Kniejówka Georg Ludwig Rasch. Przypomina Merkla, lub Sauera. Góruje jednak nad nimi starannością ręcznego pasowania. Trafiła do mnie przypadkiem. Ot, z potrzeby chwili.
Proszone polowanko
W naszym kole nie polujemy zbiorowo na dziki. Nie mamy lasu, a i dzików jak na lekarstwo. W historii koła na zbiorówkach czarnego zwierza padły ze trzy sztuki. Zatem i w sejfie nie ma typowej broni zbiorówkowej. A tu nagle zaproszenie na klasyczne leśne polowanie.
Przyjaciel zaprasza, nie sposób odmówić. Z czym jechać? Na poważnym sztucerze nienastawna „siódemka”. Owszem, jest druga luneta, z powiększeniem od dwójki, ale osadzona na małokalibrowym wbijaczu gwoździ. Pozostaje zwykła strzelba.
W komplecie czoków pięknej Włoszki jest egzotyczny ,,paradoks”. Próby na strzelnicy zachęcają. Jedziemy!
W lesie czarno od dzików. Na 30 kroków przelatek na blat. Strzał! Fontanna rosy na postawionym hybie. Zawodowi podkładacze bez wiary puszczają psy. Czyste pudło. Potwierdza się zasada, że breneki latają, jak chcą. Wniosek prosty: Trzeba się dozbroić.
Złowiona w Sieci
Zakres poszukiwań ustalony. Broń z drugiej ręki, bo z nową do domu już nie wpuszczą. Kombinowana. Kula „zbiorówkowa”. I jeszcze jeden parametr. Najważniejszy. Musi spełniać podstawowe wyzwanie, stawiane broni na zbiorowym. Koledzy na jej widok mają zielenieć z zazdrości.
Komputer wysypał kilkadziesiąt NRD-owskich drylingów w 7×65. Do tego pospolite czeskie kniejówki. Większość na oko w dobrym stanie, ceny rozsądne, ale szału nie robi nic.
I wreszcie objawienie. Śliczna kniejówka. Delikatna, wręcz filigranowa. Z daleka Merkel. Dobry układ kalibrów – 8×57 JRS- 16/70. I tylko nazwa broni brzmi tajemniczo. „Kniejówka Suhl”. Tyle. Nic więcej.
Broń wystawił komis w odległym mieście, a był to czas, gdy nie mogłem ruszyć się z domu. Od czego koledzy? Posłaniec pojechał i, jeśli lufa kulowa nie do wymiany, miał dla mnie wziąć. Tak się stało.
Na żywo znacznie gorzej. Oksyda wyświechtana, luzy w ryglowaniu, pęknięta osada, ściągnięta ordynarną śrubą. Ale są też plusy. Niezużyty, perfekcyjnie wykonany montaż hakowy.
Fabryczne bicia mocno zatarte. Badanie pod dużym powiększeniem przynosi niespodzianki. Maksymalna masa pocisku zaledwie 12,7 g . Mało, jak na niemiecką ósemkę. Dalsza analiza potwierdza niepokój. Wyrażone wartościami liczbowymi wymiary pocisków sugerują, że to ósemka bez „S”. Czyli ta starsza, nieco węższa i o kilkaset dżuli słabsza.
I nigdzie śladu producenta. Wreszcie jest. Drobnym maczkiem na zewnętrznej części baskili. ,,GL Rasch” oraz – po drugiej stronie – „Braunschweig”. Kim jest tajemniczy wytwórca ?
Najpierw jednak wizyta u rusznikarza. Z używaną bronią jest tak, jak z samochodem z drugiej ręki. Pierwszy krok zawsze do specjalisty.
Zacny pan Marian Marcinek z Tucholi przemierza lufy przyrządami i potwierdza obawy. Tak, to stara, ta słabsza ósemka. Kaliber śrutowy też archaiczny. Owszem, 16, ale komory 65. I jeszcze jedno odkrycie. Sygnatura, której wcześniej nikt nie dostrzegł. Data produkcji. Grudzień 1939!
Są też dobre wieści. Mimo wieku lufa kulowa na zasłużone trzy plus, zaś doskonały rusznikarz zgadza się starą broń odbudować.
Manufaktura w Brunszwiku
Lubię broń i wiem o niej sporo. Jednak nigdy wcześniej nie miałem w rękach wyrobu tej firmy. Polski Internet o niej milczy. Na stronach zagranicznych są jedynie oferty odsprzedaży luksusowej broni „G.L. Rasch”. To i owo jednak udało się ustalić.
Firmę założyli bracia Heinrich i Hans Rasch. Około roku 1660 (!) przybyli do niemieckiego Brunszwiku z terenu dzisiejszych Czech. Już wtedy musieli być doświadczonymi rusznikarzami. W aktach brunszwickiego ratusza są zapiski o wydatkach na naprawy muszkietów dla puszkarni Raschów. Synowie i wnukowie Heinricha i Hansa nieprzerwanie prowadzili rodzinną manufakturę. Miejskie archiwa notują, że Johann Heinrich Rasch, wnuk Heinricha, w roku 1745 stanął na czele cechu rusznikarzy w Brunszwiku.
Raschowie przede wszystkim naprawiali broń. Zlecenia płynęły głównie od ówczesnych służb miejskich i oddziałów wojskowych, podległych książętom Brunszwiku. Cieszyli się doskonałą marką, skoro Georg Ludwig Martin Rasch (1792-1867) nie tylko, podobnie jak jego przodek Heinrich, był starszym cechu rusznikarzy w mieście, ale także otrzymał zaszczytną funkcję nadwornego rusznikarza książąt brunszwickich. Wszystko przemawia za tym, że to właśnie on założył oficjalnie zakład produkcji broni ,,GL Rasch”, który pod tą nazwą funkcjonował do połowy XX wieku.
Firma przez dziesięciolecia produkował pistolety oficerskie, a także broń myśliwską. Nieprzerwanie świadczyła też usługi rusznikarskie. Przełom XIX i XX w. , co naturalne, zawęził zakres produkcji do broni myśliwskiej.
Właśnie z tego okresu pochodzą luksusowe dubeltówki, broń kombinowana i sztucery, tworzone na bazie uznanych systemów wojskowych. Manufaktura współpracowała z innymi wytwórcami. Między innymi w Sulh Raschowie kupowali lufy, które pasowali do ręcznie wytwarzanych baskili, czy komór zamkowych.
Broń była wykwintnie grawerowana, systemy osadzano w szlachetnym drewnie. Wyroby oferowane były w firmowym sklepie, działającym w budynku fabryczki. W niemieckiej prasie myśliwskiej zachowały się reklamy firmy z rycinami jej wytworów. To prawdziwe dzieła sztuki rusznikarskiej i grawerskiej.
Koniec przyniosła II wojna światowa. 14.października 1943 roku 233 bombowce Królewskich Sił Powietrznych zbombardowały Brunszwig. Brytyjskie bomby praktycznie zrównały z ziemią historyczne centrum miasta. Właśnie tu, przy Bohlweg Strasse 50, mieściła się manufaktura Raschów. Budynek, wzniesiony z mało wytrzymałego pruskiemu muru, po prostu się rozpadł.
Firmy nie odtworzono. Większość specjalistów, doskonałych rusznikarzy, pochłonęła hitlerowska armia. Wiele wskazuje na to, że kniejówka nr 670, wyprodukowana w grudniu 1939 roku, to jeden z ostatnich wyrobów manufaktury GL Rasch Braunschweig.
Jak nowa
Znakomity rusznikarz i tym razem dopiął swego. Broń piękna. Luzy usunięte, naprawione drewno, tylko niewielki ślad po ordynarnej śrubie. Siła spustów wedle zamówienia, nowa oksyda. Na broni osadzona niezła biegówka. Montaż oczywiście hakowy, z wykorzystaniem oryginalnych baz – kamieni na broni.
„Raszka” będzie polować wyłącznie zbiorowo. Przystrzelana w punkt na 100 metrów. Przewyższenie niepotrzebne. Skupienie, jak na wiekową broń kombinowaną, zadowalające. Do tego na 30 metrze kula trafia w środek wiązki śrutu. Jedyny problem to archaiczne kalibry. Na szczęście kule 8×57 JR z pociskiem 12,7 g produkuje jeszcze RWS i S&B, a zaprzyjaźniony sklep myśliwski cudem sprowadził z Pionek 4 paczki dwójki w łuskach 65 mm.
Poprzedni właściciele nie dopatrzyli się, co sprzedają. A przede mną tylko drobne formalności. Trzeba przerejestrować broń, podać nową markę, producenta i kalibry. Mistrz z Tucholi wystawił stosowne zaświadczenie. Kłopotów nie będzie.
Dziki już wiedzą. Dziki już się boją.