Tegoroczna wiosna w Skandynawii była bardzo zimna i mokra, co bezpośrednio przekłada się na niewielki sukces lęgowy ptaków gniazdujących na ziemi. Doniesienia Magnusa – który zaprosił nas na polowanie – nie były optymistyczne. Jednak pomimo tych informacji i problemów związanych z pandemią postanowiliśmy razem z Andrzejem zrealizować wyprawę na jesienne głuszce.
Mieszkając w Szwecji miałem już kilkakrotnie możliwość polowania na głuszce i mogę Wam zaświadczyć, że zimowe łowy wymagają niesamowitej kondycji. Dlatego tym razem postanowiliśmy zapolować na początku sezonu, aby Andrzej mógł doświadczyć niesamowitych jesiennych krajobrazów, oraz nie posmakować morderczych wędrówek w głębokim puchu.
Na taką wyprawę musicie sobie zaplanować przynajmniej siedem dni. Z czego na polowanie zostanie Wam tylko cztery, co przy kapryśnej jesiennej pogodzie jest całkowitym minimum.
Szpic i sztucer
Z Andrzejem musieliśmy pokonać 1200 kilometrów pod granicę Norwegii, gdzie ma swoje łowisko mój przyjaciel Magnus. Dzierżawi pięć tysięcy hektarów, na których może odstrzelić w sezonie tylko 16 łosi, ale bez ograniczeń poluje na drobną zwierzynę.
W jego łowisku jest sporo głuszców i cietrzewi, niestety zarówno pardwy i jarząbki spotyka się tutaj dużo rzadziej. Magnus oszczędza kuraki i najczęściej polują na nie goście. On skupia się oczywiście na łosiach i bielakach, na które poluje się w Szwecji z gończymi.
Do myśliwskiej chaty dojechaliśmy rankiem i po rozpakowaniu pojechaliśmy przywitać się z Magnusem. Pierwszego koguta głuszca widzieliśmy tuż koło naszego domku. Całkowicie nas ignorował, ponieważ był skupiony na zbieraniu z drogi małych kamyków – zwanych gastrolitami.
Na kuraki w Szwecji poluje się z pod psa, ale nie z dubeltówką tylko sztucerem. Łajki lub szpice fińskie „osadzają” koguty na drzewie i oszczekują, a myśliwi bardzo ostrożnie podchodzą. Niestety odległość, na którą „dopuszcza” kogut nie jest mała – najczęściej zauważa łowcę z 200 metrów i odlatuje.
Około południa na moment pokazuje się słońce i koguty wylatują na wierzchołki drzew. Trudno w to uwierzyć, ale miejscowi twierdzą, że się wygrzewają. W tym czasie można je łatwo zlokalizować i próbować podejść.
Obfity pokot
Pierwszego dnia udało mi się właśnie takiego głuszca „podskoczyć”. Niestety siedział tyłem i nie miał zamiaru odwrócić się w moją stronę. Obawiając się, że odleci zdecydowałem się na strzał, po którym kogut zawisnął jak pustułka i naszym zdaniem spadł, ale pod drzewem znaleźliśmy tylko dwie odstrzelone lotki.
Czwartego dnia polowania kiedy Andrzej w końcu strzelił swojego cietrzewia rozpierała mnie duma. W sumie na pokocie mojego gościa były dwa koguty i kura głuszca oraz piękny cietrzew ze wspaniałą lirą. Można powiedzieć, że nasz plan został w stu procentach wykonany.
Mój rozkład nie był tak imponujący, ponieważ udało się podnieść tylko kurę głuszca i koguta cietrzewia, ale jak na „gospodarza” był to bardzo przyzwoity wynik.
W drodze powrotnej wypatrzyliśmy jednak głuszca. Andrzej był spełniony i zachęcał abym go podchodził. Nie ryzykowałem i kiedy odległość między nami wynosiła 200 metrów podłożyłem plecak pod broń. Z pozycji leżącej wyczekałem kiedy kogut ustawi się do boku i posłałem kulę.
Stary kolega
Andrzej zdążył zawołać, że jego zdaniem dostał, a tu nie wiadomo skąd nadleciał nad nasze głowy cietrzew i usiadł na czubku świerka 150 metrów od mojego stanowiska. Przeładowałem sztucer i wycelowałem w stosunkowo bliskiego koguta. Po tym strzale mój towarzysz znowu krzyknął, że cietrzew dostał.
Szczerze mówiąc żaden ze znanych mi myśliwych nie opowiadał przy wieczornych ogniskach, że z jednego stanowiska udało mu się strzelić głuszca i cietrzewia. Teraz tylko musieliśmy odszukać moje koguty.
Najpierw poszliśmy po cietrzewia. Spadł w gesty sosnowy młodnik. Kilkanaście minut przeczesywania, a mojego cietrzewia ani śladu. W pewnym momencie Andrzej krzyczy, że ma naszą zgubę. Myślałem, że robi sobie ze mnie żarty. Uwierzyłem dopiero kiedy pokazał mi swojego koguta w plecaku.
Idziemy po głuszca. Pod drzewem ani śladu, ale w dół stoku w tym miejscu biegła linia energetyczna. wciągam z plecaka lornetkę i przeszukuję wycięty pas porośnięty borówką. Gdy już traciłem nadzieję na samym końcu około 300 metrów od miejsca, w którym stałem leżał mój kogut.
W trakcie oglądania zauważyłem, że nie ma w lewym skrzydle dwóch lotek. Wiem, że to niewiarygodne, ale czwartego dnia udało mi się strzelić głuszca, którego spudłowałem na początku naszej wyprawy.
Krótka sesja fotograficzna i wracamy do domu. W naszym bagażu oskórowane kuraki – wszystkie zostaną spreparowane i będą pamiątką z tych łowów. Część tuszek trafiło na ognisko, a pozostałe jadą w turystycznych lodówkach. W Skandynawii podczas polowania nic się nie marnuje!
Spędziliśmy cztery dni w całkowitej dziczy, gdzie nie docierają przeciwnicy łowiectwa, a nawet turyści. Dla ludzi, którzy tutaj mieszkają polowanie to normalna forma zdobywania pożywienia. Takie surowe warunki pozwalają oderwać się od cywilizacji, ale również zrozumieć, że człowiek aby przetrwać musi jeść mięso, bo jest drapieżnikiem.