Szukanie postrzelonego rogacza należy do jednych z najtrudniejszych. Składa się na to wiele czynników, których splot, nawet dla doświadczonego psa może wyrokować o niepomyślnym zakończeniu.
Po pierwsze, odcisk cewki rogacza ma stosunkowo małą powierzchnię w porównaniu do dzika czy jelenia, więc ilość pozostawionego zapachu z reguły nie jest zbyt duża. Po drugie sarna bardzo kluczy w trudnym polnym terenie i pozostawiaa dla posokowca bardzo mało zapachu.
Ponadto wakacyjny okres polowań na rogacze sprawia, że towarzyszą mu wysokie temperatury, co ogranicza istotnie możliwości węchowe i kondycyjne psa. Upał w połączeniu z suchym, piaszczystym, polnym terenem, po którym ucieka postrzelony, kluczący rogacz stanowi wraz z odległością i upływem czasu, nie lada problem dla psa.
Jeśli dochodzenie postrzałka prowadzone jest w godzinach przedpołudniowych, a przed wami ganiał go inny pies, oraz dodamy do tego nasze ludzkie tropy i przypadkowe błędy, to będziecie mieli obraz ostatniej pracy Cezara!
Gończy „jedzie” na rogaczu
Wojtek Zadzwonił z prośbą, abyśmy przyjechali do Kamila, bo mają problem z rogaczem. Po godzinie spotykamy się na polu z Kamilem w jego obwodzie. Wojtka, który strzelał i sporo widział, niestety nie ma, ale Kamil wszystko mi barwnie przedstawia.
Wskazuje ręką pole i będący za nim w odległości około 300 m młodnik. Mówi, że jego suka (gończy słowacki) wyjechała z młodnika na postrzelonym rogaczu i dwukrotnie go „przewróciła” na polu będącym przed nami. Dokładnie nie może wskazać miejsca, ponieważ w tym czasie był w młodniku.
Widział to jego kolega, ale nie był w stanie powiedzieć, w którym kierunku rogacz z psem pobiegli. Był zbyt daleko… Kamil dodaje, że gdy był w małym lasku, to w tym czasie wróciła do niego jego suka, cała mokra. Sugeruje, że rogacz, a za nim pies mogli pobiec właśnie do tego lasku…
Jednoznacznie stwierdza, że rogacz jest postrzelony na cewkę, bo to obaj to widzieli. Reasumując – jest godzina 09.40, upał 27 stopni i pełne słońce. Jesteśmy około dwie godziny po strzale. Nie mamy ani zestrzału, ani tropu i nie wiemy nawet, w którym kierunku pobiegł rogacz.
Mamy przed sobą suche pole, gdzie rogacz był ganiany przez psa, czyli na początek to mamy… Niezły galimatias!
Jesteśmy na zestrzale
Ruszamy z Cezarem, a Kamil czeka w odwodzie. Kierujemy się w stronę młodnika, z którego wypadł ganiany rogacz, a Cezar niczym dobrze ułożony wyżeł okłada pole. Coś tam wącha, przystaje, ale konsekwentnie wężykiem ciągnie do gęstego młodnika. W nim po 150 mertaach zawraca z powrotem i odbija w lewo na sąsiednie pola. Po kolejnych 400 metrach dzwoni do mnie Kamil, który z daleka nas obserwuje.
Mówi, że jesteśmy na zestrzale!. Ja też już się tego domyśliłem, ponieważ wracam za Cezarem identycznie, tą samą drogą, którą przyszliśmy. Zrobiliśmy, idąc i wracając tropem, wielką cyfrę 1, poczynając od jej podstawy…
Cezar mija nasze samochody i ciągnie dalej. Na Garminie „wybiło” 3,7 kilometra. Niestety, ta nasza „oszczędność czasu i skrócenie trasy” wyszła nam bokiem! Pędzę dalej za moim orłem. Robimy kolejny kilometr i dochodzimy do rzeczki i tu zaczynają się nasze olbrzymie problemy!
Cezar idąc za tropem, co prawda bierze w niej przyjemną kąpiel, ale na drugim brzegu nie znajduje tropu. Wraca z powrotem i zaczyna poszukiwania 30 metrów lewo i prawo. Nic to nie daje, więc bierze kolejną kąpiel. Ponowna kontrola drugiego brzegu i tym razem powrót pod trop, aż kilometr pod nasze samochody.
Zgubiony trop
Wszystko mu się zgadza, ponownie wraca do rzeczki i znowu kąpiel, i kolejna klapa! Do akcji wkraczam ja i mokry do pasa gramolę się na drugą stronę. Teraz na drugim brzegu z mojego polecenia, Cezar sprawdza 40 metrów terenu w obie strony.
To też nic nie daje! Jestem załamany, zginął nam trop i nie umiemy go odnaleźć! Aby nie zanudzać czytelników od razu napiszę, że jeszcze czterokrotnie kontrolowaliśmy trasę pomiędzy rzeczką a samochodami, sprawdzając czy goniony rogacz nie wrócił się (jak potrafi to zrobić jeleń byk) po swoim tropie. Na wszelki wypadek przetropiliśmy jeszcze lasek będący po prawej stronie naszych samochodów, o którym mówił Kamil, ale niestety dalej nic nie znaleźliśmy.
Tropu nie mamy, czyżby wyparował? Szczerze mówiąc byłem załamany i mocno zmęczony, gotowy już zakończyć pracę. Patrząc jednak na mojego ciężko dyszącego orła, który z poświęceniem, zapałem, konsekwencją i uporem zawzięcie pracuje, to szczerze mówiąc nie miałem serca mu tej pracy przerwać.
Ucieczka korytem rzeki
Warknąłem tylko do Kamila – bo mijała już prawe druga godzina naszych zmagań – że to nasz ostatni powrót do rzeczki i najwyżej przyniosę Cezara na rękach, przerywając mu tą zwariowaną pracę. Tym razem ponownie przebrnęliśmy rzeczkę i już pod moje dyktando, zaczęła się kontrola jej drugiego brzegu. 80 metrów w jedną i drugą stronę.
To był strzał w dziesiątkę! Prawie na sam koniec tej kontroli… Cezar wreszcie łapie trop! Wyglądało na to, że zdesperowany, goniony przez psa rogacz, dopadł rzeczki, by przez około 80 metrów uciekać dalej jej korytem, a następnie wyskoczył na jej przeciwny brzeg.
Dopiero tam wreszcie Cezar odzyskał swój utracony trop ! Dalej obaj mieliśmy już z górki. Nawet załączyłem kamerę, widząc poczynania Cezara, które przywróciły mi iskierkę nadziei na końcowy sukces…
Jego praca nie trwała już zbyt długo. Po kilku zakrętach doprowadził mnie, bez problemów do zarośniętego polnego kanału, gdzie nasza zguba leżała niewidoczna i martwa w wodzie.
Byłem przeszczęśliwy, bo po dwu godzinnych poszukiwaniach nie wierzyłem już zbytnio w nasz sukces. Takiej pracy na rogaczu, z tak dużymi problemami jeszcze nie mieliśmy.
Jedenaście kilometrów
Cezar zrobił ponad 11 kilometrów, a rogacz od zestrzału uciekając zrobił w uproszczeniu, jak przypuszczam maksymalnie 3,5 kilometra. Ta różnica pokazuje jak skomplikowane i pracochłonne potrafią być nieraz takie tropienia…
Zdarzyło się nam cztery lata temu w OHZ-e Pisz, gdzie doszliśmy rogacza po 10 kilometrach. Też był postrzelony w cewkę, ganiał go posokowiec hanowerski w nocy i to bez skutku, ale to była praca w lesie, bez takich kłopotów i problemów na stosunkowo prostym tropie…
Praca w polu, w tak ekstremalnych warunkach i niekorzystnych okolicznościach, oraz niestety po ludzkich błędach, wymaga od psa tropiącego dużego doświadczenia, pasji, uporu, konsekwencji i żelaznej kondycji. Zawsze w trakcie tropienia staram się jak mogę, aby być cierpliwym i nie ingerować w poczynania mojego Cezara, bo nigdy moje interwencje nie były dla niego zbyt pomocne.
Tym razem jednak wyjątkowo złamałem tą zasadę i jestem usatysfakcjonowany, ale przede wszystkim jestem dumny z pracy mojego orła! Czasami im więcej pracy i czasu włożymy w nasze skuteczne poczynania, tym smak sukcesu jest słodszy i bardziej miły sercu! A niestety błędy przytrafiają się nam wszystkim!
Rogacz rzeczywiście był postrzelony na przednią cewkę. Do jego tragicznego końca przysłużył się gończy. Widać to było po oględzinach tuszy. Niestety tym razem suczka zawiodła…