Nie zazdroszczę laurów autorowi – wspaniałej. książki „Polująca Pani”. Mój felieton ma inne cele na oko. Chcę w niewielu wyrazach, nie przekraczając ciasnych ram skromnego odcinka, sięgnąć do samego jądra piekącego zagadnienia: jakim jest „stosunek pięknej pani (pani nie może być nie piękna) do łowiectwa wogóle?
Rozróżniamy (używam liczby mnogiej, bo to brzmi bardziej naukowo, a więc i ważniej) trzy odcienie tego stosunku: obojętny, wrogi i agresywny.
Piękna pani usposobiona dla łowiectwa obojętnie – jeżeli jest mężatka – mówi do męża:
-Wyjeżdżasz na dwa dni na polowanie? Doskonale się składa. Wybierasz się ze mną od roku do Władkostwa i nie możesz się wybrać. Skorzystam z twej nieobecności i pójdę sama. Właśnie Władkowa telefonowała do mnie. Pójdę z nimi, do Reduty, a potem do Gearges`a. Będzie pan Henio…
Pan zasępia się. Widzi od roku, że żona „ma się” do pana Henia, a on do niej. Pan jest mądry, więc wie, że choć z losem walczyć niepodobna, to jednak nie trzeba mu dopomagać. Po chwili telefonuje więc do przyjaciela:
-Niestety, nie mogę jechać z wami. Wypadła mi taka jedna konferencja. Właściwie nie konferencja, lecz posiedzenie Komitetu…
-Jakiego Komitetu?
-Mniejsza z tym jakiego. Dość, że nie jadę z wami… A niech to wszyscy diabli!
Piękna pani usposobiona obojętnie da łowiectwa, jeżeli nie jest mężatką (nie precyzuję bliżej jej „stanu cywilnego”, lub wojskowego), tak mówi do pana:
-Ach, tak? Jedzie pan na polowanie… Dobrze, dobrze…
-Ależ moja droga…
-Przedewszystkiem, nie piliśmy bruderszaftu. Po drugie — tak ładnie planowałam sobie, gdzie pójdziemy, co będziemy robili te dwa dni… Dobrze, dobrze, niech pan jedzie…
-Ależ…
-Niech pan nic nie mówi! Na wiosnę nie jeździł pan na żadne polowania i miał pan codziennie czas dla mnie, a dzisiaj…
-Ależ…
-Wiem co pan chce powiedzieć. Że poznaliśmy się w maju i że w maju jest czas ochronny. Szkoda, że nie wymyślono czasu ochronnego na takie głupie gęsi jak ja (kobiety bywają przeraźliwie szczere)…
Pan słucha cierpliwie i — wyjeżdża na polowanie. Bo pan jest mądry i wie, że to tylko żonaci nie mogą pozwalać sobie na zbytek igrania z losem.
Pani wroga dla łowiectwa peroruje:
-Nie rozumiem jaką wy macie przyjemność w mordowaniu żywych stworzeń. I co to za perfidia z waszej strony mówić o ochronie przyrody, ideowym łowiectwie… Jaka może być idea w zabawie, którą już Oskar Wilde nazwał „krwiożerczą rozrywką”?!..
Takiej pani nie odpowiadam nic, lecz wręczam jej w milczeniu odezwę propagandową Towarzystwa Łowieckiego Województwa Wileńskiego. A w duchu tłumię głuchą złość, gdyż wiem dokładnie, że baba własnoręcznie kupowała na rynku kuropatwy w grudniu.
Najrozkoszniejszem zjawiskiem jest pani usposobiona do łowiectwa agresywnie. Takiej pani mąż przed polowaniem daje krótki wykład techniki strzelania:
-Zapamiętaj Kamo, że jeżeli – zając będzie iść na sztych, to mu celuj w nóżki. Jeżeli będzie biec od ciebie, to celuj między uszy. Jeżeli będzie przechodzić bokiem, ta zakładaj przed nim o metr.
-Co to znaczy „zakładaj”?
-Zaraz ci wytłumaczę. Teraz słuchaj dalej: Nie wolno strzelać do miotu, bo można trafić w naganiacza. Nie wolno strzelać wzdłuż linii, bo można trafić w myśliwego. Nie wolno…
-Więc w jaką stronę mam strzelać?!
-Najlepiej nie strzelaj zupełnie.
Panie usposobione do łowiectwa agresywnie są na palowaniu przemile, bo wnoszą pewne urozmaicenie w surową szarzyznę naszych łowów. Nudną ciszę wyczekiwania na stanowiskach przerywają dźwięczne „hop — hop” nawołujących się sopranów. W przerwie między miotami pan — myśliwy ma chwile sinych wzruszeń widząc skierowane ku sobie lufy nie rozładowanych dubeltówek. A najsilniejsze; niezapomniane wzruszenie ogarnia myśliwego, gdy posłyszy takie zapytanie adeptki łowiectwa:
-Czy pan ma przeczucie, że pan złapie zająca?
Michał K. Pawlikowski.
„Gdzie To Gdzie Zagrały Trąbki Myśliwskie?” 1929r