Miłośnicy kina pewnie doskonale znają film „Duch i Mrok” nakręcony na podstawie książki „Ludojady z Tsavo”, w której John Henry Patterson opisuje historię swoich zmagań z wyjątkowo niebezpieczną parą lwów, które nawet dla doświadczonego łowcy stanowiły wymagające i bardzo niebezpieczne wyzwanie. Mało kto jednak zna kulisy wydarzeń będących kanwą tej opowieści i późniejsze losy jej bohaterów.
W lipcu 1895 roku powstał Brytyjski Protektorat Afryki Wschodniej i objął kontrolą tereny dzisiejszej Kenii i Ugand. Nowa administracja natychmiast przystąpiła do tworzenia niezbędnej infrastruktury, masowo sprowadzając ze swoich zamorskich posiadłości tanią siłę roboczą. Liczną grupę stanowili robotnicy z Indii.
Jedną z najśmielszych inwestycji był projekt budowy linii kolejowej łączącej położoną na wybrzeżu Mombasę ze znajdującym się w dorzeczu Nilu Jeziorem Wiktorii – ze względu na swoją skalę nazywany wówczas przez krytyków „linią lunatyków”.
Myśliwskie śledztwo
W marcu 1898 roku kierownictwo nad jednym z odcinków projektu objął przybyły z Indii 31-letni John Henry Patterson. Nie było to łatwe zadanie. Budowa – która obejmowała przeprawę przez rzekę – nie przebiegała zgodnie z oczekiwaniami.
Tsavo, które w miejscowym języku oznacza „miejsce rzezi”, zasłużyło sobie na swoją złą sławę jako arena licznych konfliktów zbrojnych i epidemii oraz zbierając krwawe żniwo w czasach handlu niewolnikami. Co gorsza, roiło się tam od dzikich zwierząt, a wśród miejscowej ludności krążyły przerażające historie o napaściach na ludzi.
Patterson – który podejrzewał, że przyczyną tajemniczych zaginięć są raczej ucieczki bądź zabójstwa będące następstwem wewnętrznych porachunków – skrupulatnie badał każdy wypadek. Ślady kolejnych napaści nie pozostawiały jednak żadnych wątpliwości – w okolicy grasowały ludojady.
Do dziś trwają spory co do faktycznej liczby ofiar. W swojej książce Patterson wymienia liczbę przynajmniej 135 zabitych podczas jego pobytu w Tsavo i choć w oficjalnych dokumentach kompanii kolejowej Uganda Railway Company mowa jest jedynie o 28 ofiarach, nie ulega wątpliwości, że ofiar – zwłaszcza wśród rdzennej ludności – mogło być znacznie więcej.
Nic dziwnego, że wśród robotników panował paniczny strach – w pewnym momencie zagrozili nawet przerwaniem prac do czasu, aż bestie zostaną zabite.
W końcu całkowicie wstrzymali budowę mostu, a Patterson podjął wyzwanie. Zapewne mógł się pochwalić doświadczeniem łowieckim zdobytym podczas polowań na tygrysy w Indiach, ale z pewnością nie spodziewał się, że ludojady z Tsavo okażą się tak wymagającymi przeciwnikami.
Budował pułapki, wykorzystując do tego celu mocną konstrukcję wagonów transportowych. Wzniósł także sieć platform strzeleckich umiejscowionych na najwyższych drzewach, na których spędzał kolejne noce w oczekiwaniu na błąd drapieżników. Za przynętę służyli mu… ochotnicy, a gdy ich zabrakło, sam zajmował ich miejsce. Brakowało odważnych, tym bardziej że trudno było rozstrzygnąć, kto na kogo poluje.
Podczas jednej z zasiadek lew zaatakował któregoś z myśliwych biorących udział w zasadzce, a spłoszony niecelnym strzałem zadowolił się jego pomocnikiem. Determinacja Pattersona, która momentami przeradzała się w obsesję, w końcu doprowadziła go do upragnionego celu, choć na pierwszy sukces przyszło mu czekać aż dziewięć miesięcy!
Pojedynek gigantów
9 grudnia 1898 roku Patterson podprowadził tropiącego go drapieżnika pod jedną z platform. Warunki strzału były dość trudne i kula w kalibrze .303 Lee-Enfield trafiła zwierzę w tylną łapę. Myśliwy nie dał za wygraną, licząc, że głodny i raniony lew tym bardziej zmuszony będzie sięgnąć po łatwą zdobycz. Intuicja go nie zawiodła – drapieżnik powrócił i pod osłoną nocy jak duch poruszał się w ślad za poszukującym tropów Pattersonem.
Myśliwy w porę rozeznał się w sytuacji i zaczaił się w dogodnej dla siebie pozycji. Drugi strzał był znacznie pewniejszy, ale – mimo że kula przeszyła łopatki i trafiła prosto w serce – martwego drapieżnika odnaleziono dopiero o poranku. Zwierzę zaległo niedaleko czatowni. Była to imponująca bestia, która brak grzywy rekompensowała rozmiarem – długość mierzona od nosa do ogona wynosiła niemal 3 metry, a tuszę lwa do obozu taszczyło ośmiu mężczyzn.
Choć sukces poprawił nastroje pracowników, to jednak na wolności pozostawał jeszcze drugi ludojad. Kilka dni po strzeleniu pierwszego lwa robotnicy zgłosili kolejną napaść – na szczęście tym razem ofiarą była koza. Patterson natychmiast nakazał budowę czatowni, z której jeszcze tej samej nocy ranił bestię. Rozpoczął się pojedynek, w którym role myśliwego i ofiary zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Przeciwnicy znów spotkali się oko w oko dopiero po jedenastu dniach, jednak kolejne dwa trafienia zdawały się nie robić na drapieżniku żadnego wrażenia. Dopiero trzy następne strzały w kolejnym dniu łowów zmusiły lwa do odwrotu.
Patterson był górą, ale koty mają przecież w zapasie dziewięć żyć. Myśliwy zamienił repetier Lee-Enfielda na jednostrzałowy Martini-Henry i nazajutrz wyruszył na ostateczne starcie. Lew nie zamierzał tanio oddać skóry – przyjął dwa trafienia w pierś i dopiero dziewiąty strzał prosto w łeb położył kres jego życiu. Jak wspominał Patterson, do ostatnich chwil zwierz próbował dosięgnąć łowcę ukrytego w gałęziach powalonego drzewa.
Było to wydarzenie na tyle ważne, że jeszcze tego samego dnia, 29 grudnia, ówczesny premier brytyjskiego rządu osobiście powiadomił Izbę Lordów o sukcesie Pattersona. Robotnicy powrócili do pracy i w lutym 1899 roku doprowadzili budowę mostu do szczęśliwego końca.
Tuż przed zakończeniem prac konstrukcyjnych robotnicy, którzy jeszcze niedawno grozili Pattersonowi śmiercią, obdarowali go pamiątką z jakże wymowną inskrypcją: „Drogi Panie, my – Twoi nadzorcy, kierownicy, kwestorzy i robotnicy – przedstawiamy Panu ten puchar w dowód naszej wdzięczności dla Twojej odwagi wobec dwóch lwów ludojadów, które zabiłeś z narażeniem własnego życia, oszczędzając nas w ten sposób przed pożarciem przez te straszne potwory, które włamywały się nocą do naszych namiotów i zabijały naszych współpracowników. Prezentując Panu ten puchar, dołączamy wszyscy nasze modlitwy o Pańskie długie życie, szczęście i pomyślność. Na zawsze pozostaniemy Pana wdzięcznymi sługami.” Patterson wielokrotnie podkreślał, że było to jego najcenniejsze trofeum…
Ludojady w muzeum
Skóry ludojadów zostały wyprawione i trafiły do londyńskiego apartamentu. W 1923 roku Patterson prowadził serię wykładów w Chicago, gdzie o losy trofeów zapytał go ówczesny dyrektor tamtejszego Muzeum Historii Naturalnej. Zaoferował gotowość odkupienia trofeów za niebagatelną sumę 5 tys. dolarów (obecnie byłoby to około 70 tys.). Patterson przystał na propozycję i ludojady trafiły do muzeum.
Skóry nie były w dobrym stanie. Okazało się, że nie były fachowo wypreparowane – czaszki pozostawiono w skórach, brakowało całych fragmentów, swoje piętno odcisnął również upływ czasu. Preparatorom udało się jednak wydobyć czaszki i wykorzystać skóry, tworząc pełnowymiarową ekspozycję. Zespół fachowców musiał się przy tym wykazać sporą kreatywnością, umiejętnie skrywając wszelkie ubytki, uszkodzenia i niedoskonałości. To właśnie dlatego lwy zostały ustawione w takich, a nie innych pozycjach.
Początkowo, bazując na popularności wspomnień Pattersona, ekspozycja cieszyła się dużym zainteresowaniem zwiedzających, jednak z czasem przenoszono ją do coraz dalszych zakamarków muzeum, aż niemal zupełnie o niej zapomniano. Na nowo odkrył ją William Stanley – urodzony w Kenii przyrodnik, który w 1989 roku został zatrudniony na stanowisku kierownika kolekcji Muzeum Historii Naturalnej w Chicago.
Doskonale znał on historię ludojadów z Tsavo, ale nie spodziewał się, że szczątki Ducha i Mroku zachowały się do tego czasu – rozpoznał je, odczytując wytarty, pożółkły opis przytwierdzony do zakurzonej szyby starej gabloty prezentującej dwa zupełnie nieinteresujące i nieciekawie wypreparowane lwy, oznaczone jedynie numerem muzealnego katalogu zbiorów.
Ekspozycja znajdowała się wówczas w opłakanym stanie i wymagała gruntownej renowacji. Swoim odkryciem Stanley zainteresował goszczącego w muzeum przedstawiciela hollywoodzkiego studia filmowego Paramount Pictures, który postanowił przymierzyć się do sfilmowania opowieści Pattersona i historii jego zmagań z groźnymi ludojadami.
Film w reżyserii Stephena Hopkinsa, nakręcony w 1996 roku z udziałem Vala Kilmera i Michaela Douglasa, nie był pierwszą ekranizacją przygód Pattersona. Po raz pierwszy historię ludojadów z Tsavo przedstawił na wielkim ekranie amerykański obraz z 1952 roku pt. „Bwana Devil”.
Ta sama historia stała się inspiracją dla mniej znanej brytyjskiej produkcji przygodowej z 1959 roku pt. „Killers of Kilimanjaro” oraz dla późniejszego amerykańskiego horroru psychologicznego z 2007 roku pt. „Prey”. Ale to właśnie film Hopkinsa wywołał największe poruszenie wśród sponsorów i gości Muzeum Historii Naturalnej, którzy domagali się przeniesienia ekspozycji na bardziej eksponowane miejsce, dzięki czemu gablota z lwami została poddana gruntownej renowacji i do dziś stanowi atrakcję tego muzeum.
Historia pod lupą
Popularność historii zainspirowała również poważne badania. Rok po premierze filmu „Duch i Mrok” do Tsavo wyruszyła ekspedycja naukowa pracowników Muzeum Historii Naturalnej. Przy okazji badań przyrodniczych naukowcy mieli okazję rozwiać wiele wątpliwości co do przebiegu zdarzeń i miejsc opisanych przez Pattersona.
Odnaleziono między innymi opisaną przez niego grotę, w której ludojady urządziły swoją siedzibę. Faktyczna lokalizacja tego miejsca pozostawała nieznana do 1997 roku, kiedy to odnaleźli ją członkowie wyprawy naukowej Tom Gnoske i Julian Kerbis, potwierdzając w ten sposób kolejny element relacji Pattersona.
Dowodem była opublikowana w książce Pattersona fotografia groty przedstawiająca charakterystyczne ułożenie głazów i wciąż tam obecne ślady obecności drapieżników.
Znalezione na miejscu fragmenty ludzkich kości wywołały debatę na temat faktycznej liczby ofiar ludojadów z Tsavo. Badania potwierdziły, że oba lwy z pewnością żywiły się ludzkim mięsem – poziom izotopów azotu w kościach i w sierści wskazuje, że drapieżniki pożarły przynajmniej 35 ofiar.
Nie oznacza to jednak, że wymieniane przez Pattersona liczby były literacką konfabulacją. Badania wskazują bowiem jedynie liczbę zjedzonych ofiar – zabitych mogło być więcej i zapewne tak było, bo w zapiskach podpułkownika, udostępnionych przez jego wnuka Alana Pattersona, znajdują się liczne wzmianki, że lwy wielokrotnie zmuszone były do porzucenia ofiar, przeganiane z miejsca zbrodni przez zaalarmowanych strażników. Nie można również wykluczyć, że napastników było więcej.
Naukowcy próbowali również odpowiedzieć na pytanie, co było powodem makabrycznych preferencji żerowych ludojadów z Tsavo. Zapiski Pattersona wykluczyły dotychczasowe przypuszczenia, że przyczyną mogło być uszkodzone uzębienie uniemożliwiające lwom żerowanie na ich naturalnych ofiarach.
Patterson wspomina, że uszkodzenia kłów były wynikiem desperackiej obrony podczas jednego z ataków, kiedy to zmuszony był on zasłaniać się przed napastnikiem swoim sztucerem.
Bardziej prawdopodobna wydaje się teoria mówiąca o drastycznym ograniczeniu dostępności naturalnego żeru spowodowanym wybuchem epidemii księgosuszu – wyjątkowo zakaźnej choroby przeżuwaczy, charakteryzującej się bardzo wysoką śmiertelnością – która w 1898 roku przetoczyła się przez wschodnie wybrzeże Afryki, zmuszając lwy do poszukiwania alternatywnych źródeł pożywienia.
W takich okolicznościach hinduskie zwyczaje kremacji zwłok praktykowane przez pracujących przy budowie robotników mogły być dla drapieżników dodatkową pokusą i prowokować do coraz zuchwalszego zachowania.
Badania rejonu Tsavo wykazały ponadto, że tamtejsza populacja lwów – poza różnicami behawioralnymi – wykazuje także spore różnice morfologiczne. Brak grzywy, charakterystyczny dla ustrzelonych przez Pattersona ludojadów, okazał się być dość powszechną cechą tamtejszej populacji. Badania wykazały związek braku grzywy z genetycznie warunkowanym szczególnie wysokim poziomem testosteronu, który mógł być przyczyną zdecydowanie bardziej agresywnego usposobienia tamtejszych lwów.