głoszącego Cezara, jak pokazuje mi wyraźnie jego kryjówkę, ale sosnowy parawan dobrze go kryje. Wreszcie dostrzegam kontury, lecz tym razem to ja nie wytrzymuję ciśnienia i pudłuję!
Dzik rusza w siną dal, Cezar za nim, a ja nie dowierzam… Pokonują ponad trzysta metrów i nie mam już żadnych złudzeń. Tym razem zafundowałem sobie kolejny i wyczerpujący maratoński etap tego wyścigu, bez pewności ukończenia go sukcesem.
Szczęście nam sprzyja
Dzik już teraz nie ma jakichkolwiek wątpliwości i da z siebie wszystko, aby ujść jak najdalej, więc Cezarowi nie będzie łatwo go ponownie zatrzymać. Pędzimy znów przez prawie kilometr, ale okazuje się, że jednak szczęście nam sprzyja.
Tym razem Cezar zatrzymuje odyńca na rzadkim lesie. Korzystam szybko z okazji i posyłam mu kulę, po której zawraca, biorąc mnie za cel. Poprawka kładzie go na miejscu.
Oddycham z olbrzymią ulgą, bo tym razem, to nie był mój najlepszy strzelecki dzień. Za brak precyzji strzału przy takim przeciwniku, można słono zapłacić.
Odjeżdżam od Łukasza rozmyślając o naszych dochodzeniach. Tym razem przebyliśmy sześć kilometrów. Choć zadrżała mi ręka, to jednak zakończyliśmy szczęśliwie i z sukcesem 499 pracę Cezara.